Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Wiosenne cuda i dziwy

21-06-2017 20:06 | Autor: Maciej Petruczenko
Chwalić Pana, że są jeszcze wścibskie media, które potrafią odsłonić nam nieco prawdy o Polsce dzisiejszej doby. Dzięki tym mediom dowiadujemy się na przykład, że nawet potencjalny terrorysta zagraniczny, nasłany przez Unię Europejską, nie jest tak groźny dla zdrowia i życia Polaków jak – powołana skądinąd do chronienia obywateli – policja.

Z dnia na dzień wzrasta liczba obywatelskich zawiadomień o spowodowaniu śmierci przez rozbestwionych funkcjonariuszy, lubiących poza tym stosować tortury, będące realizacją starego hasła z czasów PRL: „nowoczesność w domu i w zagrodzie”. Oznacza to zerwanie z przestarzałymi  metodami wydobywania zeznań, jak wbijanie na pal, przypiekanie żywcem, obcinanie języka lub penisa, podduszanie albo wydłubywanie oczu. Obecnie wystarczy solidnie przejechać delikwenta paralizatorem, a wtedy albo milczkowi wreszcie otworzą się usta, albo oporny klient na zawsze przymknie dziób. Znawcy tematu z niemałym podziwem stwierdzają, że nawet męki, na jakie nasi przyjaciele Amerykanie skazywali islamskich terrorystów w dawnym ośrodku kształcenia szpiegów w Starych Kiejkutach, to było w porównaniu z akcjami polskiej policji małe piwo, po prostu drugi sort tortur.

Osiągająca coraz wyższy poziom zezwierzęcenia policja nie powinna zatem ustawać w dążeniu do doskonałości, aż w końcu dorówna ubekom z czasów stalinowskich, którzy – jak widać – wciąż pozostają niedoścignionym wzorem. Wprawdzie lubiący doszukiwać się dziury w całym złośliwi komentatorzy po cichu zapytują, czy w palecie metod doskonalenia zawodowego stróżów prawa nie należałoby zwiększyć liczby nabożnych pielgrzymek i dokonywać podwójnego święcenia paralizatorów, ale to tylko takie mielenie ozorem po próżnicy, typu – gadał dziad do obrazu.

No cóż, żarty żartami, ale i tak wiadomo, że szeregowych funkcjonariuszy nie rekrutuje się ze środowisk zbliżonych do Uniwersytetu Warszawskiego, Cambridge lub Oxfordu ani też z grona uczestników ruchu oazowego, więc nie ma tak, żeby w policji pracowali sami święci. Nawiasem mówiąc zaś, najsłynniejszy z ujawnionych agentów służb specjalnych – niezapomniany „Tomek”, czyli Tomasz Kaczmarek, zaczął policyjną karierę od spowodowania śmiertelnego wypadku samochodowego – jak dawno już poinformowały „Super Express” i „Fakt”.

Oczywiście, uwypuklanie wynaturzeń w szeregach policji to pójście na łatwiznę, bo one w nich zawsze były – i to nie tylko za czasów PRL, lecz także w okresie spacyfikowania demokratycznych struktur w Polsce przez sanację, o czym miał się okazję przekonać chociażby idol ludowców Wincenty Witos, który ma teraz w Warszawie pomnik, tak samo jak jego prześladowca Józef Piłsudski, akurat zasłużony dla ojczyzny z zupełnie innego powodu.

Co do mnie, to mogę z jednej strony na policję narzekać, z innej natomiast przychodzi mi chwalić ją za profesjonalne działanie. Parę miesięcy temu postawiłem auto w regularnym miejscu parkingowym w gęstwie osiedla, by przekonać się, że za moim wozem, na ciągu pieszo-jezdnym, ktoś całkiem bezmyślnie zaparkował swój samochód, co niemal uniemożliwiało mi wycofanie pojazdu, jak również ewentualny przejazd wozu straży pożarnej. Z największym wysiłkiem wydostałem się z pułapki wielokrotnymi manewrami i na wszelki wypadek sprawdziłem, czy nie doszło do jakiegoś otarcia aut, bo to był wyjazd na styk. Niczego na szczęście nie stwierdziłem, ale po pewnym czasie wezwała mnie policja, zarzucając zarysowanie owego automobilu,  zaparkowanego ze złamaniem przepisów. Kierowca, który dopuścił się ewidentnego wykroczenia, policjantów w ogóle nie interesował. Tym bardziej, że to był teren spółdzielczy, gdzie oni nie lubią wkraczać w celu pilnowania, jak przestrzega się zasad ruchu drogowego. – Jak pan chcesz, sam pan złóż skargę (a prościej mówiąc, donos)  – poradził mi prowadzący postępowanie wyjaśniające sierżant. Machnąłem na to ręką, dochodząc do przekonania, że w końcu to nie mój cyrk i nie moje małpy. No i że szkoda czasu i hałasu.

Żeby jednak nie malować obrazu policji jako – z jednej strony chłopca do bicia, z drugie zaś chłopca od bicia – wspomnę o wzorowym zachowaniu funkcjonariuszy piaseczyńskich, którzy niedawno zostali przywołani do nietypowej interwencji w chętnie odwiedzanej całymi rodzinami restauracji w Zalesiu Górnym. Otóż tam właśnie zawitała pod wieczór z lekka tylko okutana ręcznikiem kąpielowym dziwnie się zachowująca niewiasta, która zamówiła „pięć prosecco plus jeden”, następnie zaś zaczęła głośno gadać do siebie w różnych językach, a od czasu do czasu wstawała od stołu i seksownie tańczyła, doprowadzając do coraz mocniejszego zsuwania ręcznika. Choć wybiła godzina zamknięcia lokalu, tancerka nie chciała wyjść, a gdy przyjechał wezwany przez obsługę patrol policyjny, była już niemal całkiem naga i zapraszała mundurowych do wspólnych pląsów. Widząc, że mają do czynienia albo z wariatką, albo z osobą naćpaną, policjanci zadzwonili po fachowych ratowników medycznych, którzy wreszcie uspokoili intruzkę zastrzykiem i zabrali do szpitala.

Chwalę w tym wypadku interwencję policjantów, bo gdyby sami zaczęli się szarpać z będącą w dziwnym stanie naguską, mogłaby – po odzyskaniu świadomości – oskarżyć ich o molestowanie seksualne lub „czynną napaść”. Dla porównania: media doniosły w czwartek, że po osiedlu w Białołęce biegał zachowujący się agresywnie goły facet, którego policji udało się ująć, ale już w trakcie interwencji delikwent zmarł. Zapewne będą z tego same kłopoty, a cieszyć się mogą tylko szukające sensacji tabloidy, bo nic tak nie ożywia gazety jak trup. Jeśli to nie są, oczywiście, zwłoki redaktora naczelnego.

Wróć