Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

O dawnym Służewcu trochę nostalgicznie...

24-04-2024 20:42 | Autor: Tadeusz Porębski
W minioną sobotę ruszył kolejny sezon wyścigowy na Służewcu i choć jest to sezon jubileuszowy (80) specjalnie nie przeżywałem tego rokrocznie bardzo ważnego dla mnie wydarzenia. W odróżnieniu od lat poprzednich jakoś niewiele mnie ono obeszło, choć była radosna nuta – w spółce Totalizator Sportowy po siedmiu latach zmienił się zarząd. Co ma TS do wyścigów konnych? Dla niezorientowanych – bardzo dużo. Państwowa spółka jest od 2008 roku 30-letnim dzierżawcą zabytkowego hipodromu, sponsoruje nagrody, a Oddział Służewiec – Wyścigi Konne TS opracowuje roczny plan gonitw i organizuje wyścigowe mityngi.

W opinii zdecydowanej części wyścigowego środowiska, jak i mojej, sposób zarządzania służewieckimi torami był w ostatnich kilku latach – ujmując rzecz bardzo delikatnie – niewłaściwy, a wyścigi konne zaczęły przypominać ciężko chorego pacjenta, którego stan pogarsza się z roku na rok. W ostatnich dniach naszła mnie myśl, że po 51 latach pobytu na Służewcu, walkach z chmarą sępów dążących do zabudowania zabytkowego obiektu komercją i poddawania krytyce niekompetencji, interesowności oraz zwykłej głupoty niektórych zarządców toru, może należałoby wyluzować. Nie odwiódł mnie od tej myśli nawet niezwykle sympatyczny gest członka zarządu TS, pana Artura Kapelko, nadzorującego służewiecki oddział spółki, który niespodziewanie zadzwonił do mnie, zapewniając m. in. o swojej sympatii do wyścigów konnych.

Mimo to pozostanę przy swoim. Historia uczy, że co ma być, to będzie – ze mną w jakiejś roli czy też beze mnie. Przez 30 lat napisałem ze 20 kg tekstów o polskich wyścigach konnych, a wyścigi i tak są w tym samym miejscu, co przed laty. Skoro cała para idzie w gwizdek, należy zaprzestać, a przynajmniej mocno ograniczyć produkcję pary. Może ciekawszym zajęciem od pisania na temat wyścigów konnych byłoby na przykład podjęcie się strzyżenia szympansów w miejskim ZOO? Albo dalekie podróże, ale nie do zapchanych, obleganych przez turystyczną stonkę tzw. kurortów, tylko „do światów nieznanych, do których lord Jim płynął, a ty razem z nim” – jak śpiewał Piotr Szczepanik w piosence „Przyszła do mnie nostalgia”. Ostatnio odwiedziłem kilka nieznanych światów i zakręciły mną one okrutnie, uzmysławiając, że człowiek żyje dziesiątki lat, a gówno widział i gówno wie o bożym świecie. Tak czy siak, czas wyhamować z wyścigami, bo, po pierwsze – zmęczenie, po drugie, jak to mawiał inż. Mamoń w kultowym „Rejsie” Marka Piwowskiego, od wielu lat na Służewcu „nic się nie dzieje… nuda… dłużyzny… po prostu brak akcji jest”. Po tym nieco przydługim wstępie czas na wspomnienia z odległej przeszłości, bo one wyciszają. Zdecydowana większość moich obecnych towarzyszy służewieckiej doli i niedoli, z którymi na tzw. dżokejce dzielimy się informacjami o koniach, zna historię tego wspaniałego toru jedynie z opowiadań. Naocznych świadków wydarzeń pozostało niewielu.

Przez połowę wieku tylko trzy konie utkwiły na stałe w mojej pamięci. Są to w kolejności ogiery Pawiment (ur. w 1974 r.), Dixieland (1977) oraz Intens (2008). Zamykam oczy i widzę każdego z nich. Zacznę od Pawimenta – Dixie i Intens przy kolejnej okazji do wspomnień. Ojcem Pawimenta był urodzony w 1963 r. we Francji ogier Mehari, który został sprowadzony do Polski cztery lata później i zajął boks czołowego w SK Golejewko. Co zobaczyli w nim polscy hodowcy, że zdecydowali się wydać na niego cenne reglamentowane w PRL dewizy – trudno wyczuć. Był co prawda Mehari półbratem ogiera Oroso, zwycięzcy Łuku Triumfalnego, ale zarobił na Zachodzie tylko około 15 tys. USD, wygrywając 4 wyścigi w 13 startach. To zbyt mało, by upatrywać w takim koniu reproduktora, który zapisze się złotymi zgłoskami w historii polskich wyścigów konnych. A jednak polscy hodowcy wykazali się wyjątkową przenikliwością. Zresztą, pozostałe zakupy koni na Zachodzie były potwierdzeniem ich profesjonalizmu – Dakota, Antiquarian, Saragan, Conor Pass dały polskim wyścigom konnym wiele wspaniałych koni wyścigowych. Jerzy Jednaszewski był, moim zdaniem, najlepszym polskim dżokejem wszechczasów, wygrał 757 gonitw na Służewcu, w tym osiem razy Wielką Warszawską i pięć razy Derby. W latach 70. ubiegłego stulecia wygrał na klaczy Bostella wyścig Robert Pferdmenges – Rennen (RFN) i został tam zauważony. Największe sukcesy odniósł dosiadając ogiera Windwurf, na którym dwa razy wygrał prestiżową Der Grosse Preis von Europa (G1) rozgrywaną na dystansie 2400 m.

