Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Wybierając ulicę do szczęścia...

06-07-2022 21:21 | Autor: Maciej Petruczenko
Urodziłem się w czasach, gdy Polska przedwojenna dopiero zaczynała powoli przekształcać się w twór pod nazwą: Polska Ludowa. Ojciec, akowiec, uczestnik Powstania Warszawskiego, przez wiele lat był inwigilowany i napastowany przez formacje siłowe PRL-u, z którymi sprytnie dawał sobie radę. Wyrosłem w czasach, gdy zagłuszane przez rodzimych bezpieczniaków Radio Wolna Europa było dla nas wytęsknionym przyczółkiem wolności. I zastanawiam się dzisiaj, czy obecna RP nie zamierza powrócić do tamtej epoki, gdy powiadano, że „nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera”.

O tym, że podobna praktyka powraca, przekonują informacje o Collegium Humanum, uczelni, która stała się trampoliną dla kadr partii Prawo i Sprawiedliwość, łaknących intratnych posad w spółkach Skarbu Państwa. Podobno uzyskanie tytułu naukowego MBA (Master of Business Administration) nie jest tam trudne. Nie jestem administracyjnym kontrolerem, więc nie śmiem wypowiadać swego zdania na temat absolwentów tej uczelni ani wartości wydawanych przez nią dyplomów. Istotną wartość ma natomiast skutek zapełniania ogniw państwowych „wykształciuchami” – jakby powiedział jeden z dawnych liderów rządzącej obecnie partii. W pewnym momencie termin „wykształciuchy” miał poniżać inteligencję polską, która – w mniejszym czy większym stopniu – pozostawała w kontakcie z uczelniami szanowanymi w jakimś stopniu przez gremia międzynarodowe. Nazbyt długo się włóczę po świecie, by nie wiedzieć, jaka jest prawdziwa wartość placówek wydających prestiżowe dyplomy. Na krajowe wieczorówki, wydające świadectwa politycznym prominentom, jestem wszakże szczególnie uczulony. W czasach PRL skarżył mi się rektor pewnej uczelni, która otrzymała polecenie, by ważnemu politykowi nadać – lege artis – tytuł doktora. Polityk dzwonił do rektora od czasu, po przyjacielsku krytykując zwłokę w wykonaniu zadania: – Oj, marudzicie wy mi z tym doktoratem, marudzicie...

W momentach radykalnej zmiany na szczycie państwa powstają naturalne ciągotki do przedstawiania historii pod kątem nowych władców. W szkolnych podręcznikach kreuje się nowych bohaterów. Dlatego już jako uczeń szkoły podstawowej dziwiłem się w czasach PRL-u, dlaczego mam wielbić polityczną działaczkę Różę Luksemburg, zaś ani słowem nie wolno mi wspomnieć o sympatyzującej przed wojną z piłsudczykami mistrzyni olimpijskiej w rzucie dyskiem Halinie Konopackiej, która po prawdzie była pierwowzorem nowoczesnej Polki. Jako jedna z pierwszych warszawianek zaczęła uprawiać najróżniejsze dyscypliny sportu, każdej zimy jeździła do Zakopanego na narty, należała do damskich pionierek za kierownicą samochodu, a gdy Hitler zaatakował Polskę, walnie przyczyniła się do ocalenia całego złota Banku Polskiego. Jej zasługi zresztą, o ile wiem, nie znajdują nadal uznania – nawet w podręcznikach zatwierdzanych przez obecnego ministra edukacji i nauki.

Nasz poetycki komentator współczesnej rzeczywistości, wciąż czynny nauczyciel matematyki (wprost trudno w to uwierzyć) Wojciech Dąbrowski spisał w tym numerze – w wierszowanej formie – kilka ważkich problemów, które zaistniały w okresie panowania obecnej władzy państwowej. Każde z tych zagadnień skwitował ironiczną puentą: „a karawana idzie dalej...”.

Gdybyż autorowi chodziło o wpadający w ucho standard jazzowy, skomponowany przez Duke'a Ellingtona (Caravan), nie byłoby o co kopii kruszyć. Wydaje się jednak, że Dąbrowski – w eleganckiej formie – zwraca uwagę na absolutną bezkarność niszczących Polskę poczynań jej okresowych władców. Wojtek akurat – z matematyczną dokładnością – wytyka kolejnym liderom państwa polskiego ewidentne błędy. Co najważniejsze zaś, jest nieulegającym jakimkolwiek naciskom strażnikiem wolności słowa. Są tacy politycy, którzy publicznie ogłaszają, że nikt ich nie przekona, iż białe jest białe, a czarne jest czarne, lecz matematykowi Dąbrowskiemu nikt nie wmówi, że dwa dodać dwa to jest pięć.

W redakcji „Passy” nie próbowaliśmy nigdy koniunkturalnie dostosowywać się do wymagań kolejnych władz miasta i państwa i pamiętamy doskonale, że była prezydentka Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz – dopiero po licznych publikacjach prasowych rozwiązała decydujące o najróżniejszych woltach reprywatyzacyjnych Biuro Gospodarki Nieruchomościami, stwierdzając, że przy reprywatyzacji w Warszawie „działała grupa przestępcza, która wychodziła daleko poza tych kilku urzędników, których dyscyplinarnie zwolniłam”.

W stolicy wciąż istnieje wiele dróg do wyboru. I w sensie politycznym, i w sensie praktycznym. Na tej pierwszej płaszczyźnie usłyszałem od samego wicepremiera Piotra Glińskiego, że rząd w błyskawicznym tempie zbuduje nowoczesny stadion lekkoatletyczny na ruinach Skry, jeśli teren tego sportowego kompleksu miasto odda państwu. Jeśli zaś nie odda, to niech się samo buja z finansami w tej materii. Oczywiście, co sądzi o takim podejściu lekkoatletyczna młodzież Warszawy, która nie ma gdzie trenować – wicepremier nie wspomniał.

W rzeczywistości wybór właściwej drogi to dla mieszkańców miasta i okolic zadanie na co dzień. I kierowców nie interesuje bynajmniej Puławska-PiS, tylko Puławska-Bis. Sam będę bardzo chętnie jeździć tym drugim wariantem Puławskiej, która utrzymuje się w aglomeracji warszawskiej o wiele dłużej niż jakikolwiek polityczny reżim. Dłużej klasztora niż przeora – jak słusznie zauważali mądrzy Polacy dawnego chowu. Nic zatem dziwnego, że świeżo oddanej do użytku cerkwi świętej Sofii Mądrości Bożej w gminie przy Puławskiej – wróżę o wiele dłuższy żywot niż zarządzającemu nią duchownemu. Tak jak tor wyścigów konnych na Służewcu żyje o wiele dłużej niż biegające po nim konie.

Wróć