Pałkiewicz, urodzony w 1942 roku w niemieckim obozie pracy w Immensen, wyrwał się kiedyś z PRL-u w szeroki świat i został – może ostatnim w historii – wielkim podróżnikiem i odkrywcą, mieszkając przez większą część swojej kariery wojażera we Włoszech, gdzie – jak powiadano – stał się najbardziej rozpoznawalnym Polakiem po papieżu Janie Pawle II i piłkarzu Zbigniewie Bońku. Od 1975 roku, gdy samotnie przepłynął szalupą Atlantyk (z Dakaru do Georgetown), ten Polak, zafascynowany w dzieciństwie książkami Jacka Londona, objechał wszystkie kontynenty, docierając wielokrotnie do miejsc, w których jeszcze nie stąpnęła stopa białego człowieka; do plemion zaszytych w dżungli i do zakątków kompletnie nieznanych. Odkrycie rzeczywistych źródeł Amazonki przysporzyło mu niemało sławy, a na członka rzeczywistego Królewskiego Towarzystwa Geograficznego rekomendował go sam Thor Heyerdahl, legendarny podróżnik norweski.
W trakcie swych wypraw Pałkiewicz starał się zawsze jak najgodniej reprezentować Polskę i również wtedy, gdy był już wziętym dziennikarzem włoskim, pamiętał o kraju ojczystym. W stanie wojennym w 1982 roku jako pierwszy z reporterów zachodnich dotarł do Lecha Wałęsy i zrobił z nim wywiad w trakcie wędkowania, żeby nie podsłuchiwała ich Służba Bezpieczeństwa PRL. W tamtym okresie zorganizował też serię transportów z darami dla biedujących Polaków, a wiele lat później wypromował Polskę poprzez akcję „Mazury – cud natury”. Zawsze szukał wzajemnego zbliżenia rodaków, również wtedy, gdy istniały między nimi istotne różnice polityczne. Dlatego udało mu się doprowadzić do spotkania trzech prezydentów: Lecha Wałęsy, Aleksandra Kwaśniewskiego i Bronisława Komorowskiego (patrz zdjęcie), a wcześniejszy prezydent Wojciech Jaruzelski gościł Jacka u siebie w domu.
Poprzez swoje zdolności dyplomatyczne zdołał Jacek dotrzeć do ministra spraw zagranicznych Związku Sowieckiego – Eduarda Szewardnadze, a nawet do prezydenta tego komunistycznego imperium Michaiła Gorbaczowa. I to oni umożliwili mu swobodny wjazd do ZSRR i na Syberię. Dotarł między innymi do bieguna zimna w Ojmiakonie (Jakucja), gdzie zanotowano nawet 72 stopnie poniżej zera. Poznał zamknięte dla obcych Kuryle, Sachalin, Wyspy Komandorskie, Czukotkę, Kamczatkę. A wszystko zaczęło się od tego, że starający się o wizę do ZSRR Jacek wciąż dostawał odmowę, aż pewnego dnia znajomy senator włoski poprosił go o spełnienie roli tłumacza, bo chciał gościowi z ZSRR pokazać Wenecję. Tym gościem okazał się właśnie Szewardnadze, który razem z owym senatorem wylądował w końcu w domu Pałkiewicza w Bassano de Grappa. I gdy dowiedział się o kłopotach wizowych podróżnika, załatwił sprawę od ręki.
Dziś Jacek powiada: – Pierwsza zagraniczna wyprawa na Syberię, korzystająca z dobrodziejstw głasnosti i pieriestrojki, oprócz wymiaru sportowego miała stanowić dla nauki swego rodzaju, laboratorium na syberyjskim poligonie. Jednocześnie byłem mimowolnym świadkiem agonii sowieckiego komunizmu. Przygotowania do wyprawy trwały ponad rok. Musiałem ustalić trasę przejazdu i listę ekwipunku. W Jakucku nadzorowałem produkcje specjalnej odzieży, załatwiałem wydzierżawienie 19 sań i 48 dzikich, niesprawdzonych wcześniej reniferów. W drodze wyjątku lokalne naczalstwo przydzieliło mi też zapas wódki, bez której najęci woźnice nie zgodziliby się ruszyć w śnieżną zamieć. I tak mieli do mnie pretensje, że im za mało dawałem popić i spory zapas gorzałki oddałem władzom po powrocie. Jako jedną z bardziej męczących czynności wspominam do dzisiaj poranne wyłapywanie reniferów do ponownego zaprzężenia. Poza tym trzeba było toczyć nieustanną walkę z wilkami, napastującymi renifery – opowiada Pałkiewicz po latach.
Podróżując początkowo koleją transsyberyjską, miał Jacek świadomość, że 260-kilometrowy segment krugobajkalski jej torów budował w początkach XX wieku pradziadek jego włoskiej żony Lindy, Don Michele, który, jako właściciel huty stali w Bari, przywiózł tam najnowocześniejsze wiertnice.
Jak pisze Jacek, licząca ponad 10 milionów kilometrów kwadratowych Syberia stanowi jedną piętnastą lądów całego świata, to jakby ziemski ocean. W trakcie wyprawy poznał hodowców reniferów, którzy wraz z rodzinami prowadzą koczowniczy tryb życia. Usłyszał też opowieści o amerykańskich samolotach wojskowych, które podczas drugiej wojny światowej i napaści Niemiec na ZSRR przylatywały z Alaski i często nie były w stanie dolecieć do celu, zmuszone do awaryjnego lądowania na śniegu.
W długim orszaku sań i reniferów nie wszyscy uczestnicy wyprawy wytrzymywali potwornie niskie temperatury, trzeba ich było ratować przed hipotermią i odmrożeniami. W sumie jednak cała eskapada pomogła sprawdzić, jak zachowuje się organizm ze strefy ciepłej w surowym syberyjskim klimacie (członkami ekipy było kilku Włochów).
W książce pt. „Syberia” Pałkiewicz umieścił dodatkowo informacje i wspomnienia lokalnej ludności dotyczące osób polskiego pochodzenia, w dużej części zesłańców na Sybir, m. in. Wacława Sieroszewskiego, Zacharego Cybulskiego (burmistrza Tomska), gen. Bolesława Kukiela, prezesa Zachodniosyberyjskiego Oddziału Rosyjskiego Towarzystwa Geograficznego, Alfonsa Koziełła-Poklewskiego – zwanego królem gospodarki na Syberii. Osobne miejsce w książce poświęciła Jacek szczególnemu zesłańcowi – Benedyktowi Dybowskiemu, który przeprowadził nieocenione badania wód Bajkału i innych miejsc Syberii.
Książkę „Syberia” czyta się jednym tchem. Polecam, tak samo jak wiele innych dzieł Jacka Pałkiewicza.