Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Sztuka obrażania, kto za to płaci?

01-03-2017 20:05 | Autor: Mirosław Miroński
Co jakiś czas opinią publiczną wstrząsają doniesienia o kontrowersyjnych wydarzeniach w dziedzinie kultury. Wydarzenia te mają miejsce w galeriach sztuki, koncertach, na scenach teatrów oraz w szeroko rozumianej przestrzeni publicznej.

W przeszłości, wielokrotnie pojawiały się dzieła budzące skrajne emocje. Tak było między innymi z kompozycją Katarzyny Kozyry wykonaną z ustawionych jedno na drugim martwych zwierząt. Zwierzęca piramida, przypominająca tę znaną z baśni braci Grimm „Muzykanci z Bremy”, stała się powodem ożywionej dyskusji w kręgach sztuki. Odezwały się głosy krytyczne pod adresem autorki i samego dzieła. Naprędce dorobiona teoria, jakoby powodem wykonania bulwersującej rzeźby była chęć zaprotestowania przeciwko zabijaniu zwierząt nie brzmiała wiarygodnie. Nie przekonała ani obrońców praw zwierząt, ani innych ludzi, którzy uznali zabicie zwierząt dla wykonania z nich jakiejś atrapy za złe i niepotrzebne. Zarzucano autorce, że można było przecież wykonać rzeźbę bez uśmiercania zwierząt. Choćby tak, jak zrobił to wcześniej Gerhard Marcks, którego piramida zwierząt wykonana w 1953 roku z brązu stoi do dziś w Bremie. Jest jedną głównych atrakcji miasta. Nawiązuje do tamtejszej wieloletniej tradycji związanej z muzykantami przemierzającymi ulice. Wpisuje się w sposób naturalny w tamtejszą kulturę i historię Bremy.

Jak widać, sztuka wcale nie musi być obrazoburcza, żeby przetrwać w świadomości ludzi, którzy jej doświadczają.

Autorzy tych (często godnych pożałowania) przedsięwzięć osiągają jednak swe cele i zdobywają pożądaną przez nich popularność. Powołują się oni na przysługujące im prawo do wolności artystycznej. Zazwyczaj prowokacje podejmowane przez nich łączy ten sam cel. Jest nim wywołanie skandalu, by dzięki temu zyskać rozgłos.

Nie byłoby w tym nic złego, gdyby działania te ograniczały się jedynie do skandalizowania, czy szukania rozgłosu. W końcu, te aspekty wpisane są w poszukiwanie nowych form w sztuce albo nowych treści. Towarzyszą jej od wielu lat. Są akceptowalne, jeśli poszerzają horyzonty myślowe widza i przełamują istniejące bariery. Nie można ich jednak akceptować, jeśli są wymierzone w nas samych i w nasze podstawy kulturowe.

Skąd bierze się przyzwolenie na rzeczy, które ze sztuką mają niewiele wspólnego, a odnoszą się w prymitywny i prostacki sposób do naszych uczuć? Czy chodzi jedynie o brak wiedzy, który utrudnia nam rozróżnienie, co w sztuce dobre, a co złe?Czy lepsze rozeznanie sytuacji uchroniłoby nas przed pojawiającymi się co jakiś czas pseudoartystycznymi prowokacjami, jak ta, która ostatnio odbywa się w warszawskim Teatrze Powszechnym im. Zygmunta Hübnera, gdzie pokazywany jest spektakl „Klątwa” w reżyserii chorwackiego reżysera-skandalisty Olivera Frljicia?

Przyczyny karmienia widzów takimi „kulturalnymi daniami” leżą w obszarach pozaartystycznych. Konia z rzędem temu, kto potrafi podać definicję sztuki. Jeszcze trudniej jest zdefiniować, którzy z artystów zasługują na uznanie, a którzy nie. Nie istnieje tu żaden system miar i wag odnoszący się do tak mglistej materii, jaką jest sztuka. Tym bardziej, że nawet w takich jej obszarach, jak plastyka i sztuki wizualne odchodzi się od kategorii obrazu na rzecz rozmaitych działań konceptualnych – performance, video-art (ruchome obrazy i dźwięki przekazywane za pomocą techniki telewizyjnej). Zrozumiałe jest, że ocena takich wydarzeń jest trudna, jeśli nie niemożliwa i wychodzi często poza zainteresowania przeciętnego odbiorcy.

