Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Przyszła kryska na Matyska...

08-03-2017 20:06 | Autor: Tadeusz Porębski
Wezwali mnie do Sejmu na posiedzenie Zespołu Parlamentarnego ds. zbadania nieprawidłowości przy reprywatyzacji. Wyznam szczerze, iż jest to dla mnie spora niespodzianka. Zespół ma badać setki, a może tysiące reprywatyzacyjnych decyzji, więc będąc wezwany na tak zwany pierwszy rzut, czuję jakby lekką nobilitację.

W ogóle, to jestem w siódmym niebie, że wreszcie położono tamę bezprawiu, które rozlewało się po stolicy państwa niczym kiedyś dżuma czy cholera. Decyzja o podjęciu zdecydowanej rozprawy z wydrwigroszami to jak wynalezienie szczepionki. Cwaniacy, czujący się przez dwie dekady bezkarnie, nagle pochowali się w mysie dziury. Kilkoro z nich schowała w zaciemnionych i okratowanych dziurach wrocławska prokuratura. Zamiast obżerać się za wyłudzone miliony, jak dawniej, w wykwintnej La Regina "kwiatem cukini nadziewanym kawiorem z bakłażana i smażonym w tempurze", konsumują dzisiaj wodziankę, zagryzając ciemnym chlebkiem. Zamiast jaccuzi w marmurze, mykwa pod prysznicem w towarzystwie zatwardziałych kryminalistów czyhających na wypuszczenie mydła z rąk. Nie jestem z tych, co to życzą innym źle, ale w końcu sprawiedliwości musi stać się zadość.

Za popełnione grzeszki zaniechania i niechlujstwo powinni także odpowiedzieć niektórzy stróże prawa. Nie wszyscy bowiem są porządni, co potwierdzają przypadki sędziów –  "jumaków" kradnących w supermarketach, czy policjantów z elitarnej jednostki łaszczących się na podróbki kosmetyków i ubrań. Chciałbym na przykład dowiedzieć się, kto z mokotowskiej prokuratury wydał policjantom z Malczewskiego polecenie, by latem 2015 r. uniemożliwili mi dostęp do akt dochodzenia i wniesienie zażalenia na wydane postanowienie o jego umorzeniu. Mimo wielu zapytań kierowanych na ulicę Wiktorską 91A, także w trybie ustawy Prawo Prasowe, do dzisiaj tkwię w niewiedzy. A sprawa jest poważna i będę chciał ją poruszyć na posiedzeniu sejmowego zespołu w dniu 16 marca, ponieważ ma ścisły związek z podejrzaną reprywatyzacją nieruchomości Narbutta 60.

Jednym z ważnych elementów tej cuchnącej na odległość korupcją i kryminałem sprawy jest urzędowy dokument wystawiony przez Waldemara Gieryszewskiego, głównego specjalistę w delegaturze Biura Gospodarki Nieruchomościami w Urzędzie Dzielnicy Mokotów, w którym poświadcza on nieprawdę. Pan Waldemar stwierdził mianowicie expressis verbis w urzędowym dokumencie, że budynek przy ul. Narbutta 60 powstał przed 1945 rokiem, podczas gdy we wszystkich dostępnych dokumentach dotyczących tej nieruchomości widnieje zupełnie inna data oddania budynku do użytkowania – maj 1955 r. Czy Gieryszewski po prostu się pomylił, czy też działał świadomie na korzyść spadkobierców byłych właścicieli?

To, czy budynek powstał przed wojną, czy też po wojnie, ma kluczowe znaczenie. Jeśli organ wydający decyzję reprywatyzacyjną przyjąłby datę przed 1945 r., to wtedy poza oddanym spadkobiercom byłego właściciela w użytkowanie wieczyste gruntem pod budynkiem Narbutta 60 otrzymaliby oni gratis także kamienicę. W sytuacji, kiedy przyjęto by, że ten znakomicie zlokalizowany dom został wybudowany w 1955 r., a więc po wojnie, musieliby oni wykupić od miasta 10 mieszkań komunalnych, a to są kwoty idące w miliony złotych. Ponieważ w grę wchodziło mienie komunalne wielkiej wartości i istniało uzasadnione podejrzenie wystawienia "lewego" dokumentu, czyli poświadczenia nieprawdy (art. 271 kk), uznałem, że sprawę powinna zbadać prokuratura. Złożyłem stosowne zawiadomienie, załączając dowód w postaci "lewego" dokumentu.

Prokurator rejonowy z Mokotowa zlecił wszczęcie postępowania i dokonanie wstępnych czynności wydziałowi dochodzeniowo – śledczemu KRP II przy ul. Malczewskiego. Właśnie nazwisko tego prokuratora spędza mi do dzisiaj sen z powiek. Sprawą zajęła się sierżant sztabowa Elwira Chodkiewicz. Zostałem przesłuchany na okoliczność w charakterze świadka i spokojnie czekałem na rozwój sytuacji. W dniu 29.07.2015 r.  pani sierżant wydała postanowienie o umorzeniu dochodzenia "wobec braku danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia czynu zabronionego". Był to dla mnie szok. Szokujące było nie tyle samo umorzenie, co uzasadnienie. Ewidentnie "lewy" dokument urzędowy nie jest w naszym państwie dowodem "dostatecznie uzasadniającym PODEJRZENIE popełnienia czynu zabronionego"? To jaki jeszcze dowód miałem przedstawić, by wzbudził w organach ścigania podejrzenie, że ktoś dopuścił się fałszerstwa? Chyba tylko dobrowolne i poświadczone notarialnie przyznanie się do winy pana Waldka.

