Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Między szczytem NATO a szczytem wszystkiego

06-07-2016 22:08 | Autor: Maciej Petruczenko
Zakłada się, że w najbliższych dniach Warszawa będzie najbezpieczniejszym miejscem na świecie. Taka opinia jest rozpowszechniana z uwagi na rozpoczynający się w piątek 8 lipca na Stadionie Narodowym szczyt NATO z udziałem delegacji 58 państw, w tym ekipy amerykańskiej z prezydentem Barackiem Obamą na czele oraz przedstawicieli ONZ, Banku Światowego i Unii Europejskiej.

Można się zastanawiać, czy opinia ta jest na pewno wiarygodna. Jeśli bowiem przyjdzie nam skonstatować, że dominujący najprawdopodobniej w ochronie Amerykanie to akurat ci fachowcy, którzy w 2001 dopuścili do terrorystycznych ataków samolotowych na World Trade Center i Pentagon, a Polacy – dla odmiany – dali w ostatnich latach popis skrajnej nieodpowiedzialności przy zabezpieczaniu ważnych podróży lotniczych, to najzwyczajniej w świecie aż strach się bać. Przypomnę zatem polskie grzeszki.

Najpierw na Lasy Chojnowskie spadł helikopter z premierem Leszkiem Millerem, potem w Mirosławcu rozbił się wojskowy samolot Casa, wiozący oficerów z konferencji... bezpieczeństwa lotów bodaj w Poznaniu, no i wreszcie – last but not least – w 2010 roku pod Smoleńskiem w kompromitującej najwyższe nasze władze cywilne i wojskowe sytuacji dachował we mgle rządowy tupolew, a w katastrofie tej zginęło 96 osób z prezydentem RP Lechem Kaczyńskim włącznie. Zginęło tylko dlatego, że nie przestrzegano regulaminowego ABC w stopniu po prostu zastraszającym, co doprowadziło do niepowetowanych strat w ludziach i sprzęcie – jeśli wolno mi posłużyć się językiem batalistycznym.

Oczywiście, z polskiego punktu widzenia może się wydawać, że w tej wyjątkowej sytuacji, jaką jest szczyt NATO, otoczy nas szczególną opieką Matka Boska Częstochowska. Tylko czy daje ona rzeczywiście niezawodną ochronę, skoro nie potrafiła wybronić nawet noszącego ją w klapie byłego prezydenta Lecha Wałęsy, kopanego i wyszydzanego teraz ze wszech stron, a nawet wyzywanego przez posłów po bandycku na solówkę?

Na szczęście, warszawiacy, którym wciąż utrudnia życie – jak nie strajk górników lub pielęgniarek, to szczyt NATO – zapewne się ostatnim z wymienionych spędów zanadto nie przejmą, bo, jak powiada poeta – wyżej nerek nie podskoczysz. Pocieszające przynajmniej jest to, że skoro na wybudowanym za dwa miliardy złotych jako specjalistyczna arena piłkarska Narodowym piłki się w skali roku prawie wcale nie kopie, to przynajmniej prezydent Andrzej Duda może się tam umawiać na randkę z prezydentem Obamą. A poza wszystkim szczyt NATO będzie bez wątpienia przedstawieniem o wiele mniej hałaśliwym niż większość tak zwanych koncertów na tym obiekcie, więc i mieszkańcy Saskiej Kępy nie powinni narzekać.

Zresztą warszawiakom nie jakieś narady sztabowe czy polityczne konwentykle dziś w głowie. Uwagę mieszkańców stolicy zaprzątają akurat o wiele bardziej prozaiczne problemy. Wiążą się one z jednej strony z niekontrolowaną praktycznie zabudową, z drugiej zaś z jeszcze bardziej niekontrolowaną reprywatyzacją majątku komunalnego, po który wyciąga chciwe łapy nawet pierwszy lepszy cwaniak, podczas gdy prawowici spadkobiercy nieruchomości upaństwowionych w 1945 tzw. dekretem Bieruta muszą się z reguły jedynie obejść smakiem.

Nie wiem już, czy śmiać się czy płakać, skoro mający obowiązek pilnowania ładu prawnego urzędnicy, sędziowie, prokuratorzy, a nawet ministrowie i posłowie, potrafili latami robić dobrą minę do złej gry i udawać, że nie było czegoś takiego jak umowy indemnizacyjne, jakie nieistniejąca już PRL zawarła z państwami zachodnimi, spłacając tamtejszych wierzycieli właściwie co do grosza. Dlaczego pozwala się teraz szajce spryciarzy żerować na nieruchomościowym pobojowisku i na krzywdzie ludzkiej, a zwłaszcza na krzywdzie wyrzucanych na bruk lokatorów kamienic, przejmowanych – jak się okazuje – prawem kaduka?

Przez długi czas alarmowanie opinii publicznej w tej sprawie okazywało się jakby biciem głową o mur, a miejskie Biuro Gospodarki Nieruchomościami funkcjonowało niczym państwo w państwie. Do tego stopnia, że aż cisnęło się na usta, żeby powielić czeski błąd w jednym z tytułów artykułu w niegdysiejszym „Życiu Warszawy”, które gospodarkę PRL przemianowało niechcący na gospodrakę...I aż głupio to powiedzieć, ale skoro za przekręty na mięsie peerelowskiemu urzędnikowi wymierzono kiedyś karę śmierci, to dlaczego dzisiejsi urzędnicy za przekręty nieruchomościowe nie tylko nie są karani, ale nawet wynagradza się ich nadawaniem prawa własności mających wielką wartość rynkową chałup i chałupek? Czy ktoś jest w stanie coś takiego zrozumieć?

Podobno sprywatyzowanie niezwykle cennej działki przy Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki to szczyt wszystkiego. Jeden urzędnik wskazuje jednak palcem na drugiego, obwiniając go o niesprawdzenie istnienia umowy indemnizacyjnej, wyczerpującej roszczenia byłego właściciela. To samo jakby powtarza się pod adresem Nowogrodzka 18, gdzie tylko nadzwyczajny wysiłek lokatorów pozwoli – jak się zdaje – powstrzymać jawną grabież. A przecież i „Passa” w pewnym sensie zastąpiła leniwych (albo działających w złej wierze) miejskich funkcjonariuszy, którzy z jednej strony nie sprawdzili podstawowych rzeczy, jeśli chodzi o nieruchomość przy Narbutta 60, z drugiej zaś – ważyli się na sporządzanie dokumentów fałszujących rzeczywistość.

Czy ktoś wreszcie przerwie ten prawniczo-urzędniczy kontredans, który szkodzi i miastu w ogóle, i jego mieszkańcom w szczególności?

Wróć