Widzom pozostaje ocena subiektywna. A do tego niezbędne jest stałe zdobywanie i poszerzanie wiedzy.

Przeciętny widz nie dysponuje wystarczającą wiedzą, aby ocenić wartość artystyczną poszczególnych dzieł czy wydarzeń. Zawsze znajdą się „autorytety”, które zgodnie z oczekiwaniami politycznymi i społecznymi będą takiego dzieła bronić.

Problem, z którym mamy do czynienia w ostatnich latach, jest zupełnie innej natury niż szukanie środków oddziaływania na widza. Nie dotyczy też jedynie naszego kraju. Niektóre (głównie lewicowe) środowiska polityczne w znalazły swych wyrazicieli w kręgach ludzi związanych ze sztuką w wielu krajach. I tak zwana sztuka jest finansowana przez rozmaite instytucje, dzięki którym istnieją (często samorządy), no i koło się zamyka. W ten sposób powstają samonapędzające się „twory”, czyli struktury pseudokulturalne, które stały się tubą propagandową dla określonych grup politycznych. Stąd atak na nasze podstawowe wartości narodowe, atak na wartości religijne, czy na katolików etc.

Stąd też próby nadawania znaczenia artystycznego zjawiskom, które są ich pozbawione. Coś, co nazywane jest awangardą, jest jedynie wtórnym sięganiem po środki wyrazu zarzucone przez innych artystów dawno temu. Reżyser, który przybywa do naszego kraju z przedstawieniem, w którym brak jakiegokolwiek przesłania ideowego, zastępuje je obrażaniem uczuć religijnych. Nie powinien ktoś taki być opłacany z pieniędzy publicznych.

Szanowni decydenci! Bawcie się w kulturę za własne pieniądze! Publiczność na pewno doceni rzeczy wartościowe, o wysokich walorach artystycznych. A wszystkie pseudointelektualne, odwołujące się do awangardy i wolności artystycznej śmiecie zostaną wyplenione z naszego życia kulturalnego.

OD REDAKCJI

Na wszelki wypadek zwracamy uwagę Czytelnikom, że felieton Mirosława Mirońskiego nie jest bynajmniej recenzją „Klątwy”. Sama sztuka może jednym się podobać, innym nie. De gustibus non disputandum est, jakkolwiek zbiorowe odmawianie różańca przed Teatrem Powszechnym w celu wywarcia presji na dyrekcję placówki to swoisty rodzaj cenzury. Inna sprawa, że – niezależnie od przekonań i upodobań poszczególnych osób – ujawnione już szerokiej publiczności środki wyrazu, zastosowane przez chorwackiego reżysera, uderzają brutalnie akurat w to, co zdecydowana większość Polaków woli szanować. I jak już widać gołym okiem, wielu obywateli naszego kraju kwituje „Klątwę” wedle tradycyjnego wzoru protestacyjnego: „Nie będzie Chorwat pluł nam w twarz”. Inna sprawa, że wystarczyłoby kilka tygodni poczekać, by przekonać się, czy „Klątwa” przyciągałaby widownię w dalszej perspektywie, bo publiczność najpierw głosuje nogami, a dopiero potem brawami (lub gwizdami).

Przy okazji warto jednak zauważyć, że ponoszone przez społeczeństwo koszty finansowe i moralne spektaklu „Klątwa” są niczym w porównaniu z kosztami, jakie niosą o wiele bardziej niepokojące zjawiska: przedziwna reprywatyzacja będąca w istocie zwyczajnym złodziejstwem; publiczne poniżanie zasłużonych oficerów i żołnierzy Wojska Polskiego; promowanie przez instancje państwowe zawodowych miernot; wydawanie ogromnych kwot na śledztwa, o których z góry wiadomo, że prowadzą do niczego; nazywanie Bogu ducha winnych osób mordercami; łapczywe obżeranie się w trakcie obrad Sejmu, no i na przykład akceptowanie w języku, używanym w mediach, knajackiego przymiotnika „zajebisty”, co już się stało utartym zwyczajem. I pewnie nikomu to nie będzie przeszkadzać dopóty, dopóki ktoś publicznie nie palnie: to była „zajebista” msza...

Wróć