Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Za zdrowie pań, za zdrowie...

06-07-2022 20:33 | Autor: Tadeusz Porębski
W poprzednim wydaniu „Passy” poinformowałem m. in. z jakich powodów rezygnuję po ponad dwudziestu latach z usług ursynowskiej służby zdrowia. Dodałem, że jest mi bardzo przykro z tego powodu, ale każdy pacjent wędruje tam, gdzie warunki wydają się być lepsze. Szczególnie, jeśli pacjentem jest osoba w wieku słusznym. To naturalna kolej rzeczy. Doczekałem się szybkiej reakcji ze strony dr Agaty Witanowskiej, mojej byłej lekarki pierwszego kontaktu, która – o czym w ogóle nie wiedziałem – jest kierownikiem przychodni Na Uboczu 5. Ujmując rzecz skrótowo, pani doktor w sposób subtelny, acz mocno bezpośredni, wytknęła mi niewdzięczność.

Napisała, że dobro pacjenta jest dla niej i personelu wartością najwyższą, ja sam zawsze otrzymywałem pomoc, a mimo problemów kadrowych cały personel czyni wszystko, by pacjenci mieli zapewnioną dobrą opiekę. Na koniec doktor dodała, że „moje słowa bardzo ją zabolały”.

Problem w tym, że w felietonie nie było nawet pół słowa krytyki pod adresem personelu medycznego, zatrudnionego w przychodni Na Uboczu. Nawet po rozstaniu się z tą lecznicą publicznie oświadczam, że pracują tam bardzo dobrzy lekarze z dr Witanowską na czele, takich medyków jak doktor Beata Ptaszek (pulmonolog) ze świecą po Warszawie szukać, zaś ja sam zawsze mogłem liczyć na pomoc medyczną w tej placówce i jestem za to dozgonnie wdzięczny. Dr Agata Witanowska jakby nie pojęła do końca, dlaczego w moim felietonie przywołałem postać pani Grażyny Napierskiej, wieloletniej dyrektorki SPZOZ Ursynów, odesłanej przed trzema laty na emeryturę. A przywołałem dlatego, że ursynowski SPZOZ za jej czasów i ten dzisiejszy, to dwa różne podmioty. Jestem dziennikarzem, który monitoruje Ursynów od chwili jego administracyjnych narodzin w 1994 r. i zapewniam, że potrafię oddzielić ziarno od plew.

Dr Witanowska pisze m. in.: „Tak, borykamy się z problemami kadrowymi, jest nam bardzo trudno, ale…”. I to jest ukryta zasadniczy motyw w moim felietonie, niestety, nie do końca odczytany. Muszę więc pisać otwartym tekstem: braki kadrowe w ursynowskiej służbie zdrowia są coraz bardziej widoczne, ale tylko dyletant lub ktoś bardzo złośliwy mógłby obciążać odpowiedzialnością za taki stan rzeczy kierownictwa poszczególnych przychodni zdrowia. Problem nie kryje się bowiem w gabinetach kierowników, lecz w gabinetach dyrekcji SPZOZ przy ul. Zamiany 13. To dyrekcja jest odpowiedzialna za obsadzenie i zabezpieczenie odpowiedniej liczby lekarskich etatów, a nie kierownik przychodni. Ten – jak powiada stare przysłowie – orze jak może, a przecież z próżnego i „Salamon” nie naleje, jak to w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku mawiał towarzysz Władysław Gomułka. Jakoś tak dziwnie się składa, że braki kadry lekarskiej na Ursynowie zaczęły narastać wraz z odejściem dyrektor Grażyny Napierskiej. Może to przypadek, ale moim zdaniem dziennikarza – pacjenta – obserwatora, nie mamy do czynienia z przypadkiem, a jedynie z niewydolnością organizacyjną (nieudolnością?) czynnika ludzkiego.

Pamiętam ursynowską służbę zdrowia z połowy lat dziewięćdziesiątych, a ówczesną przychodnię Na Uboczu 5 szczególnie. To wtedy poznałem dyrektor Grażynę Napierską, która poprosiła mnie o wsparcie medialne w akcji pozbycia się z przychodni kilku prywatnych gabinetów lekarskich, którym przed jeszcze wydzieleniem się Ursynowa z wielkiego Mokotowa wynajęto część budynku. W długiej rozmowie Napierska wyłożyła na stół swoją wizję dotyczącą rozwoju rodzącej się ursynowskiej służby zdrowia (Ursynów, będący do 1994 r. w granicach Mokotowa, był wówczas administracyjnym noworodkiem). Byłem pod dużym wrażeniem rozmachu przedstawionej mi wizji zapytałem tylko, skąd pani dyrektor weźmie potężną kasę na jej realizację. „Proszę się o to nie martwić, znajdziemy pieniądze” – odpowiedziała.

Walka z dzierżawcami części budynku Na Uboczu 5 zakończyła się szybkim zwycięstwem, choć straszyli sądami i karami za przedwczesne zerwanie umów. Jednak dyrektor Napierska potrafiła się z nimi dogadać. Kiedy po raz pierwszy wszedłem do budynku, zastałem księżycowy krajobraz – odór starzyzny, łuszcząca się farba na ścianach i lamperiach, starożytne zdewastowane drzwi i okna, ohydne dziadowskie podłogi, czyli, jak to się potoczne mówi, syf i malaria. Skąd pozyskano pieniądze na kapitalny remont lecznicy, wie tylko dyrektor Napierska. Kiedy w 2014 r. w SPZOZ Ursynów zjawili się kontrolerzy NIK, mogli jedynie napisać w wystąpieniu pokontrolnym, że „oceniają pozytywnie działalność kontrolowanej jednostki w zakresie realizacji umów świadczeń POZ oraz AOS…, a kontrole przeprowadzone przez Państwową Inspekcję Sanitarną w czterech przychodniach nie stwierdziły żadnych uchybień”. Biuro Polityki Zdrowotnej m. st. Warszawy szybko uznało SPZOZ Ursynów za najlepszy w skali całej Warszawy. Mieszkańcy „Zielonego” Ursynowa przez kilka dekad wręcz błagali władze Mokotowa o urządzenie w tym rejonie przychodni zdrowia, przekazali nawet dzielnicy na ten cel działkę budowlaną, która została po cichu przehandlowana. Ich marzenie o własnej lecznicy zrealizowała dopiero dyrektor Grażyna Napierska, stawiając w 2010 r. przy ul. Kajakowej 12 Dzienne Centrum Zabiegowe, które zostało wybudowane w ekspresowym tempie z 32 kloców ważących po 20-30 ton każdy. W ofercie znalazły się zabiegi chirurgii ogólnej, ortopedii, urologii i ginekologii, okulistyki i dermatologii, a także endoskopia przewodu pokarmowego. Jakoś udało się znaleźć ponad 20 mln zł na budowę lecznicy, a potem jeszcze 583 178,29 zł na urządzenie pierwszego na „Zielonym” Ursynowie publicznego placu zabaw dla dzieci oraz siłowni zewnętrznej na tyłach przychodni.

Rychło okazało się, że obłożenie DCZ jest tak duże, iż trzeba znaleźć kolejne 14 mln zł na jego rozbudowę. Jakoś się udało (to „jakoś” przewija się przez cały okres działalności Grażyny Napierskiej na stanowisku dyrektora SPZOZ). Remont dobiegł końca jesienią 2019 roku. Dobudowano dwa dodatkowe piętra, a na nich urządzono ponad 20 gabinetów internistów, specjalistów i podstawowej diagnostyki. Remont, który na pozór wydawał się być zwykłą modernizacją, w praktyce całkowicie odmienił budynek.

Jakoś udało się zebrać te miliony, jak również kolejne na zakup tomografu komputerowego, który uruchomiono w przychodni Na Uboczu mniej więcej w tym samym czasie. Nie zdziwiłem się więc, kiedy nazwisko Napierska zaczęło pojawiać się w kontekście oddawanego do użytkowania Szpitala Południowego. Pojawiły się informacje, że operatorem szpitala ma być kierowany przez nią SPZOZ Warszawa – Ursynów. Pomyślałem, że to znakomity wybór, bo tak sprawnych menedżerów służby zdrowia jak Grażyna Napierska nie ma w stolicy zbyt wielu.

Informacje zostały szybko zweryfikowane przez przepisy, przez władze Warszawy i przez samo życie. Aby Szpital Południowy mógł rozpocząć działalność, trzeba było pogodzić jego funkcjonowanie z obowiązującą ustawą o sieci szpitali. Mogą do niej wchodzić wyłącznie placówki działające co najmniej od dwóch lat, bo tylko takie zawierają kontrakty z NFZ. Zdecydowano więc, że operatorem Szpitala Południowego będzie likwidowany szpital na Solcu, ponieważ tylko w taki sposób Południowy będzie mógł wejść do sieci i mieć zapewnioną umowę z NFZ. W tym czasie dyrektor Grażyna Napierska przeszła na emeryturę. Niechętni jej ludzie mogą twierdzić, że dzisiaj mamy wyjątkowo trudny czas dla służby zdrowia po pandemii oraz ze względu na galopującą inflację, a jej przyszło działać w lepszych czasach. Nie zgodzę się z taką tezą. Od transformacji ustrojowej w państwie nie było dla polskiej służby zdrowia „lepszych czasów”. Z chronicznym brakiem środków i niewydolnością systemu mamy do czynienia nieprzerwanie od 1989 r. Mimo to są szpitale oraz przychodnie rozwijające się i zwijające się. Jak to jest, że część lecznic świadczy usługi medyczne na najwyższym poziomie, a część ciągle boryka się z problemami i wchodzi na równię pochyłą. Urodziłem się w sąsiedztwie Szpitala Czerniakowskiego przy ul. Stępińskiej i znam tę placówkę na wylot. Leczyła się tam i kończyła żywot moja rodzina. Pracują tam wybitni specjaliści chirurgii wewnętrznej i leczenia otyłości (bariatria). Do niedawna wykonywali swoje obowiązki w skandalicznych warunkach, a szpital próbowano zlikwidować. W 2019 r. prezesem zarządu został pan Paweł Obermeyer i kiedy odwiedziłem ostatnio chorego kolegę pomyślałem, że jestem nie w Warszawie, lecz w Singapurze. Podobne odczucie towarzyszy mi, gdy wizytuję dzisiejszy Szpital Praski, do którego jeszcze nie tak dawno strach było wejść. Tamtejszy menedżer Andrzej Golimont pokazał, że jak się chce, to można z piasku ukręcić przysłowiowy bicz.

Wróć