Z ust premiera leje się pod adresem współobywateli na pozór sama słodycz i dobroć. Nadto zaś ten ewangelista Kościoła Nowogrodzko-Ujazdowskiego, poprzez posunięcia natury finansowej, nieustannie chroni nas przed fatalnymi skutkami agresywnych działań ruskiego prezydenta Putina, wrażej Unii Europejskiej, a nade wszystko podstępnego rzecznika zawsze wrogich nam Niemiec – Donalda Tuska, którego akurat wspomagający premiera dziennikarze najchętniej określają mianem „Herr Tusk”. Mają oni Tuskowi za złe, że parę lat temu obściskiwał się z Putinem – zamiast od razu wypowiedzieć wojnę Rosji, a trzymając się – jak twierdzą – spódnicy pełniącej funkcję kanclerza RFN Frau Angeli Merkel, wywindował się na szefa Rady Europejskiej i poprzez sprawowanie tego stanowiska przyniósł Polsce wyjątkowy wstyd....
Nie ulega wątpliwości, że zdrowe polskie plemię nie mogło tolerować Niemry, która pomimo częściowo polskich korzeni została skażona wyznaniem luterańskim, a na domiar złego zamieszkaniem i politycznym zaangażowaniem w NRD. Za takie grzechy nawet jej pozytywna działalność w zjednoczonych już Niemczech nie mogła być wystarczającą pokutą. Bo czego nie można wybaczyć Frau Merkel, to można wybaczyć legendzie narodu polskiego Józefowi Piłsudskiemu, który 12 maja 1899 przeszedł z wyznania rzymskokatolickiego na ewangelicko-augsburskie. Aż dziw bierze, że się Jasna Góra nie zatrzęsła w posadach. I nikt dziś nie wytyka Piłsudskiemu związków z PPS oraz napadów terrorystycznych.
W wypadku Piłsudskiego, którego postać sam lubię i szanuję pomimo jego cokolwiek niemoralnego prowadzenia się na niwie prywatnej oraz niewątpliwej odpowiedzialności za zamach stanu 1926 i śmierć ponad 300 rodaków – miałem i mam pozytywne odczucia i z największym ukontentowaniem grywam sobie czasem na fortepianie „Pierwszą Brygadę”. Bo to melodia, w rytm której chociażby wstąpił do Armii Krajowej i walczył w Powstaniu 1944 mój ojciec Stanisław Petruczenko (Rebus), któremu przyszło przeżyć obydwie wojny światowe.
Na ideały powstańców powołują się u nas wszystkie stronnictwa polityczne. Teraz wszakże zaczęła się ciekawa kampania. W odpowiedzi na to, że lider Platformy Obywatelskiej Tusk zapowiedział społeczną kontrolę nadchodzących wyborów samorządowych (i parlamentarnych?), faktyczny prezes Polski Jarosław Kaczyński ogłosił, iż polityczna opozycja z całą pewnością będzie próbowała je... sfałszować. W ślad za tym ostrzeżeniem życzliwi Kaczyńskiemu żurnaliści od razu uprzedzili społeczeństwo polskie, że Tusk and company już na pewno przymierzają się do przeinaczenia wyborczych wyników. Z wielkim więc zainteresowaniem przeczytałem artykuł pt. „Kto chce sfałszować wybory?” w sprzyjającym Jarosławowi Mądremu tygodniku. Lubię być bowiem dobrze poinformowany.
We wspomnianym tekście niewrogiego Kaczyńskiemu dziennikarza przeczytałem: „Wybory organizują samorządy. A kto ma najwięcej samorządów? No, oni niestety zwłaszcza w dużych miastach”. I dalej autor ciągnie tak: „W związku z tym są potrzebne nowe zasady liczenia głosów. I to „wprowadzimy w ustawie, tak żeby bardzo trudno było coś zmienić, żeby to było w zasadzie niemożliwe” – puentuje dziennikarz, wpisując się mimowolnie w tok rozumowania prezesa Polski.
No cóż, doświadczony bandyta Józef Stalin twierdził, że w wyborach nie jest ważne, kto i jak głosuje, tylko kto liczy głosy. Oczywiście, wiem, że każda partia pragnęłaby przechylić wyborczą szalę na swoją stronę. I pamiętam, jakie wątpliwości wzbudziły wyniki wyborów samorządowych bodaj w 2014 roku. Trudno jednak wierzyć w szczerość intencji ludzi, wspierających obecnie rządzącą partię, skoro to ugrupowanie przestało niemal całkowicie liczyć się z prawem, czego najjaskrawszym dowodem jest uniemożliwianie wykonywania pracy sędziom niebędącym podnóżkiem władzy wykonawczej, a nie jest to li tylko moja ocena, lecz również instancji unijnych.
Mało kto już pamięta, że najwyraźniej liczący się bardziej z partią, która go wypromowała, niż z prawem prezydent RP Andrzej Duda wzbudzał od początku działalności na tym stanowisku oburzenie prawniczych autorytetów, ze swoimi profesorami z Uniwersytetu Jagiellońskiego włącznie. I to on – nie zważając na normalny tok postępowania sądowego – ułaskawił skazanych przez sąd pierwszej instancji za wprost skandaliczne przestępstwo dwu prominentów upartyjnionej władzy. Prominenci ci mieli stać na straży praworządności, a wyszło na jaw, że we własnym interesie politycznym łamali prawo, szastając na dodatek publicznymi pieniędzmi. Nie było to więc ułaskawienie obywateli, którzy dopuścili się przestępstwa z winy nieumyślnej, lecz działających z premedytacją bezwzględnych realizatorów politycznej misji. Ułaskawiając gagatków, prezydent poniekąd sam potwierdził ich winę.
Ostatnie dni przyniosły nam z kolei nie lada sensację. Otóż prezes Narodowego Banku Polskiego, szefujący jednocześnie Radzie Polityki Pieniężnej Adam Glapiński dopatrzył się (wraz z kilku swoimi stronnikami)... przestępstwa w tym, że niektórzy jej członkowie odważyli się zaprzeczyć prawdzie w wydanym przez Radę komunikacie. Równie dobrze można by uznać za przestępcę sędziego zgłaszającego votum separatum. Czyżby w następnym kroku czekał nas putinowski wzór i wsadzanie „nieprawomyślnych” ekspertów za kraty?