Imponująca była także ranga oficjeli, zaproszonych tego dnia do loży zarządu Totalizatora Sportowego na trybunie głównej. Państwowa spółka jest 30-letnim dzierżawcą zabytkowego hipodromu i organizatorem oraz sponsorem gonitw na Służewcu. Wielu bywalców służewieckiego toru ucieszył fakt, że po latach ostracyzmu Rafał Trzaskowski został zaproszony do loży zarządu TS i potraktowany jak przystało na prezydenta stolicy państwa. Kilkuletni ostracyzm miał w przypadku prezydenta niewątpliwie podłoże polityczne. Szczególnie widoczne było to przed ubiegłorocznymi wyborami parlamentarnymi, które terminowo łączyły się z Wielką Warszawską. Należący do Platformy Obywatelskiej Trzaskowski nie był przez PiS mile widzianym gościem w loży zarządu i na padoku w obiektywach kamer. W październiku 2019 r. pisaliśmy w „Passie”: „Na Wielką Warszawską prezydent przybył z rodziną ubrany jak przystało na rodowitego warszawiaka – kaszkiet na głowie, kolorowy szalik na szyi i marynarka w kratę. Chodził między ludźmi, odwiedził kilka stajni, ale organizatorzy nie pozwolili mu udekorować klaczy Pride of Nelson, triumfatorki WW, choć taka jest wieloletnia tradycja… Po raz pierwszy w historii Wielka Warszawska rozegrana została nie pod patronatem prezydenta naszego miasta, lecz o puchar prezesa jednego z banków. Przehandlowano tradycję za czapkę gruszek”. Do dzisiaj środowisko wyścigowe uważa decyzję powziętą w 2019 r. przez nadal urzędującego dyrektora Toru Służewiec za jedną z najbardziej szkodliwych i haniebnych w historii zabytkowego hipodromu. Patronat prezydenta stolicy nad Wielką Warszawską powinien zostać niezwłocznie przywrócony, by wieloletniej warszawskiej tradycji stało się zadość.
Powołany w marcu br. nowy zarząd TS pojawił się w sobotę na Służewcu w komplecie, z nowym prezesem Rafałem Krzemieniem na czele. W loży zarządu TS poza prezydentem Trzaskowskim gościli m. in. Zdzisław Siekierski – minister rolnictwa i rozwoju wsi, Józef Banach – przewodniczący Rady Nadzorczej TS i poseł Michał Szczerba, przewodniczący sejmowej komisji śledczej oraz podkomisji ds. jeździectwa i wyścigów konnych. Inaugurację sezonu wyścigowego usiłowali zakłócić tzw. aktywiści, którzy nie potrafią żyć bez „dymu” i uprzykrzania życia innym. Tym razem celem ataku był Służewiec. Dwóch „aktywistów” wdarło się na bieżnię przy celowniku z banerem „Ostatnie pokolenie” i obsypało tor pomarańczowym proszkiem. Po niedawnym oblaniu farbą warszawskiej Syrenki i chuligańskim wybryku w sobotę na Służewcu, termin „aktywiści” należy powoli zastępować terminem „motłoch”. Dzięki natychmiastowej i bezpardonowej reakcji ochrony toru służewieckiego chuligani zostali zatrzymani i usłyszą karny zarzut zakłócenia imprezy masowej.
Pierwszy w sezonie mityng wyścigowy rozpoczął się od mocnego uderzenia. Nagrodę Dandolo – Handicap Otwarcia (1800 m) wygrał kompletnie nieliczony 6-letni Notorious ze stajni Adama Wyrzyka, siejąc spustoszenie w końskim totalizatorze. Niespodzianek – jak to bywa na początku sezonu – nie brakowało, sprzyjał im miękki tor, na którym konie obdarzone szybkością nie czują się najlepiej. Wielu graczy zaskoczyły także zwycięstwa ogiera Boitdanssonblanc w Nagrodzie Generała Andersa (1800 m) oraz arabów czystej krwi Haruna RA w Nagrodzie Skowronka (2000 m) i Onyksa, który w ostatnim wyścigu na dystansie 1400 m pobił zadecydowanego faworyta Al Jassima. Nagroda Strzegomia (1600 m) była teatrem jednego aktora. Ogier Zen Spirit nie dał rywalom najmniejszych szans, wygrywając z dużą przewagą przed drugim na celowniku Top Profitem i trzecim Cunning Foxem. Jeśli podopieczny trenera Macieja Jodłowskiego będzie „trzymał” dystans, co okaże się w dalszej części sezonu, wystartuje w lipcowej gonitwie Derby jako główny faworyt.
