W polityce krajowej tymczasem zaczyna się już coraz ostrzejszy wyścig po władzę ustawodawczą, a co za tym idzie – również wykonawczą w skali państwa. Donald Tusk, lider Platformy Obywatelskiej, największej partii antypisowskiej, nawołuje, by cała opozycja poszła do wyborów zwartym szykiem, bo wtedy ma szanse na pozyskanie 50 procent głosów. Nie wiadomo, czy propozycję tę przyjmie np. Polska2050 – Ruch Szymona Hołowni. O ile Szymon był początkowo traktowany jako niepoważny trefniś, to z czasem ocena postawy tego nuworysza na scenie politycznej musiała się zdecydowanie zmienić i w pewnym momencie jego ugrupowanie miało notowania na poziomie PO. A gdy dziś cały świat widzi, iż komik w osobie Wołodymira Zełenskiego sprawdził się w roli prezydenta Ukrainy do tego stopnia, że stał się nie tylko jej bohaterem – potencjalni wyborcy Szymona Hołowni i jego paki mogę tym bardziej nuworyszowi zaufać, wierząc, iż żona tego nowego lidera, pilotka samolotów odrzutowych, nie sprawi, że któregoś dnia Szymon nam gdzieś odleci. Jak widać, również w polityce można zrobić karierę na drwinie. Czyżby to była realizacja hasła ze słynnej piosenki, śpiewanej przez Lizę Minelli w jeszcze słynniejszym filmie Boba Fosse'a, hasła brzmiącego w mieszanej wersji polsko-angielskiej: „Bo życie kabaretem jest, come to the cabaret...”?
No cóż, kabaretowa charyzma wywindowała swego czasu Jana Pietrzaka na szczyty popularności, którą w dużej mierze stracił dopiero wtedy, gdy zaczął gadać z estrady na serio, usiłując na dodatek zamienić chałturę na prezydenturę. A iście kabaretowe zachowania doprowadziły fajną kiedyś i wesołą studentkę Uniwersytetu Warszawskiego Krystynę Pawłowicz do nader poważnego stanowiska sędziego Trybunału Konstytucyjnego. Może pożytku prawniczego z jej posunięć i wypowiedzi za wielkiego nie ma, ale jest chociaż kupa śmiechu.
Nie mam pojęcia, czy gonitwę wyborczą do żłobu na Wiejskiej prędzej wygra ktoś powożący swoim rydwanem w pojedynkę, czy raczej górę weźmie rydwan, w którym wodze chwyci większa liczba ścigantów. Dzisiejsi zawiadowcy państwa polskiego natomiast robią z politycznym ruchem na wszystkich torach co chcą. Podobno kombinują teraz, jak dostosować system wyborczy do swoich potrzeb. A przecież – jeśli tylko zechcą, mogą ewentualnie unieważnić niekorzystny dla nich wynik wyborów. Bo mają już ku temu wszelkie narzędzia w ręku. I znowu może powrócić na tapetę kolejny żart, że nieważne kto na nas głosuje, tylko kto liczy głosy. A wtedy niejeden wyborca powie temu lub owemu politykowi: umiesz liczyć, nie licz na mnie.
My w „Passie”, od początku istnienia naszego skromnego tygodnika, liczymy tylko na siebie. Właśnie minęły 22 lata od chwili naszego startu po rozbracie zespołu redakcyjnego z „Pasmem”. Jeśli ktoś sądziłby, że w poruszanej przez nas tematyce jesteśmy nieciekawi i zapóźnieni, to powiem tylko, iż kilka miesięcy temu wydrukowany w „Passie” artykuł o najbogatszym Polaku w historii , najpotężniejszym oligarsze upadającej carskiej Rosji Karolu Jaroszyńskim, wywołał ogromne zainteresowanie nie tylko na naszych łamach, lecz pobił rekordy poczytności i klikalności, gdy udostępniliśmy go kolegom z tak potężnego portalu, jakim jest Onet. Przez cały czas staramy się kierować nasze pisanie do inteligencji rozumianej jako grupa społeczna, ale też do szerszego pojęcia, jakim jest inteligencja Czytelników. Pamiętając, że takim założeniem kierowali się kiedyś twórcy uruchomionego w 1987 roku „Pasma” – Andrzej Ibis-Wróblewski i Marek Przybylik.
W ślad za „Pasmem” na wolnym rynku lokalnym Ursynowa i Mokotowa powstały kolejne tygodniki: „Południe”, „Południk”, „Nasza Metropolia”, „Sąsiedzi”. W końcu zostaliśmy tylko my, a przez długi czas widocznym w gazecie naszym łącznikiem z dawnym „Pasmem” były cotygodniowe felietony Ibisa, który publikował je w „Passie” do końca życia. „Passa” z kolei przypominała, że ten najwierniejszy strażnik poprawnej polszczyzny, ciężko ranny w Powstaniu Warszawskim” – oprócz pierwszej niezależnej gazety lokalnej – współorganizował również pierwsze w Polsce studio telewizji kablowej Ursynat, mieszczące się oczywiście na Ursynowie.
Osobiście, bardzom skłonny do żartów i drwin, ale niezależnie od tego odnoszę się z szacunkiem do każdego Czytelnika, reprezentującego inny niż mój punkt widzenia. Dlatego nie mam pretensji do tych, dla których bohaterami są tacy mędrcy jak Antoni Macierewicz i jego do niedawna przyboczny wydrwigrosz Bartłomiej Misiewicz. Jednocześnie zaś cenię sąsiadów, którzy oprócz przywiązania do demokracji i wolnych mediów, potrafią z jednej strony powiedzieć polityczną prawdę w oczy, z drugiej zaś – walczą jak lwy o poprawę naszego komfortu życia w strefie lokalnej. I pewnie z tych względów wszyscy, niezależnie od poglądów – po usprawnieniu ruchu drogowego wraz z otwarciem tunelu POW i połączeniu ursynowskiej ulicy Filipiny Płaskowickiej z wilanowską arterią Adama Branickiego – ucieszymy się wkrótce z otwarcia ekspresówki Puławska-bis (a nie Puławska-PiS, jakby niektórzy chcieli). Pojedzie się nią d lotniska Fryderyka Chopina do Lesznowoli i dalej do Tarczyna. Bo przecież wszędzie metrem nie da się dojechać.