To do niego zgłosił się w 1978 r. bogaty niemiecki przedsiębiorca Waldemar Zeitelhack, prosząc o polecenie mu konia z Polski, który miałby szanse powalczyć z końmi trenowanymi na Zachodzie. Jerzy Jednaszewski bez namysłu polecił Pawimenta (Mehari – Pytia po De Corte), który został wypożyczony do RFN na dwa lata i trafił do stajni trenera Theo Griepera. Ogier miał w swoim performance wiele wygranych gonitw poza grupami, m. in. Rulera i Strzegomia, ale nie Derby. W pierwszą niedzielę lipca 1977 r. był głównym faworytem tej gonitwy, ale napotkał na drodze swoją półsiostrę, wybitną klacz Konstelację (Mehari – Kasjopea po Aquino). Pawiment, pod Mieczysławem Mełnickim, jak zwykle wystrzelił z prostej, ale na około 200 m przed celownikiem zaczął słabnąć. Na to czekał Bolesław Mazurek, dosiadający Konstelację, która nie pozwoliła zgubić się na końcowej prostej. Ponad dwa lata później, w niedzielę 7 października 1979 r., Pawiment doznał ogromnego zaszczytu. Waldemar Zeitelhack zapisał go do najważniejszego i najwyżej dotowanego wyścigu w Europie – Prix de l’Arc de Triomphe (G1). W stawce 22 najlepszych koni w Europie Pawiment zajął bardzo dobre 9. miejsce. Rok później polski folblut wystartował w Der Grosser Preis von Europa (G1), oczywiście z pozycji autsajdera (1216:10). Dosiadany przez Otto Gervaia, kompletnie nieliczony wychowanek SK Iwno, wprawił w osłupienie Niemców i połowę wyścigowej Europy, wygrywając gonitwę i bijąc o 2 długości francuskiego trzylatka Dhausli. Już dwa tygodnie po zwycięstwie w Kolonii Pawiment rozrzucił w Gran Premio del Jockey Club e Copa d’Oro G1 na torze w Mediolanie włoskiego derbistę Garrido, oaksistkę klacz Marmolada i zwycięzcę St. Leger ogiera Lotar, wygrywając wyścig aż o 8 długości. Pawiment dożył później starości, padł 22 lutego 1996 roku.

Na koniec ciekawostka dotycząca polskiej hodowli koni pełnej krwi. Od lat polscy właściciele kupują konie we Francji i na Wyspach. Otóż w literaturze XVII w. o koniu, a także w tzw. instruktarzach rolniczych oraz opisach gospodarstw, nigdzie nie ma wzmianki o koniach angielskich w stadninach polskich. Jest odwrotnie: to z Polski wywożą konie do Anglii. W 1628 r. ordynat Tomasz Zamoyski, Kanclerz Wielki Koronny, ofiarował posłowi angielskiemu Tomaszowi Rhe konia z bogatym rzędem. Wkrótce potem Jan Zawadzki, wysłany w 1636 r. do Anglii w poselstwie od króla Władysława IV, zawiózł w darze królowi Karolowi I kilka koni, które „bardzo się na dworze podobały”. Również w literaturze angielskiej można spotykać wzmianki, że konie polskie sprowadzano do Anglii i używano je jako materiał zarodowy w najlepszych stadninach. C. M. Prior w swojej pracy „The Royal Studs of the 16 and 17 Centuries” z 1935 r., opartej na badaniach źródłowych z końca XVII w., przytacza wykaz klaczy w stadninach królewskich w Malmesbury i Tulsbury. Jak się okazuje, w Tulsbury było w 1624 r. osiem klaczy z adnotacją „Polonia”, a w Malmesbury w 1616 r. dwie klacze i jeden ogier oznaczone „Poland”. Poza tym, między papierami lorda d'Arcy, zarządzającego przez pewien czas tymi stadninami, odnaleziony został list z asygnacją kredytów na utrzymanie masztalerza, który w 1604 r. przybył z końmi z Polski. W następnym roku figuruje pewna suma za konie sprowadzone z Polski.

Są to niezbite dowody na to, że konie polskie wysoko ceniono na Zachodzie. Lecz wkrótce to konie angielskie, a nie polskie, miały nabrać wielkiego rozgłosu i zaczęto o nich mówić i pisać na całym świecie. Może powyższa informacja obudzi śpiących od kilku dekad decydentów z ministerstwa rolnictwa? Może powinniśmy wrócić do przeszłości, koński biznes stał się dzisiaj wyjątkowo dochodowy, wystarczy prześledzić wyniki finansowe kolejnych końskich aukcji we Francji i na Wyspach, a Polska od zarania dziejów koniem stoi.

Wróć