W tym roku Derby, najważniejsza gonitwa dla trzyletnich koni pełnej krwi angielskiej, zostanie rozegrana w niedzielę 7 lipca. Odcięci od publiczności oficjele w loży zarządu TS nie mieli szans na wsłuchanie się w wyścigowy vox populi. W gronie trenerów, właścicieli koni, obsługi stajni, stałych bywalców Służewca i graczy przewijały się dwa tematy. Pytano, czy i kiedy zostanie odwołany mający kiepskie relacje ze środowiskiem, urzędujący od 2018 r. dyrektor Toru Służewiec i kto będzie jego następcą. Na to pytanie nie było w sobotę odpowiedzi. Drugi temat to jeden z najgorszych w historii Służewca rocznych planów gonitw, szczególnie niekorzystny dla debiutujących folblutów z rocznika derbowego. Od kilku lat roczny plan gonitw powstaje bez konsultacji z trenerami, brak w nim m. in. systematyczności startów, co wypacza koniom kariery. Okres przygotowawczy do Derby jest stosunkowo krótki, więc plan powinien być dopasowany do koni, a nie do gali organizowanych przez dyrekcję toru na tzw. okoliczność. Dla wielu debiutujących trzylatków początek sezonu to początek drogi do Derby, wyścigu dla nich najważniejszego z ważnych. Zawsze w pierwszych trzech tygodniach sezonu planowano dwa wyścigi dla debiutujących ogierów i jeden dla klaczy. Na początku tego sezonu zaplanowano tylko jeden taki wyścig, a następny dopiero po pięciu tygodniach – 25 maja. Zdaniem trenerów, takie dziury w planie gonitw uniemożliwiają menażowanie koni i planowanie ich startów. Do tego dochodzą weekendy jednodniowe oraz tzw. puste, całkowicie wyłączone z wyścigów.
I tak, w kwietniu zamiast czterech dni wyścigowych – trzy, w maju – bez soboty 4 maja, natomiast czerwiec i początek lipca (zaledwie miesiąc przed Derby) to kompletna porażka. Wyścigi nie odbędą się w weekend 7/8 czerwca, w niedzielę 23 czerwca oraz w sobotę 6 lipca. A jest to od zawsze najgorętszy okres przygotowań do najważniejszego wyścigu w sezonie – gonitwy Derby. Środowisko wyścigowe oczywiście rozumie potrzebę zarabiania pieniędzy przez dzierżawcę na utrzymanie obiektu i nie ma nic naprzeciw wynajmowaniu trybun, części terenu i organizowaniu koncertów, jarmarków, czy podobnych eventów. Nie mogą one jednak spychać wyścigów konnych na margines i uniemożliwiać prawidłowe menażowanie koni, szczególnie w okresie koniec kwietnia – pierwszy weekend lipca, kiedy trwają przegotowania do Derby. W tegorocznym planie brakuje także systematyczności wyścigów dla poszczególnych grup. Na przykład między dniem inaugurującym sezon a dniem 18 maja nie zaplanowano gonitwy dla trzylatków II grupy. Natomiast w tym czasie zaplanowano kilkanaście wyścigów dla III grupy. Trenerzy nie mają wyjścia i zamiast budować formę koni poprzez systematyczne starty na konkretnych dystansach i w konkretnych grupach koni zmuszeni są do improwizacji i dopasowywania startów do pełnego dziur planu gonitw, co nader często nie wychodzi koniom na dobre. Kolejnym powodem chaosu jest zmniejszenie do minimum liczby dni wyścigowych w sezonie. Jeszcze niedawno rozgrywano w sezonie 52-54 dni wyścigowe, od kilku lat jest ich tylko 46.
Plan gonitw na sezon 2024 należałoby szybko skorygować, ale kto miałby się tego podjąć? Jest to temat dla zawodowców nie uchylających się od wzajemnej współpracy oraz konsultacji ze służewieckimi trenerami. Nowo powołany prezes Polskiego Klubu Wyścigów Konnych, człowiek kompetentny i wywodzący się z wyścigowego środowiska, z pewnością potrafiłby podołać takiemu zadaniu, pod warunkiem jednakowoż, iż po drugiej stronie stołu miałby równie kompetentnego dyrektora Toru Służewiec. Stąd zapewne często przewijające się w minioną sobotę w kuluarowych rozmowach pytanie, czy w ogóle, kiedy i kto będzie kolejnym dyrektorem Toru Służewiec. Tygodnik Passa sugeruje, że bez względu na to, czy na Służewcu nastąpią zmiany personalne, czy też nie, urzędujący decydenci powinni pochylić się nad następującą kwestią. W każdym kolejnym rocznym planie gonitw widnieją trzy gonitwy imienne – nagrody Strzegomia (kat. B, 1600 m), Kozienic (kat. A, 2000 m) oraz Widzowa (kat. B, 2400 m). Patronami gonitw są słynne polskie stadniny państwowe, które… już nie istnieją. Czemu nie poszukać na ich miejsce zamożnych sponsorów, którzy przeznaczyliby na nagrody poważne kwoty, a w zamian TS wywianowałby ich udostępniając część trybuny, bądź teren wokół zabytkowej fontanny na pracowniczy piknik integracyjny? W Polsce mamy mnóstwo bogatych firm, dla których wydatek raz w roku rzędu miliona złotych nie stanowi żadnego obciążenia, tym bardziej że patronat dotyczy gonitw najwyższej kategorii, więc w grę wchodzi prestiż danej firmy. Oczywiście umowa na patronat nad gonitwą musiałby opiewać na kilka lat.
