Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Wpadka Partynic w najważniejszej gonitwie dla klaczy rocznika derbowego

24-08-2015 10:32 | Autor: Tadeusz Porębski
Gonitwa Oaks (Liry) ma tradycję sięgającą drugiej połowy XVII wieku. Tegoroczna edycja tego wyścigu, który został po raz drugi z rzędu rozegrany na wrocławskim torze Partynice, to blamaż obnażający nieudolność i niekompetencję tamtejszych organizatorów.

Oaks to wyścig niebywale ważny pod kątem hodowli, bowiem zwycięska klacz po zakończeniu kariery na torze staje się wyjątkowo pożądaną matką. Ponieważ mogą uczestniczyć w nim wyłącznie 3-letnie klacze pełnej krwi każda klacz ścigająca się na torze ma w karierze tylko jedną szansę na wygranie tej prestiżowej gonitwy. Przed rokiem, w ramach rozwoju wyścigów konnych w Polsce, w Polskim Klubie Wyścigów Konnych zdecydowano, iż Oaks zostanie przeniesiona do Wrocławia. Mocno optowała za tym także Passa, widzieliśmy bowiem w takim rozwiązaniu dużą szansę nie tylko na rozwój wyścigów, ale także na promocję tej widowiskowej dyscypliny sportu. Był to błąd, który dzisiaj odbija się wyścigowemu środowisku – poza popadającymi z niewidomych powodów w euforię decydentami z Partynic - czkawką.

Gonitwa odbyła się z 35-minutowym opóźnieniem, co, jak wyjątkowo delikatnie podkreślił komentator dziennika Polska The Times, "nieco wypaczyło jej wynik". W świetle faktów zaistniałych przed startem słowo "nieco" może tylko śmieszyć. Faworytka Zabava i czeska Santin uciekły z maszyny startowej i przegalopowały całe okrążenie. Ponad kwadrans trwało polowanie na uciekinierki, było to przedstawienie komiczne i jednocześnie żałosne. Pozostałe uczestniczki Oaks przez ponad pół godziny dreptały w tropikalnym upale zanim kompletnie nie radząca sobie z końmi obsługa załadowała wreszcie klacze do boksów i nieudolny starter mógł wysłać uczestniczki Oaks do boju. Wygrała Amfitrita trenowana pod Warszawą przez Adama Wyrzyka, druga na celowniku zameldowała się Nadworna, podopieczna trenera Janusza Kozłowskiego. Santina zdołała wywalczyć szóstą lokatę, a Zabava kończyła w odstępie, czemu trudno się dziwić.

To była kpina z wyścigów konnych. "Oaks na Partynicach to złośliwy chichot losu, to obraza tego, co powinno być dla nas święte, to uwłaczanie pamięci tak wybitnej klaczy jaką była Lira, która pewnie przewróciła się w grobie widząc tzw. start do gonitwy swego imienia" - trafnie napisał na forum wyścigowego serwisu www.zmdom jeden z internautów. Na zamieszczonym tam zdjęciu widać wyraźnie, że gonitwa została puszczona przez startera mimo ewidentnego falstartu (www.zmdom.com.pl/forum). Drzwiczki boksu nr 9 otworzyły się wcześniej niż drzwiczki pozostałych boksów. Domagam się od Agnieszki Marczak, prezeski PKWK, niezwłocznego odniesienia się do tego ewidentnego skandalu.          

Służewiec, oglądający bezpośredni telewizyjny przekaz z Wrocławia, ze zgrozą obserwował żenujący spektakl zafundowany całej Polsce przez organizatorów z Partynic. Szyderczy śmiech przeplatał się na trybunach ze złorzeczeniami. Ktoś na  trybunie głównej krzyczał: "To nie są wyścigi, to jest rzeźnia!". Faktycznie, wyglądało to śmiesznie i strasznie zarazem. W gonitwie II (płoty) z 12. zapisanych koni wystartowało 9, a do celownika dobiegło tylko 6. Ale to nic w porównaniu z tym, co wydarzyło się w gonitwie IV (przeszkody). Z zapisanych 12. koni ścigały się tylko cztery, a gonitwę ukończyły trzy. Absolutny przerost formy nad treścią - tak można skomentować niedzielny mityng na Partynicach. 

Tymczasem dzień później decydenci z Partynic odtrąbili gigantyczny sukces organizacyjny, przypominający w świetle zaistniałych faktów słynną propagandę sukcesu z epoki Gierka. "Warszawo, żegnaj na zawsze!", "Płacz, płacz, Warszawo!" - to nagłówki i podtytuły z wrocławskiej prasy. Rozentuzjazmowani chłopcy z Partynic zapomnieli o "kindersztubie" i niesieni na fali euforii, której powodów trudno dociec, pozwolili sobie na szyderstwa pod adresem stolicy, bredząc, że "odebranie Warszawie Oaks to tak jakbyśmy zabrali im Syrenkę i postawili ją u nas na Rynku".

