Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Wołając o prawo i sprawiedliwość

02-12-2015 20:35 | Autor: Maciej Petruczenko
Dziś nikt w Polsce już nie wie, komu wierzyć. Ja na przykład, choć w 1969 oglądałem niezapomnianą dla mnie, najbardziej sensacyjną relację filmową w historii ludzkości, nie wierzę Amerykanom, że właśnie wtedy zdołali wylądować na Księżycu, skoro my akurat dobrze wiemy, że parę lat wcześniej Księżyc ukradli bracia-bliźniacy Lech i Jarosław Kaczyńscy. Ten ostatni – w okresie dużo późniejszym – zapewne się przejęzyczył, ogłaszając urbi et orbi: żadne krzyki i płacze nas nie przekonają, że białe jest białe, a czarne jest czarne. Może to było przejęzyczenie, może nie, ale wedle znanych reguł teleturniejów TVP – pierwsza odpowiedź się liczy. No i Jarosławowi K. ową zaskakującą tezę będzie się wypominać do końca życia.

Cholera zresztą wie, czy on się rzeczywiście przejęzyczył, czy gadał prosto od serca, bo dzisiaj – po wyjątkowo czołobitnym hołdzie, złożonym mu przez prezydenta RP Andrzeja Dudę – wygląda na to, że Jarosław Mądry to nie tylko absolutnie nieomylny Najwyższy Majestat i Najwyższy Prawodawca, ale i Najwyższy Autorytet pa wsiem diełam. W związku z tym – morda w kubeł i lepiej sobie powiedzieć wprost: dumał nie dumał, Jarkom nie budiesz.

Nie ulega wątpliwości, że obecne wydarzenia polityczne stawiają w bardzo trudnej sytuacji zarówno profesorów, jak i studentów prawa w naszym kraju, a w jeszcze większym stopniu komplikują życie tak zwanej opinii publicznej. No bo co się tylko pojawi w telewizji jakiś ekspert prawniczy, to gada coś zupełnie innego niż jego poprzednik. Tylko jakimś prostakom mogło się wydawać przed długie lata, że „dura lex sed lex” – czyli twarde prawo, ale prawo, którego trzeba bezwzględnie przestrzegać, nawet jeśli niesie ono niemiłe dla nas konsekwencje. Tę starą rzymską zasadę podważył bowiem nieoczekiwanie – przy aplauzie kolegów – poseł na Sejm Kornel Morawiecki, oznajmiając, że człowiek nie może być niewolnikiem prawa, ponieważ dużo ważniejsze od ustawowych norm jest dobro narodu i szeroko rozumiany interes społeczny. Tym sposobem ten były antykomunistyczny opozycjonista opowiedział się poniekąd za przywróceniem peerelowskiego rozumienia porządku prawnego, kiedyś zwalczanego przezeń zawzięcie...

Jeśli mnie pamięć nie myli, to polityczny lider polskiej dekady 1970-1980 Edward Gierek zwykł mawiać: prawda jest jedna i innej prawdy nie ma. Epatujący ludową mądrością ksiądz Józef Tischner podważał jednak tamtą tezę góralskim trójpodziałem, uważając, że z epistemologicznego punktu widzenia rozróżniamy następujące kategorie: „świenta prowda, tyż prowda i gówno prowda”. Wydaje się, że do tej ostatniej kategorii zakwalifikowano ostatnio firmowany przez Macieja Laska oficjalny raport naszych ekspertów lotniczych na temat upadku rządowego samolotu Tu154M pod Smoleńskiem. Prawdziwi eksperci nie pozwolą już, żeby społeczeństwo polskie było tumanione opowieściami „w koło Macieju” i rozwieją wreszcie podsmoleńską mgłę, odsłaniając to, co tak szczelnie zasłaniał nam Lasek Brzozowy. W jednym z nimi z góry się zgodzę: na pewno nie było niepokalanego poczęcia tamtej katastrofy, a wiemy skądinąd, że z przepisami oraz zdrowym rozsądkiem nie liczyły się i przed rozpoczęciem lotu, i w jego trakcie – ani organizująca wyprawę na Cmentarz Katyński kancelaria prezydenta RP, ani kancelaria premiera. Nie liczyli się też wszelkiej maści bezpieczniacy, a przede wszystkim dowódcy wojskowi najwyższego szczebla, którzy osobiście uczestniczyli w jawnym łamaniu regulaminów i sami przypłacili to śmiercią. A kwestia, w jakim stopniu do tragedii przyczynili się „ruscy”, ma w porównaniu z polskim grzechem pierworodnym drugorzędne znaczenie.

Kontynuując te na poły filozoficzne rozważania, przeniosę się ze Smoleńska 2010 do Warszawy 2015. Oba miasta mają ze sobą dużo wspólnego z uwagi na przeszłe dramaty wojenne, między innymi z okresu drugiej wojny światowej. Wojna ta w dużym stopniu zmieniła oblicze świata, w tym Europy i Polski. No i świat się do dzisiaj z tym liczy – w przeciwieństwie do instancji administracyjnych i sądowych w Polsce, a w szczególności w mieście stołecznym Warszawa. Owe instancje chyba nie mają bladego pojęcia o drugiej  światówce i jej skutkach, o narzuceniu Polsce systemu parakomunistycznego; o daninie krwi społeczeństwa stolicy; o ofiarach Powstania 1944; o wielkim trudzie powojennej odbudowy miasta. Teraz najważniejszą sprawą jest to, żeby wiele prestiżowych warszawskich terenów i stojących na nich budynków oddać obywatelom, którzy na pewno nie są spadkobiercami owych nieruchomości, skomunalizowanych tuż po wojnie tak zwanym dekretem Bieruta.

Przyspieszona realizacja tego szczytnego zadania sprawia, że mnóstwo lokatorów komunalnych mieszkań jest wyrzucanych na bruk z równą bezwzględnością, z jaką w 1944 siepacze Dirlewangera wyrzucali z okien mieszkańców Woli. Jednocześnie stołeczne szkoły, przedszkola, szpitale, kluby tracą swoje miejsce na ziemi. Jak słusznie zauważa młodzież: jeśli już władza chce przywrócić przedwojenny porządek własnościowy w Warszawie i w Polsce, to niech unieważni również „rozkułaczającą” reformę rolną, zainicjowaną przez PKWN w 1944 roku. A dobrze byłoby odrestaurować przy okazji na wsiach zniesioną przez cara pańszczyznę – z jakiej racji bowiem mamy na ziemi polskiej ulegać ruskim porządkom?

Nadszedł też czas, żeby nasze sądy wzięły za mordę tych litewskich, białoruskich i ukraińskich mieszkańców Wilna, Grodna i Lwowa, którzy absolutnie nielegalnie zajmują przedwojenne polskie nieruchomości. Co nam obca przemoc wzięła, prawnie odbierzemy. Wprawdzie jakimś pięknoduchom marzy się uchwalenie kompromisowej ustawy reprywatyzacyjnej, która przynajmniej w Warszawie zracjonalizowałaby rewindykacyjne szaleństwo, ale co wtedy byłoby z pewną kamienicą przy Noakowskiego, która jako bezczelnie ponoć ukradzione mienie pożydowskie trafiła – wedle informacji rozlicznych mediów – w ręce paserów...

Wróć