Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Dla kogo cena nie gra roli...

24-04-2024 20:43 | Autor: Maciej Petruczenko
Zastanowiło mnie nieoczekiwanie, co nam dziś proponują dwaj politycy, którzy stoczyli bardzo wyrównany pojedynek w ostatnich wyborach na prezydenta Rzeczypospolitej. Rywalizację z Rafałem Trzaskowskim minimalnie wygrał Andrzej Duda, przedłużając swoją prezydenturę RP o kolejnych pięć lat (więcej przedłużyć już nie może). Jego druga kadencja dobiega końca w przyszłym roku, a Trzaskowski, obecny prezydent Warszawy, będzie najprawdopodobniej znowu ubiegać się o stanowisko głowy państwa. No i on właśnie – nie tylko zaproponował, ale nawet zrealizował ciekawą inwestycję, jaką jest kładka przez Wisłę dla pieszych i rowerzystów. Budzi ona wprawdzie nie tylko pozytywne oceny warszawiaków (na zbytni tłok narzekają rowerzyści), ale wydaje się właściwym krokiem w kierunku zwiększenia ekologicznych form ruchu w mieście, ułatwiając w istotnym stopniu przemieszczanie się pomiędzy oboma brzegami Wisły.

W odróżnieniu od Trzaskowskiego Andrzej Duda wystąpił z całkowicie inną propozycją, dotyczącą akurat całego kraju. Zapowiedział otóż w mediach, że Polska jest już gotowa na rozmieszczenie na naszym terytorium pocisków jądrowych z puli NATO, a tak naprawdę z puli USA. Na takie dictum premier Donald Tusk i minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski po prostu zdębieli, zwracając uwagę Dudzie, że nie jest jedynowładcą Polski i w tak ważnej sprawie nie może działać za plecami rządu bez porozumienia z jego szefem. Najdelikatniej mówiąc, Duda bezceremonialnie wlazł w buty premiera, uważając najwidoczniej, że skoro przyjmujący go prywatnie i niebędący już prezydentem biznesmen-skandalista Donald Trump chce pokazać, że Ameryka nierządem stoi, to tak samo on może postąpić z Polską. Mieszkaniec Pałacu Namiestnikowskiego najwyraźniej wybiegł przed orkiestrę, na co od razu zareagowali uszczęśliwieni takim politycznym podłożeniem się Rosjanie. Obiecali, że w razie czego natychmiast odpowiedzą umieszczeniem odpowiedniego potencjału nuklearnego przy polskich granicach. A i tak nas mają na muszce, gotowi w każdej chwili wystrzelić ku Warszawie z pobliskiego Kaliningradu rakiety z pociskami konwencjonalnymi albo nuklearnymi, bo kto im obecnie zabroni?. Choć ani szefowie NATO, ani Amerykanie nie potwierdzili, że zainstalują w Polsce broń atomową, obywatel Duda rozgłosił urbi et orbi, że tylko na to czekamy.

Może nikt z doradców nie przypomniał Dudzie, że w roku 1962 świat stanął na krawędzi wojny nuklearnej, gdy ZSRR umieścił na Kubie dostarczone drogą morską rakiety balistyczne, które z ładunkiem jądrowym mogły być natychmiast wystrzelone na terytorium Stanów Zjednoczonych. Było to następstwo tzw. kryzysu w Zatoce Świń rok wcześniej, czyli nieudanego ataku uzbrojonych przez USA emigrantów kubańskich na powstały w 1959 komunistyczny reżim kubański pod dowództwem Fidela Castro. Ostatecznie, pod naciskiem prezydenta Johna Kennedy'ego pierwszy sekretarz Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego Nikita Chruszczow wycofał z Kuby sowieckie wojska łącznie z wyrzutniami rakiet, zdając sobie sprawę, że razie militarnej konfrontacji z amerykańską potęgą byłby bez szans, jednocześnie zaś całemu światu groziłaby zagłada. Obecnie groźba ewentualnej zagłady jest jeszcze większa, ale pan Duda uważa widać, że po zjedzeniu kolacji z niepiastującym już funkcji prezydenta USA politycznym rozrabiaką Donaldem Trumpem może machać Polską jak szablą i gadać publicznie, co mu tylko ślina na język przyniesie. Tak samo uważa pełniący u nas do niedawna funkcję ministra spraw wewnętrznych i administracji oraz koordynatora służb specjalnych Mariusz Kamiński. Stanąwszy jako świadek przed sejmową komisją, badającą nieprawidłowości w niedoszłych do skutku w maju 2021 wyborach „kopertowych” na prezydenta RP, skwitował nagle pytanie szefa komisji Dariusza Jońskiego słowami: „Jest pan świnią!”. Były minister uznał bowiem za niedopuszczalne interesowanie się komisji stanem jego trzeźwości na pewnym spotkaniu rządowym w 2021 roku. Trudno się z Kamińskim zgodzić, skoro wielokrotnie widywano go pijanego na gruncie prywatnym, a jego zeznania przed komisją nie bardzo trzymały się kupy, jakby wyraźnie wskazując, że mógł być w tamtym momencie pod zbytnim wpływem alkoholu. Tak czy owak, to on zamienił teraz Sejm Rzeczypospolitej w swego rodzaju Zatokę Świń, bo nieparlamentarnych zachowań i wypowiedzi jest tam coraz więcej. Sam Kamiński, całkiem niedawno, pokazał parlamentarzystom „gest Kozakiewicza”. Jak widać, zarówno elegancja zachowań, jak i sztuka oratorska w Sejmie pozostawiają niemało do życzenia. A owo stwierdzenie „jest pan świnią” przypomina podobną ocenę, jaką kiedyś wygłosił premier Leszek Miller, który zeznając przed sejmową komisją w sprawie tzw. afery Rywina, rzucił w twarz początkującemu wówczas politykowi Zbigniewowi Ziobrze pamiętne słowa: – Pan jest zerem...Po latach Miller, nasz sąsiad z Ursynowa, nie bez pewnego sarkazmu „przeprosił” za podwyższenie wartości przyszłego ministra sprawiedliwości, mówiąc, że „zero” to była w tym wypadku mocno zawyżona ocena.

A wracając do wspomnianej deklaracji Andrzej Dudy, warto zakonotować, iż jakby w reakcji na nieodpowiedzialne postępowanie prezydenta RP premier Donald Tusk wygłosił dramatyczne przemówienie na posiedzeniu Rady Krajowej Platformy Obywatelskiej, zaznaczając, co się się nagle porobiło. W związku z agresywnymi poczynaniami Rosji – Polska, a w ślad za nami nawet cała Europy musi teraz walczyć o przetrwanie, a do tego niezbędne jest zjednoczenie wszystkich sił i unikanie kłótni, które są na rękę Putinowi i jego pomocnikom. Jeśli cały Zachód nie zewrze sił w obronie Ukrainy przed rosyjską agresją, to Ukraina tej wojny nie wygra – ostrzega Tusk, wskazując też, jakie niebezpieczeństwo mogą stworzyć nowo wybrani przez nas posłowie do Parlamentu Europejskiego, będący, jak na ironię eurosceptykami, gotowymi do wyprowadzenia nas z Unii i podważenia jedności tego gremium.

Za ewentualny Polexit możemy zapłacić bardzo wysoką cenę, dużo wyższą niż płaciliśmy za zatrudnianie całej ekipy ochroniarzy niedawnego „prezesa” Polski Jarosława Kaczyńskiego, dla którego, w jego szalonych poczynaniach, cena nie gra roli.

Wróć