Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Więcej odpowiedzialności za psa!

08-06-2022 22:09 | Autor: Mirosław Miroński
Niedawno stałem się mimowolnym świadkiem wydarzenia, które pokazuje dość często spotykany problem. To problem z właścicielami psów. Zdarzenie miało miejsce nad Wisłą, na plaży Zawadach. Jest to miejsce, które jeszcze kilka lat temu było dość ustronne. Nic dziwnego, że warszawiacy znający je chętnie je odwiedzali. Szukali tu odosobnienia i spokoju. Dziś wygląda ono zgoła inaczej, zwłaszcza w czasie weekendu, kiedy jest tu sporo ludzi.

Mimo to, można sobie odpocząć pod warunkiem że nikt nie będzie nam zakłócał spokoju wręcz nachalnie. Niemal wszystkie psy przechodzące obok z jakiegoś powodu podchodzą do biwakujących i opalających się ludzi przy niemal zerowej reakcji ze strony ich opiekunów. Zwykle słyszymy jakieś nieśmiałe: „Nie wolno, no chodź już…. zostaw panią, pana”. Większość z osób obwąchiwanych, ochlapywanych wodą, gdy piesek się otrząsa po kąpieli robi dobrą minę i zapewnia: „Nie szkodzi. Jak się wabi?. Ale z niego przylepa”. Są jednak tacy, którzy nie po to tu przyszli, żeby być obsypywani piachem, czy zaślinieni przez czworonożnego milusińskiego. Nie wiadomo czemu podbiega do dorosłych i do dzieci, a często jest to modny w niektórych kręgach pitbull, lub amstaff. Nawet jeśli czworonożny pupil jest uosobieniem dobroci, to osoba, do której się zbliża o tym nie wie. Ba, niewiele się dowie, pytając go o to. Nie zna się też właściciela, a to od niego zależy, czy jego podopieczny staje się agresywny, bo ma psychikę zwichniętą np. przez złe traktowanie. Nie jest tajemnicą, że psy upodobniają się do swoich właścicieli. Dotyczy to wyglądu jak również charakteru. Widok psa ciągnącego właściciela nie świadczy o tym, że pies jest taki silny, ale że właściciel jest słaby. Pies przejmuje wtedy przywództwo i robi co chce.

Od właściciela słyszymy zwykle zapewnienie: on nie ugryzie, dotąd jeszcze nikogo nie pogryzł. Tylko tak straszy. Po takim wyjaśnieniu trudno czuć się bezpiecznie, ale dobra mina to podstawa. Podejmujemy więc rozmowę:

– No nie chcę być pierwszą osobą, którą ugryzie… A dlaczego tak się ślini?

– Bo ta rasa tak ma.

Po zapewnieniu o pokojowym usposobieniu psa lody się kruszą i już zaprzyjaźniamy się z przybyszami, choć wątpliwości nadal pozostają. Przełamujemy obawy o własne bezpieczeństwo i czekamy na oznaki sympatii ze strony pokrytego sierścią, wyposażonego w spore zęby nowego znajomego. Tłumaczymy sobie, że wielkie zęby i muskularny łeb to tylko efekt starań hodowców i odpowiedniego doboru genetycznego, że ten przedstawiciel gatunku Canidae najpewniej sam nie wie, jaką siłą dysponuje. Nie wie jakiej jest rasy, ani po co mu zębiska i silne szczęki. Najlepiej, żeby sam zapewnił nas o zamiarach i o tym, że nie zaatakuje. O to jednak jest trudno, bo psy raczej nie są nawykłe do rozmów, a nawet gdyby były to i tak nie wszyscy znają ich język. Tym bardziej gdy mamy do czynienia z cudzoziemcami jak przedstawiciele wspomnianych wyżej anglosaskich ras.

Mały chłopiec bawił się piłką plażową z nieco starszą dziewczynką. Wkoło zaczęło przybywać psów, które niby pod okiem właścicieli biegały sobie swobodnie. Na widok piłki jeden popędził w jej stronę. Postanowił się pobawić. Nie trzeba było długo czekać na skutki tej zabawy. Piłka została przegryziona w ułamku sekundy. Kiedy właściciel zainteresował się swoim podopiecznym było już po wszystkim. Nieśpiesznie wziął psa na smycz po czym wręczył zniszczoną piłkę dzieciom, jakby to miało im zrekompensować stratę. Dzieci przez chwilę stały zaskoczone. Mały chłopiec trzymając w rączkach piłkę, z której uszło już powietrze, od razu się rozpłakał. