Otwarcie igrzysk w Paryżu było spektaklem, który długo pozostanie w pamięci miliardowej widowni. Całkowite odejście od schematu i pozbycie się sztampy wzbudzało podziw, ale i często szokowało. Dla mnie było to przeżycie na poły mistyczne. Sam Paryż z jego opiewaną w literaturze Sekwaną to prawdziwe panoptikum osobliwości – wspaniałych, jak Wieża Eiffla, Luwr, katedra Notre Dame, Łuk Triumfalny, Pola Elizejskie, Bazylika Sacré – Coeur czy cmentarz Père Lachaise. Płynące po rzece 85 statków ze sportowcami, koń – widmo galopujący po powierzchni wody, trzy tysiące tancerzy na nabrzeżach, występ malijsko-francuskiej piosenkarki Aya Nakamura z towarzyszeniem… Gwardii Republikańskiej, kankan w wykonaniu tancerek z Moulin Rouge, wspaniale oświetlona Wieża Eiffla, schorowana Céline Dion w zachwycającej kreacji Diora, śpiewająca na żywo z wieży i olimpijski znicz – balon jako symbol przełomowego momentu w historii lotnictwa „płonący” bez ognia.
Spodziewano się, że inauguracja olimpiady w mieście wolności, miłości i wysokiej kultury, dla wielu – stolicy świata, będzie wydarzeniem wyjątkowym. I faktycznie, było to przedsięwzięcie logistycznie nieznane w historii olimpizmu i wyjątkowe. Kontrowersje wybuchły po interpretacji domniemanej „Ostatniej Wieczerzy” z udziałem przedstawicieli społeczności LGBT. Spektakl miał „obrazić uczucia wierzących, a nawet ateistów”. Jak słyszę tekst „obraza uczuć religijnych”, bez różnicy u chrześcijan czy muzułmanów, zaraz zaczyna mnie szczypać w pewnej części ciała. Po prostu nie pojmuję jak można obrazić… uczucia. Dla mnie nie ma większej bredni.
Jako człek ochrzczony, ale wróg wszelkich religii, uznałem paryską interpretację „Ostatniej wieczerzy” za znakomity przykład wolności artystycznej, tolerancji i poszanowania różnorodności. Utożsamiam się w 100 proc. z wypowiedzią Mariusza Szczygła, udzieloną Onetowi Kultura: „"Tak mi zawsze przykro, gdy »święty oburz« pojawia się, zanim narodzi się myśl. Przecież intelekt to niezwykły dar”. Rzeczywiście, ja facet w 100 proc. hetero pytam, niby z jakich powodów udział ludzi ze środowisk LGBT w mylnie przyjętym przedstawieniu ”Ostatniej wieczerzy” na paryskim moście uznaje się za coś niewłaściwego? I kolejne pytanie: kto, kiedy i gdzie uznał osobistą wizję, zrodzoną w głowie średniowiecznego artysty Leonardo Da Vinci i przelaną na ścianę refektarza klasztoru, czyli jadalni mnichów, za świętość, którą należy czcić? Wszak słynne dzieło Leonardo da Vinci było wykorzystywane w kulturze i popkulturze niezliczoną ilość razy. Przeważnie bez żadnego poszanowania „uczuć religijnych”, bo parodiowano je w „Simpsonach”, „South Parku”, w reklamie alkoholu, a nawet trutki na szczury. Sam mam na ścianie to dzieło wspaniale sparodiowane przez włoskiego artystę Renato Casaro, z Marilyn Monroe w roli Chrystusa. Za apostołów robią m. in. Marlon Brando, Humphrey Bogart, Charlie Chaplin, Clark Gable, Elvis Presley oraz Flip i Flap. Skąd więc nagle ogólnoświatowa sraczka?
Dla mnie średniowieczne malowidła nie są żadną świętością. Podobnie jak dla Thomasa Jolly'ego, dyrektora artystycznego ceremonii otwarcia Igrzysk Olimpijskich w Paryżu. Owszem, do podziwiania jak najbardziej, ale do otaczania religijnym kultem nigdy. Tymczasem świętoszki z Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego (MKOl) oficjalnie przeprosiły cały chrześcijański świat, ale reżyser ceremonii Thierry Reboul przepraszać nie zamierza. Oświadczył, że wcale nie inspirował się „Ostatnią Wieczerzą”. „Myślałem, że było to dość jasne, ponieważ do stołu przybywa Dionizos ” (grecki bóg płodności, dzikiej natury, teatru i wina). Ktoś napisał w Internecie, że nie był to spektakl dla motłochu. Chyba tak. Prawie czterogodzinna ceremonia była pełna odniesień do francuskiej historii i kultury, m. in. liczne odniesienia do rewolucyjnego dziedzictwa Francji. Do znanej dewizy „Wolność, Równość, Braterstwo” dołączono nową dewizę „Siostrzeństwo”. Z wód Sekwany wychynęły złote podobizny wybitnych kobiet – feministek, w tym rewolucjonistki Olympe de Gouges, promotorki kobiecego olimpizmu Alice Milliat, czy Simone Veil, autorki francuskiej ustawy legalizującej aborcję. Pojawiła się także postać zdekapitowanej na żądanie ludu Marii Antoniny, królowej Francji, trzymającej w rękach własną głowę. Nie dla wszystkich odniesienia do francuskiej historii i kultury, a szczególnie ich artystyczne interpretacje, były zrozumiałe. A jeśli się czegoś nie rozumie, to przeważnie się protestuje. Kilkuset żarliwych katolików demonstrowało więc w Krakowie przeciwko ceremonii otwarcia Igrzysk Olimpijskich, a abp. Marek Jędraszewski zawył z oburzenia, nazywając paryską ceremonię „lewacką propagandą”. Szkoda, że „arcy” nie wyje z oburzenia, kiedy wychodzą na jaw – jeden po drugim – przypadki pedofilii i złodziejstwa w polskim Kościele katolickim.
Ceremonia nie przypadła do gustu także gościom zaproszonym do olimpijskiego studia TVP. Błąkająca się od stacji do stacji dziennikarka – trajkotka, uczestniczka Tańca z Gwiazdami, ściągnęła do studia dwie „zrobione” cizie, prawdopodobnie byłe sportsmenki oraz niezidentyfikowanego osobnika płci męskiej, który rozwalił się na fotelu niczym basza, prezentując widzom sportowe obuwie markowej firmy – bez skarpet. W komentarzu tych wybitnych znawców problematyki olimpijskiej i ogólnie sportowej dominowało określenie „dłużyzny”, czyli w ogóle „brak akcji był”. Część artystyczna też do bani, niezgodna z olimpijską ideą. Spodziewałem się, że do komentowania po fakcie tak spektakularnego i wyrafinowanego widowiska, jak ceremonia otwarcia igrzysk w Paryżu, zaprosi Publiczna do studia kogoś z charyzmą i dorobkiem, a nie anonimowe, niezbyt ogarnięte intelektualnie cizie. Pisałem wielokrotnie, że mam po dziurki w nosie bandy śmiertelnie nudnych „ekspertów”, okupujących telewizyjne studia i klepiących banały, jak również ględzących i przeszkadzających w odbiorze komentatorów. Przez dwa pierwsze dni macałem pilotem TVP, TVP Sport i Polsat, ale nie dało się oglądać – za dużo gadki, za mało obrazu z olimpijskich aren. Siedzę więc non stop na dwóch kanałach Eurosportu, bo tam jest na odwrót – mało gadki, dużo obrazu z olimpijskich aren. Czyli, tak jak być powinno.
Na koniec ważna informacja dla środowiska wyścigowego na Służewcu. Nurkując tradycyjnie na początku tygodnia po okolicznych śmietnikach, znalazłem dokument podpisany przez Dominika Nowackiego, dyrektora Oddziału Służewiec – Wyścigi Konne Totalizatora Sportowego i prezesa siostrzanej spółki „Traf”, organizującej zakłady końskiego totalizatora w jednej osobie. Dokument nosi nazwę „Wycena prac zleconych spółce „Traf” przez spółkę Totalizator Sportowy Oddział TWKS w ramach kompleksowej realizacji wydarzenia Warsaw Jumping 2024” i opiewa na kwotę 6.708.070,77 złotych. Oznacza to, że dyrektor Toru Służewiec Dominik Nowacki zlecił prezesowi siostrzanej spółki „Traf” Dominikowi Nowackiemu wycenę zakresu prac przy organizacji Warsaw Jumping, a kiedy ona do niego wróciła, osobiście ją zaakceptował. Tak korupcjogenny układ jest tolerowany w strukturach państwowej spółki Totalizator Sportowy od około ośmiu lat.
Ten sam TS biadoli, że nie ma pieniędzy na podniesienie nierewaloryzowanej od 2008 r.(!) dziadowskiej rocznej puli nagród na wyścigach konnych w wysokości około 8,5 mln zł. Okazuje się, że na organizację imprez niemających nic wspólnego z wyścigami konnymi zarząd spółki – wieloletni dzierżawca zabytkowego hipodromu na Służewcu – potrafi znajdować kolejne miliony.