Najbardziej w komentarzach zagalopował się wrocławski trener Robert Świątek: "    - Tam Oaks był rozgrywany tak jak Wielka Warszawska - prawił lokalnym pismakom. - My po długim czasie odkryliśmy, skąd wzięła się ta nazwa. Bo tam ścigają się tylko konie z Warszawy. Problemem stolicy jest to, że nikt tam nie chce jechać. I ja się nie dziwię. My jak mamy tam jechać to jesteśmy chorzy, a co dopiero  ci z zagranicy".   Świątkowi upał chyba padł na głowę. Wrocławskie konie nie są zgłaszane do najważniejszych gonitw na Służewcu tylko dlatego, że są tak słabe, iż nie miałyby ze służewiecką czołówką najmniejszych szans, o czym świadczą dowody z przeszłości. Dlatego właśnie, "jak mają tam jechać, to są chorzy". Wrocławskie wierzchowce od wielkiego święta wygrywają gonitwy niższych grup (ostatnio Uczitelka Tanca) i to wszystko na co je stać. Pan Świątek powinien bardziej zważać na to co mówi, bo może rychło stać się obiektem kpin wyścigowego środowiska.

Najśmieszniejsze jest to, że cytowane bzdury nie są wygłaszane przez trenerskiego giganta. Robert Świątek to trener mocno średniego sortu, w całym poprzednim sezonie jego konie wygrały aż 3 gonitwy, w bieżącym 8. W jednym Świątek i jego koledzy z Partynic nie mylą się - frekwencja była wysoka, ponoć ponad 10 tys. widzów. Szkoda tylko, że nie przełożyło się to na wysokość pul w końskim totalizatorze, co jest kolejnym potwierdzeniem stawianej przez nas tezy, że mityngi na Partynicach to rodzinne pikniki z jajami na twardo i kompotem z rabarbaru dla jednych oraz rewia mody dla pozostałych. Same wyścigi konne są w głębokim tle.

Podczas słynnych mityngów w Ascot również trwa rewia mody, ale nie piknik, bo tam widzowie grają w totalizatorze i emocjonują się gonitwami. Ba, nawet królowa Elżbieta II obstawia każdą gonitwę symbolicznie za jednego funta, bo tego wymaga wyścigowy kanon. Tam rewia mody nie ma prawa zdominować zawodów sportowych, jakim są mityngi wyścigowe. We Wrocławiu na pierwszym planie jest rodzinny piknik ze wspomnianymi wyżej jajami na twardo, kompotem z rabarbaru i piwem w plastikowych pojemnikach, na drugim rewia mody w wykonaniu lwic i lwów tamtejszych salonów towarzyskich, a dopiero na trzecim konie.

Nie mam nic przeciwko rodzinnym piknikom na Partynicach, nie mam nic przeciwko jajom na twardo zapijanym kompotem z rabarbaru, nie mam nic przeciwko rewii mody w wykonaniu lokalnych gwiazd. To nawet fajne ubarwienie wyścigów dla słabych partynickich koni, które klasyfikowane są w handicapie generalnym w najniższych grupach. Ale oddawaniu Partynicom gonitw imiennych kategorii A będę się ostro sprzeciwiał. Tegoroczna Oaks pokazała bowiem, że organizowanie wyścigów najwyższej kategorii przerasta możliwości tamtejszych decydentów. To są zbyt poważne sprawy, aby oddawać je w pacht wyścigowemu zaściankowi.

Pławiące się w nieuzasadnionej, dętej euforii kierownictwo partynickiego toru musi się jeszcze sporo podciągnąć, jeśli chodzi o organizowanie ważnych gonitw. Ludzie ci mogą uczyć się od Służewca, najbliższa okazja to Dzień Arabski w dniu 23 sierpnia. Rozegrane zostaną nagrody Europy (G3 PA, kat. A) z udziałem zagranicznych koni i dżokejów, Białki (kat. A), Al Khalediah Poland Cup (kat. A) i Sabelliny (kat. B). Przyjechać, popatrzeć na organizację, poznać jak to się robi w sposób profesjonalny i może za kilka lat będzie można myśleć o przeniesieniu na Partynice jakiegoś wyścigu, np. kat. B dla koni czystej krwi. Na próbę, bo tegoroczna Oaks pokazała, że organizacyjne talenty kierownictwa WTWK Partynice są, niestety, wyjątkowo mizerne.

Wróć