Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Czy Warszawa może być bezpartyjna?

01-03-2017 20:06 | Autor: Maciej Petruczenko
Mniej drzew, a więcej warszawiaków – pod takim hasłem chciałoby urządzić stolicę Prawo i Sprawiedliwość. Wprawdzie nie ma jeszcze pewności co (i kogo) się w mieście wytnie, a co się do miasta przylepi, ale już teraz należy się spodziewać, że zamiast szarogęszącej się dotychczas mikrej warszawki będziemy mieli naprawdę Wielką Warszawę, rozciągającą się od Czosnowa do Góry Kalwarii i od Żyrardowa po Wołomin.

Niektórym trochę za bardzo zalatywało w Warszawie czosnkiem, to wkrótce będzie zalatywać Czosnowem. Dla mnie, obecnego wieśniaka, to skądinąd dobry plan. Parę lat temu własnowolnie opuściłem mury stolicy, zaszywszy się w kniei, lecz wygląda na to, że mimo okazania przez mnie wyraźnej chęci odejścia od Warszawy ta zdradzona kochanka sama teraz chce przyjść do mnie i uczynić na powrót warszawiakiem. W razie czego – nawet nie będę się opierał.

Ewentualny status warszawiaka szalenie mnie nęci, chociaż media trochę mieszają mi we łbie, sugerując, że nowym metropolitą warszawskim zostanie Jego Ekscelencja Jacek Sasin. Tymczasem ja zdecydowanie wolę Jego Eminencję – księdza kardynała Kazimierza Nycza, bo to dla mnie w polskim Kościele prawdziwy Kazimierz Odnowiciel. Poza tym zaś i tak trzeba wziąć pod uwagę, że Kościół (Rzymskokatolicki) jest faktycznie najsilniejszą partią w kraju, która – nie bacząc na zagwarantowany konstytucyjnie system republikański –  przywróciła cichcem monarchię, obierając Jezusa Chrystusa królem Polski i nawet nie zapytała Go wcześniej o zaakceptowanie intronizacji, jakkolwiek jeszcze kilka lat wcześniej episkopat uważał ją za pewną niezręczność. Nie wiem tylko, czy ten nasz objawiony ostatecznie narodowy partykularyzm przypadkiem nie uwłacza majestatowi Syna Bożego.

Nawiasem mówiąc, tak się ostatnio porobiło, że na szczeblu ogólnopolskim powrócił znany z czasów PRL system „partyjno-państwowy”, a na szczeblu stołecznym – system partyjno-samorządowy, bowiem w obydwu wypadkach nie urzędnicy faktycznie rządzą, ale matuszka-partia, która inne ugrupowania ma li tylko do dekoracji. Wiadomo, że dzisiaj najwyższa funkcja w państwie to już nie prezydent, lecz prezes. Na poziomie Warszawy rządzi natomiast, zdaniem ludu, prosta „Bufetowa”, przypadkiem tylko pozostająca w randze profesora prawa. Rządy Bufetowej ma przeciąć za jednym zamachem miecz Prawa i Sprawiedliwości, żeby przyłączyć do Zamku nader rozległe Podzamcze. Jak na złość jednak, utożsamiany dotychczas z wywyższającą się nad innych warszawką lud stolicy chce przeciwko planowanemu Anschlussowi ostro zaprotestować. Stąd pomysł przeprowadzenia 26 marca referendum, które już na wstępie zostało sprytnie powstrzymane przez prawego i sprawiedliwego wojewodę mazowieckiego Zdzisława Sipierę. Na razie zawiesił on odpowiednią uchwałę Rady Warszawy, a może poczynić kolejne zaporowe kroki.

Jakie plusy i jakie minusy ma projekt stworzenia metropolii warszawskiej, obejmującej obszar niemal całego województwa stołecznego z dawnych lat – wskazywali już wielokrotnie w obszernych artykułach publicyści „Passy”. W podtekście polityczno-ideologicznym chodzi o przeciwstawienie Polsce Gminnej – Polski Parafialnej. Niemniej, przy nadzwyczajnym wprost scentralizowaniu administracji miejskiej, ma nastąpić decentralizacja uprawnień władczych, co w praktyce oznaczałoby przekazanie większych kompetencji burmistrzom warszawskich dzielnic, którzy byliby wybierani bezpośrednio przez lud stolicy. Minusów, związanych z ewentualnym utworzeniem miasta-giganta, byłoby niemało, stąd liczne protesty samorządowców.

W gruncie rzeczy jednak w skali mazowieckiej jest w tej chwili o wiele więcej problemów, wykraczających daleko poza sferę samej administracji i polityki sensu stricto. Takim problemem jest chociażby ciąg komunikacyjny na linii Warszawa – Góra Kalwaria – Warka. W tamtym kierunku mamy najbardziej archaiczną w całej aglomeracji drogę wyjazdową, bo gdy tylko kończy się Puławska w Piasecznie, kierowcy muszą się dalej tłoczyć na wąziutkiej, wiecznie zakorkowanej jezdni, jaka może wystarczyłaby do ruchu pojazdów konnych w średniowieczu, ale nie teraz. Już dawno planowano wybudowanie za pieniądze unijne dwupasmówki od Piaseczna do Góry Kalwarii, na planowaniu się wszakże skończyło. I chyba ani jedna działka pod tę dwupasmówkę nie została jeszcze wykupiona.

Tymczasem problem jest naprawdę palący. Rozpoczęta już modernizacja linii kolejowej na kierunku południowym powoduje znaczne ograniczenie ruchu pociągów, więc korzystający z nich dotychczas pasażerowie – chcąc nie chcąc – przesiedli się do własnych aut, korkując szlak do Piaseczna niemiłosiernie i dodatkowo zapychając naćkaną coraz większą liczbą świateł sygnalizacyjnych Puławską.

Jak widać, jest nad czym deliberować, bo zwyczajne ludzkie potrzeby nie mają nic wspólnego z politycznymi zapatrywaniami, które – niestety – w administracji państwowej i samorządowej zaczynają teraz zdecydowanie dominować. Dlatego rodzi się coraz silniejszy ruch przeciwstawienia się dominacji partyjnej, o co apelował kiedyś były burmistrz Ursynowa Piotr Guział (stowarzyszenie Nasz Ursynów), a co obecnie stało się hasłem kolejnych ruchów miejskich, gryzących po kostkach partyjniaków. Na niedawnej konferencji warszawskich samorządowców przedstawiono projekt nowego ustroju Warszawy jako związku samodzielnych dzielnic z burmistrzami wybieranymi przez mieszkańców. Do grupy samorządowych reformatorów należy między innymi ursynowianin Antoni Pomianowski, wiceprezes Inicjatywy Mieszkańców Warszawy. Życzę tym społecznikom jak najlepiej, ale gdy przyjdzie do wyborów, przedstawicielom ruchów miejskich będzie zapewne trudno uzyskać przewagę, bo ugrupowań zawiązanych oddolnie jest już za dużo, a rozdrobnienie jest zawsze działaniem samobójczym.

Wróć