Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Wszędzie dobrze, ale na Ursynowie najlepiej

09-08-2017 21:19 | Autor: Maciej Petruczenko
Co nam dumny magister inżynier melioracyji wodnych Andrzej Rosiewicz wreszcie wyśpiewał...

MACIEJ PETRUCZENKO: Gdzież to ja zastałem pana magistra inżyniera melioranta po Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego? Czyżbyśmy z powodu upałów bawili u wód?

ANDRZEJ ROSIEWICZ:  Dobrze pan redaktor powiedział – u wód, bo niektórzy  dobrze się bawią u wódek. A ja, jako naoczny świadek, zapodam, że piasek nad Bałtykiem w Jastrzębiej Górze chyba nawet lepszy niż w Piasecznie.

A cóż to w owej Jastrzębiej Górze szanowny pan magister inżynier meliorant konkretnie porabia?

Konkretnie to zjadłem właśnie jajecznicę z dwóch jaj, zaprzeczając całkowicie fałszywej teorii, że nie można już mieć ciastka, skoro się je zje. Otóż ja zjadłem dwa jaja, a mimo to żona zaraz potem stwierdziła, że wciąż jestem niczym poprzedni prezydent Stanów Zjednoczonych...

A skoro już wielce szanowny pan redaktor o moim przyjściu na świat był łaskaw wspomnieć, to z wrodzoną skromnością zauważę, iż w chwili moich narodzin w piękny letni poranek 1 czerwca w Międzylesiu radosny dzień nastał i następna miejscowość w kierunku Otwocka przyjęła w związku z tym nazwę Radość. Gdy świat się o tym dowiedział, ogłosił, że 1  czerwca jest od tego momentu Międzynarodowym Dniem Dziecka..

A Jonasz Kofta, zapewne na cześć nowo narodzonego magistra inżyniera melioranta,  napisał pieśń pod tytułem Radość o poranku...

Takaż musiała być rzeczy kolej. Na usta pana naczelnego redaktora po prostu ciśnie się historia. Dla uściślenia historycznej wiedzy dodam, że 1 czerwca urodziła się również Marylin Monroe i stąd uderzające podobieństwo naszej urody...

Wobec tego pozwolę sobie zadać niedyskretne pytanie: jak się pan akurat dzisiaj czuje?

Czuję się tak, jak to tradycyjnie przedstawiam w zapowiedziach swoich występów ku uciesze ludu pracującego miast i wsi: przed Państwem artysta młody, nieprzeciętnej urody, do tego niebanalny i wciąż aktualny.

Tak po prawdzie, to zawsze był z szanownego pana nierób. Gdy cały Naród największym wysiłkiem wdrażał w życie Plan Sześcioletni, pan sobie na boku tańczył i śpiewał...

Byłem w końcu motylem Peerelu, a oprócz tego zachowałem się jeszcze gorzej, nie będąc bynajmniej na bazie i po linii, ale wprost przeciwnie, bo moim idolem stał się przedstawiciel zachodniego imperializmu, zapluty karzeł rewii amerykańskiej – niejaki Fred Astaire ze swoim całkowicie antysocjalistycznym repertuarem.

Przejdźmy może do nieco poważniejszych tematów. Czy pan magister inżynier meliorant, a przy okazji wzorowy mąż i ojciec, może podać metodę naukową, która doprowadziła pana do sensacyjnego odkrycia, że najwięcej witaminy mają polskie dziewczyny?

Nie kryję, że jestem wzrokowcem i w tym wypadku poszedłem śladem wcześniejszego odkrywcy – Adama Mickiewicza, posłużywszy się jego na pozór bardzo prostą metodą „widzę i opisuję”, a moim laboratorium była sala balowa w pewnym klubie w Chicago. Pracowało tam 16 bardzo ładnych kelnerek z Polski, same piękności, jedna w drugą. I wszystkie je poprosiłem, by towarzyszyły mi w zaprezentowaniu mojej odkrywczej tezy w owym klubie.  Następnie tezę tę przedstawiłem na prestiżowym sympozjum naukowym w Opolu, gdzie za dociekliwość badawczą przyznano mi pierwszą nagrodę.

Toż Szkoła Główna Gospodarstwa Wiejskiego powinna była od razu przyznać panu magistrowi inżynierowi meliorantowi tytuł doktora honoris causa...

A któż tam we Warszawie człowieka doceni! Nie dali mi nawet tytułu doktora humoris causa. Dobrze, że dostałem chociaż przydział na  mieszkanie na Ursynowie.

No tak musiałeś pan być lepszy sort, skoro dali luksusowy apartament w wielkiej płycie w ekskluzywnym zakątku, zwanym Beverly Hills Peerelu...

Jeśli chodzi o Hills, to akurat szczera prawda, bo na Ursynowie już wtedy wznosiły się dwa wzgórki: Kopa Cwila i Górka Kazurka, więc nazwa była nad wyraz trafna.

