Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Co już się trzęsie w posadach...

03-04-2024 21:04 | Autor: Maciej Petruczenko
Prezydent RP Andrzej Duda zadrwił sobie kiedyś w jednym z przemówień, mówiąc pod adresem atakującej rządy PiS opozycji politycznej, że przyświeca jej hasło: „Ojczyznę dojną racz nam wrócić, Panie!” W tej chwili role się poniekąd odwróciły, bo to PiS wznosi modły tej treści, tracąc lukratywne pozycje w państwie. Można śmiało powiedzieć, że potęga ugrupowania, z którego wyszedł Andrzej Duda, zwycięskiego w ostatnich wyborach parlamentarnych, zadrżała w posadach. A chodzi oczywiście o liczne posady w urzędach i spółkach państwowych. Dla wielu osób żyjących z polityki zaczęła się desperacka walka o byt. To rzecz akurat normalna w procesie walki o władzę. Jednakże w wypadku PiS i jego niedawnych koalicjantów mamy sytuację szczególną, ponieważ partia ta – wbrew oficjalnemu rozdziałowi Kościoła od państwa – wplotła tę pierwszą instytucję w nurt swojej wszechwładzy, która nabrała tym samym charakteru po części mistycznego.

Ów mistycyzm wyrażał się masowym, żeby nie powiedzieć musowym udziałem państwowych funkcjonariuszy w obrzędach religijnych, najmocniej akcentowanych u ojca Rydzyka w Toruniu oraz w klasztorze jasnogórskim. Nawet na święcenia kapłańskie syna pani premier Beaty Szydło stawiło się dosłownie pół rządu, czyniąc tego młodego człowieka niemalże półbogiem. Gdy wkrótce potem dowiedzieliśmy się o wyjściu Tymoteusza Szydły ze stanu duchownego, nie wiadomo było – śmiać się czy płakać. Niemniej, wiele norm ustawowych zostało w czasach rządów PiS podporządkowanych kościelnym wytycznym i dogmatom. Dzisiejsza władza próbuje może nieco za gwałtownie wprowadzać normy wyraźnie odbiegające od kościelnych, ale w pewnych sprawach trudno nadal pozostawać w sferze zakłamania.

„Ostatnim Mohikaninem”, walczącym na ledwo już trzymających się szańcach poprzedniego układu politycznego, pozostaje prezydent Duda. I on właśnie sprzeciwił się uchwalonej świeżo ustawie, dopuszczającej zakup przez obywateli od 15. roku życia „pigułki dzień po” bez recepty. Chodzi tu, rzecz prosta, przede wszystkim o obywatelki pragnące zapobiec niechcianej ciąży. Wetując ustawę nowelizującą prawo farmaceutyczne, prezydent wystąpił do Sejmu o ponowne jej rozpatrzenie, uzasadniając to „wolą poszanowania konstytucyjnych praw i standardu ochrony zdrowia dzieci”. W reakcji na zachowanie głowy państwa „ministra” edukacji Barbara Nowacka wyśmiała Dudę, podkreślając, że zgodnie z polskim prawem piętnastoletnia dziewczyna może legalnie zostać matką i podawać swemu dziecku leki, jakie tylko chce, sama natomiast nie może zadecydować o powstrzymaniu się od macierzyństwa. „Przepisy, które wymuszają, żeby z osiemnastolatkiem lub osiemnastolatką musiała iść do lekarza osoba dorosła, są przestarzałe – zdaniem Nowackiej, która uważa, że czymś karykaturalnym jest traktowanie wyższego o głowę chłopa jak dziecko i prowadzenie go za rączkę do przychodni zdrowia.

Spór wokół wspomnianej pigułki wynika z różnicy poglądów dotyczących „życia poczętego” i daremne są argumenty tych, którzy wyjaśniają, że owa pigułka wcale nie przynosi skutku wczesnoporonnego. Pouczani przez Kościół obrońcy twierdzy tradycjonalizmu za nic nie chcą się z tym zgodzić. Nie bez ironii więc powiadają niektórzy, że w praktyce wiary chrześcijańskiej bardziej od męki i nauk Chrystusa interesuje księży to, co dzieje się między nogami kobiety.

Przypomnę zatem, iż proces emancypacji trwa od zaledwie stu kilkudziesięciu lat. Jeszcze w latach trzydziestych ubiegłego wieku, zdarzało się, że biskup zakazywał katoliczkom udziału w zawodach lekkoatletycznych – bo pokazywanie się przez nie w krótkich majtkach stanowiło w jego opinii obrazę boską. A najbardziej drażliwy na styku praktyki życiowej i wiary był od dawna problem aborcji. Ze strony kościelnej nigdy nie doczekaliśmy się w pełni racjonalnego podejścia do tego zagadnienia. W rzeczywistości natomiast dzieje się tak, że gdy młodociana córka zagorzałych katolików zajdzie w niechcianą ciążę, rodzice cichaczem starają się załatwić aborcję, tłumacząc, że akurat ich dziecko znalazło się w sytuacji wyjątkowej. Zwłaszcza wtedy, kiedy sprawcą ciąży jest ksiądz. To samo tyczy się związku małżeńskiego. Osobom uprzywilejowanym i majętnym Kościół godzi się unieważnić zawarte przed swoim obliczem małżeństwo – pod lada pozorem. Przykładem był drugi ślub kościelny niedawnego prezesa TVP Jacka Kurskiego, zawarty w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w krakowskich Łagiewnikach. Chociaż biorąc ponad 20 lat temu pierwszy ślub przed ołtarzem, Kurski zaakceptował stwierdzenie: „co Bóg złączył, człowiek niech nie rozłącza (nie rozdziela)”, to jednak porzucił pierwszą żonę i troje dzieci, a Kościół pomógł mu (raczej nie za darmo) rozłączyć się z ich matką i ponownie dopuścił do sakramentu małżeństwa. I to już z inną kobietą. Widać z tego, że Kościół stawia się ponad Bogiem.

Prezydent Duda kroczy podobną drogą, uważając chyba, że sam ma już boskie namaszczenie i że Kościół wspiera go niczym monarchę w dewocyjnym postępowaniu. Przypomnę więc temu urzędnikowi państwowemu z Krakowskiego Przedmieścia mądrą refleksję księcia de la Rochefoucauld: „Dewocja, jaką wszczepia się monarchom, jest ich drugą miłością własną”.

Na szczęście takiego samozachwytu nie widać u Rafała Trzaskowskiego, który kończąc swoją pierwszą kadencję prezydenta Warszawy, sposobi się do drugiej, mając dalej niemałe szanse na zostanie następcą Dudy. Już raz zresztą omal go nie pokonał w rywalizacji o stanowisko głowy państwa. Wybory samorządowe 7 kwietnia pokażą, jak nasz sąsiad z Ursynowa oceniany jest przez społeczeństwo stolicy Ja akurat mu kibicuję. I to nie tylko dlatego, że zachwycał mnie jazz w wykonaniu jego ojca.

Wróć