Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Komu KEN myli się z KENtucky?

08-03-2017 20:07 | Autor: Maciej Petruczenko
Kolejna tragedia w alei Komisji Edukacji Narodowej to śmierć 49-latka potrąconego na przejściu dla pieszych przy zbiegu z ul. Pala Telekiego. Ten wstrząsający wypadek jest jeszcze jedną nauczką – i dla przechodniów, i dla kierowców, którzy powinni mieć świadomość, że KEN to nie Kentucky, którego symbolem jest między innymi ostro śmigający sportowy Chevrolette Corvette.

Wiadomo, że w al. KEN  lubią ścigać się nocą rajdowcy-amatorzy, ale nawet za dnia wiele aut rozwija tam prędkość daleko przekraczającą dozwolony w mieście limit. Okresowe wyłączenie fotoradaru w pobliżu skrzyżowania z Surowieckiego/Bartoka dodatkowo zachęca do bezkarnych przyspieszeń.

Kiedyś sam byłem świadkiem wypadku w alei KEN w rejonie kościoła Wniebowstąpienia Pańskiego. Wtedy nieostrożny kierowca uderzył na zebrze przechodnia w wieku 80 lat. Na szczęście hamowanie w ostatniej chwili było o tyle skuteczne, że niedługo po lekkim potrąceniu starszy pan wstał o własnych siłach i nawet sam przepraszał sprawcę kolizji, uważając się za winowajcę. Kierowca jednak i tak nie zdołał uniknąć odpowiedzialności, bo – trzeba trafu – tuż obok stał zaparkowany na chodniku policyjny radiowóz i funkcjonariusze dokładnie widzieli, co się stało. Innym razem przyszło mi ruszyć na pomoc staruszkowi, który na Wąwozowej przejeżdżał przez zebrę na rowerze i po potrąceniu przez pocztową furgonetkę leżał nieprzytomny na asfalcie dobrych 20 minut, nim wreszcie zdołał się ocknąć, zaświadczając, że nic mu nie jest.

Przy wielu innych kolizjach na Ursynowie finał nie był tak szczęśliwy. W tym samym miejscu na KEN, o którym właśnie wspomniałem, były mąż znanej piosenkarki Dariusz K., będący ponoć pod wpływem narkotyków, wjechał na przejście przy czerwonym świetle i zabił przemierzającą je prawidłowo kobietę. Kilka lat wcześniej znany ursynowski artysta pozbawił życia młodego człowieka na przejściu przy ul. Stryjeńskich. W reakcji na to zdarzenie zwężono jezdnię w tamtym miejscu do jednego pasa.

Najgłośniej o wypadku samochodowym w dzielnicy Ursynów było wtedy, gdy na ul. Puławskiej w pobliżu bramy głównej toru wyścigów konnych kierujący brawurowo bolidem Ferrari dziennikarz motoryzacyjny Maciej Z. doprowadził do śmierci pasażera auta, kolegi po fachu. Były wprawdzie pewne wątpliwości co do tego, który z dwu dziennikarzy siedział naprawdę za kierownicą, ale sąd uznał, że prowadził bezdyskusyjnie Maciej Z. Auto obróciło się, trafiwszy na nierówność asfaltu, uderzyło o filar skręcającej w ul. Rzymowskiego estakady i błyskawicznie spłonęło. Wówczas służby miejskie zareagowały przynajmniej na tyle, że zdecydowano się wreszcie na wyrównanie znajdującego się w owym miejscu od dawien dawna niebezpiecznego wyboju, a Maciej Z. został uznany przez sąd za winnego spowodowania wypadku i skazany na kilka lat pozbawienia wolności.

Zawsze, gdy dochodzi do potrącenia pieszego, zaczyna się dyskusja na temat bezpieczeństwa określonej jezdni. Akurat na osi alei KEN poczyniono ostatnio krok we właściwym kierunku, wprowadzając sygnalizowane strzałką lewoskręty, w ogromnym stopniu ułatwiające dokonanie ryzykownego poprzednio manewru. Mimo to do ideału na KEN jeszcze daleko. Jednym z błędnych – żeby nie powiedzieć skandalicznych – rozwiązań wydają się zatoczki parkingowe ze stanowiskami pod kątem prostym, co uniemożliwia, zwłaszcza dłuższym autom swobodny wjazd i wyjazd na jedno tempo. Kierowcy zmuszani są do wielokrotnego manewrowania na bardzo ruchliwej jezdni, co już samo w sobie jest bardzo niebezpieczne, szczególnie wtedy, gdy komuś z wyjeżdżających zasłania widok dużo wyższy samochód. Racjonalnym rozwiązaniem byłyby stanowiska parkingowe na ukos, ale mądrym inaczej projektantom zatoczek taka myśl nie przyszła akurat do głowy. Może ktoś wreszcie by zainterweniował w tej sprawie, proponując zmianę oznakowania stanowisk chociażby w ramach Budżetu Partycypacyjnego?

W skali całej Warszawy takich nonsensów parkingowych mamy dużo więcej. Jednym z nich jest zatoczka między placem Zbawiciela i placem Konstytucji, która jest zdecydowanie za płytka nawet dla aut przeciętnej długości, stąd  ich zady wystają na prawy pas jezdni, powodując jej niebezpieczne zwężenie. Zatoczka mogłaby być zdecydowanie głębsza, gdyby ktoś z projektantów zauważył, że zaraz obok znajduje się pod arkadami bardzo szeroki, nigdy niezatłoczony chodnik, który w pełni wystarcza pieszym, więc pozostawienie kawałka chodnika na końcu stanowisk parkingowych jest kompletnie nieracjonalne.

W związku z tragedią w alei KEN przy Telekiego znowu rozgorzała dyskusja na temat przepisów regulujących ruch na przejściu dla pieszych. Od nowego roku bezwarunkowe pierwszeństwo ma nie tylko ten pieszy, który już wkroczył na jezdnię, lecz również ten, który do przejścia przez zebrę dopiero przystępuje.

Jest to regulacja poniekąd słuszna, bo do tej pory piesi często mylili kierowców, najpierw sygnalizując, że przepuszczą ich pojazd, by w ostatnim momencie wkraczając na przejście i zmuszając jadących do gwałtownego hamowania. Następstwem takiego zachowania było to, że albo pojazd następny uderzał w tył desperacko hamującego, albo zaskoczony taką sytuacją kierowca na sąsiednim pasie w ogóle się nie zatrzymywał, co – jeśli użyć znanej formułki ostrzegawczej – groziło śmiercią lub kalectwem pieszego. Jeżdżąc na co dzień ulicami Warszawy, mam okazję zauważyć, iż w ośmiu-dziewięciu wypadkach na dziesięć pojazd na lewym pasie nie zatrzymuje się przed zebrą tak samo jak ten prawym. Kierowcy jeżdżą w większości wypadków nieostrożnie, na domiar złego zaś dodatkowe niebezpieczeństwo stwarzają piesi, nader często przemierzający zebrę bez spoglądania w lewo, mając niekiedy pole widzenia zasłonięte kapturem. Co gorsza, taką nieuwagą wykazują się wielokrotnie pchające wózek z dzieckiem mamusie, co już jest absolutnym skandalem. Dlatego moim zdaniem obok szkolenia kierowców czas już się wziąć za obowiązkowe szkolenie pieszych – najlepiej czyniąc to, gdy są oni jeszcze w wieku szkolnym.

Wróć