Panie magistrze inżynierze meliorancie niewykorzystany, teraz już wkroczymy na śliskie tematy. Czy w palecie swoich upodobań artystycznych preferuje pan raczej disco-rżysko i Zenona Martyniuka, czy raczej tego starego nudziarza Mozarta?

Jeśli to nie będzie naruszało poprawności politycznej, odważnie powiem, że – choć zabrzmi to niepatriotycznie – przychylam się ku Mozartowi, choć i tak najbardziej kocham Chopina. 

To dziwne, bo nie słyszałem, żeby pan magister inżynier meliorant wykonywał serenady, symfonie, śpiewał arie w operze albo nucił do mszy? Już zdradził pan przecież, że woli Freda Astairea, łączącego piosenkę z przytupem...

Tu nie mogę zaprzeczyć, bo już jako dziewięcioletni smarkacz zacząłem tańczyć w zespole Dzieci Warszawy. Rozśpiewałem się wiele lat później. Kiedyś w restauracji towarzystwa lwowiaków w Warszawie był na moim występie ojciec Andrzeja Żuławskiego i wtedy stwierdził, że gdybym urodził się w Ameryce, to zrobiłbym światową karierę , o jakiej nawet Kapitule przyznającej Oscara by się nie śniło. Chyba miał rację, bo gdy ostatnio, w związku z warszawską wizytą prezydenta USA, nagrałem utanecznioną piosenkę „Sing and jump for Donald Trump”, utwór stał się przebojem Internetu i w ciągu kilku dni miałem 550 tysięcy wejść na YouTube.

Choć jednocześnie uderzyła w pana magistra inżyniera melioranta fala hejtu...

Na szczęście jako magister inżynier meliorant z każdym zalewem dam sobie radę.

Pan magister inżynier to lubi sobie pożartować z największych dostojników polityki, że wspomnę pamiętny występ przed prezydentem ZSRR Michaiłem Gorbaczowem w 1988 roku na dziedzińcu wawelskim. Zaśpiewał pan wtedy pieśń Michaił, Michaił”, w której wspierał pan pieriestrojkę prowadzącą do rozmontowania imperium zła...

Rosjanie uważają Gorbaczowa za zdrajcę Związku Radzieckiego, a mnie za jego pomocnika. Taki los.

To może lepiej pogadajmy o tym, czy pan magister inżynier meliorant czuje bluesa...

O, jak najbardziej. Wprawdzie kiedyś zaczynałem swoje studenckie występy w Medyku, akompaniując sobie na gitarze, ale gdy nieco później sam Henryk Majewski usłyszał jak nucę bluesa z towarzyszeniem jego zespołu jazzu tradycyjnego, od razu stwierdził, że taki młodzik idealnie pasuje do „Old Timers”. Potem zacząłem współpracę z Asocjacją Hagaw i naszym pierwszym wspólnym przebojem była moja piosenka „Samba Wanna Blues”.

Ale nie doczekaliśmy się w pana inżyniera osobie ani drugiego Louisa Armstronga, ani nowej Elli Fitzgerald...

To prawda, ale z okazji 70. rocznicy urodzin Armstronga napisałem swingującą piosenkę „Mr Louis”. Dodam jeszcze, że miałem przerwę w jazzowej karierze, bo wyjechałem na rok do Anglii i śpiewałem tam w rosyjsko-żydowskiej restauracji Bortsch and Tears, czyli „Barszcz i Łzy֨. Tamtejsi emigranci przybliżyli mi stary rosyjski repertuar, piosenki Piotra Lieszczenki i tak to się spodobało, że nagrała nas wytwórnia płytowa Philips Records.  Stąd znana moja płyta „Cossack Songs by Andrzej and his friends”.

Toś pan naprawdę zakozaczył...

Kozak to ja zawsze byłem i dobrze, że zostało to utrwalone na płycie.

Podobno ma pan magister inżynier meliorant już 27 sierpnia zachwycić publiczność na Ursynowie, żeby godnie uczcić 40-lecie tego megaosiedla.

Kiedyś mieliśmy ludzi naprawdę dalekowzrocznych, takich jak Jan Tadeusz Stanisławski i Jerzy „Duduś” Matuszkiewicz. Oni przewidzieli, że w roku 2017 magister inżynier meliorant Andrzej Rosiewicz będzie potrzebował piosenki z okazji ursynowskiego jubileuszu, no i zawczasu napisali mi „Czterdzieści lat minęło jak jeden dzień...”. Rzecz jasna, 27 sierpnia z wielką przyjemnością tę piosenkę wykonam.

Na koniec tedy zapytam...

No już kończ waść, wstydu oszczędź...

Ale ja nie o wstydzie, tylko o tym, jaki szlagwort byłby najwłaściwszy w piosence o dzisiejszej Polsce?

Wszędzie dobrze, ale na Ursynowie najlepiej. Gdybym się jeszcze urodzić miał znów, to tylko....

Dalej już wiem.

Wróć