Jako osoba składająca zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa zapragnąłem przejrzeć akta sprawy i ewentualnie złożyć zażalenie do prokuratury na postanowienie o umorzeniu dochodzenia wydane przez sierżant Elwirę. Pofatygowałem się więc do KRP II, by dowiedzieć się tam, że nie jestem stroną w sprawie i nie posiadam legitymacji prawnej zarówno do wniesienia zażalenia, jak i przejrzenia akt dochodzenia. Tego już było za wiele. Jeśli ja – osoba informująca organy ścigania o podejrzeniu popełnienia przestępstwa i dostarczająca na potwierdzenie niezbity dowód w postaci "lewego" dokumentu – nie jestem stroną, to kto nią jest? Mimo wszystko zdecydowałem się wnieść do prokuratury zażalenie i prośbę o udostępnienie mi akt dochodzenia.

W piśmie z dnia 10 sierpnia 2015 r. poinformowałem prokuraturę na Mokotowie, że nie zgadzam się z taką interpretacją art. 306 kodeksu postępowania karnego, ponieważ w dniu 23 lipca weszła w życie ustawa o zmianie ustawy kodeks postępowania karnego (Dz. U. z 2013 r., poz. 480), modyfikująca w sposób zasadniczy treść art. 306 kpk w kierunku rozszerzenia uprawnień odwoławczych na niepokrzywdzonych. Do §1 tego artykułu dodano mianowicie pkt. 3 uprawniający do wniesienia zażalenia na odmowę o wszczęciu śledztwa przez osobę wymienioną w art. 305§4 kpk., czyli tę, która złożyła zawiadomienie o przestępstwie.

Mimo że uprawnienie to aktualizuje się tylko wówczas, jeżeli wskutek przestępstwa doszło do naruszenia praw osoby zawiadamiającej, uznałem, iż w myśl art. 49§1 kpk jestem pokrzywdzonym, bowiem moje dobro prawne zostało zagrożone. Dodałem również do wiadomości pań i panów prokuratorów, że z uwagi na wąski zakres tego pojęcia, przyjmuje się, iż niektóre z przestępstw (np. fałszywe zeznania, korupcja, FAŁSZERSTWO DOKUMENTU) stanowią tzw. przestępstwa bez pokrzywdzonych. Przywołałem na tę okoliczność postanowienia Sądu Najwyższego z dnia 25 marca 2010 r. (IV KK 316/09) i z dnia 24 maja 2011 r. (II KK 13/11), które w mokotowskiej prokuraturze powinny być powszechnie znane. Moje zażalenie pozostało bez odpowiedzi, podobnie jak kolejne przesłane pod adres Prokuratury Okręgowej.    

Nie wyobrażam sobie, by w warszawskiej Prokuratorze Rejonowej nie znano aktualnych zapisów kpk i orzecznictwa SN dotyczącego tak ważkich kwestii. Dlatego mam prawo domniemywać, że anonimowy prokurator z Mokotowa w sposób świadomy i niezgodny z prawem uniemożliwił mi skorzystanie z dobrodziejstwa wynikającego ze znowelizowanego art. 306 kpk. Takie postępowanie ociera się o przestępstwo, a może wręcz jest przestępstwem popełnionym przez prokuratora na moją szkodę.

Poczyniłem wiele ruchów, by dowiedzieć się, który (z nazwiska) mokotowski prokurator bezprawnie  zablokował mi możliwość zażalenia na wydane postanowienie. Policjant z KRP II odesłał mnie do prokuratury przy ul. Wiktorskiej 91A. Tam po długim okresie oczekiwania zostałem, ujmując rzecz kolokwialnie – spuszczony z wodą. Ówczesny zastępca prokuratora rejonowego Paweł Szpringer bezwstydnie poinformował redakcję "Passy", że, primo, "Prokuratura Rejonowa Warszawa Mokotów nie miała obowiązku odnoszenia się do krytyki zawartej w artykule prasowym...". Secundo, postanowienia o umorzeniu postępowania wydanego przez sierżant sztabową Elwirę Chodkiewicz nikt z prokuratury na Mokotowie nie zatwierdzał. To może oznaczać, iż prowadzone przez policjantkę postępowanie z art. 271 kk nie było objęte prokuratorskim nadzorem. Dziw nad dziwy.

Udzielając tak sformułowanej odpowiedzi, Szpringer postawił instytucję, w której pełni służbę, ponad prawem. Art. 6, pkt. 2 ustawy Prawo Prasowe nakazuje mu bowiem odnoszenie się do krytyki prasowej: "Organy państwowe, przedsiębiorstwa państwowe i inne państwowe jednostki organizacyjne oraz organizacje spółdzielcze są obowiązane do udzielenia odpowiedzi na przekazaną im krytykę prasową bez zbędnej zwłoki, nie później jednak niż w ciągu miesiąca". Paweł Szpringer awansował do Prokuratury Okręgowej. Zapewne za wielkie zasługi w walce z przestępczością, przede wszystkim urzędniczą.

Opisana sprawa może z pozoru wydać się Czytelnikom błaha, mnie uwiera jednak niczym cierń w pewnej części ciała. Dlaczego aż tak? Ano dlatego, iż jako praworządny obywatel długo wierzyłem, że policjant, sędzia i prokurator to osoby nieskalane, urzędnicy państwowi kierujący się w służbie (bo jest to służba, a nie zwykła praca) wyłącznie przepisami prawa, chroniący interes państwa i obywatela. Srodze się zawiodłem. Dlatego będę chciał poruszyć opisany wyżej przypadek na posiedzeniu sejmowego zespołu. Może wreszcie dowiem się, który z mokotowskich prokuratorów potraktował mnie jak natręta.             

Wróć