Często dyrekcja Toru Służewiec oskarża środowisko wyścigowe o zbytnią roszczeniowość. To próba usprawiedliwienia własnej nieudolności. Czy można nazwać postawą roszczeniową domaganie się zrewaloryzowania rocznej puli nagród w dziadowskiej wysokości około 8,5 mln zł, która nie uległa zmianie od 2008 r.?! Nawet w sytuacji, kiedy umowa dzierżawy terenu nie nakłada na TS takiego obowiązku? Dyrekcja toru potrafi zdobywać miliony na organizowanie corocznie na dzierżawionym terenie jeździeckich zawodów Warsaw Jumping, ale kiedy właściciele koni i trenerzy proszą o podwyższenie puli nagród, ponieważ od 2008 r. koszty utrzymania i treningu koni wzrosły trzykrotnie, nazywa się ich postulat postawą roszczeniową. Podobnie jest kiedy trenerzy proszą o remonty, bądź choćby liftingi swoich zrujnowanych, zagrzybionych i pozbawionych toalet stajni z epoki króla Ćwieczka, remont toru roboczego, na którym konie często doznają poważnych kontuzji, czy dróg wewnętrznych, które mogą być przyczyną połamania nóg przez konie i ludzi.
Prawda jest taka, że dyrektor Toru Służewiec ma do dyspozycji 137 ha wspaniale zlokalizowanego terenu, a potrafi wykorzystać jego niebywały potencjał może w 10 proc. Wyremontowano okrąglak na trybunie środkowej, lecz od lat stoi pusty. W podziemiach tej trybuny znajduje się pomieszczenie z obrotowym parkietem, które można by przekształcić w modną restaurację pod nazwą np. „1939”. Potrzebna jest jedynie stosowna oferta do polskiego biznesu gastronomicznego. Pisaliśmy przed laty o urządzeniu na Służewcu sztucznego oświetlenia, by przez połowę roku wyścigi mogły odbywać się wieczorami, a nie w ponad 30-stopniowym skwarze. To poważna inwestycja, ale z pewnością szybko by się zwróciła, bo klimat się ociepla i wizja spędzania weekendów na świeżym powietrzu praktycznie w centrum stolicy państwa, w zabytkowym obiekcie wyposażonym w ogromny parking i ochronę, z możliwością obstawienia gonitwy, wypicia drinka, zjedzenia kolacji i zapalenia cygara lub papierosa, ściągałaby na Służewiec tysiące ludzi, a stołeczny hipodrom szybko stałby się salonem towarzyskim Warszawy. W kwietniu 2017 r. pisaliśmy w Passie: „Wizytujący nie tak dawno Służewiec prezes katarskiego jockey clubu, osoba bardzo wpływowa w wyścigowym światku, był zauroczony obiektem. Rzucił wówczas w przestrzeń pomysł, by zorganizować na warszawskim hipodromie europejskie centrum wyścigów dla koni arabskich czystej krwi. Ten pomysł należy mocno pociągnąć, bo, po pierwsze, mamy wiekową tradycję w hodowli konia arabskiego, po wtóre, dysponujemy torem wyścigowym z najwyższej półki, a po trzecie, realizacja tak pysznego pomysłu zapewniłaby Służewcowi prestiż nie tylko w skali Europy…”.
Niestety, pomysł nie został pociągnięty, choć kiedy Katarczyk zobaczył Służewiec dosłownie oniemiał z wrażenia. Zapewne jak to bogacz z elitarnego towarzystwa na Zachodzie, tor wyścigowy w jakiejś Warsaw in Poland kojarzył mu się ze wschodnią siermięgą – drewnianymi budami i dziurawą bieżnią otoczoną krzakami. Tymczasem ujrzał wyścigowe, zabytkowe, architektoniczne cudeńko. Miał na stopach trzewiki za kilka tysięcy dolarów, wyglądające niczym marynowane w winie. W pewnym momencie szedł na zielony tor i deptał nimi trawę mrucząc coś pod nosem. Ta wizyta była wielką szansą dla Służewca, niestety nie wykorzystaną. Puenta może być jedna: żeby sięgać chmur trzeba dysponować wolą, nietuzinkową wyobraźnią i ogromnymi pokładami determinacji w działaniu. „Wystarczy być” oraz trąbić o rzekomych sukcesach – kiedy nawet ślepy widzi, że wyścigi stoją nad przepaścią – i czekać aż pobory wpłyną na bankowe konto jest drogą naszpikowaną znakami informacyjnymi „Uwaga, bylejakość!”.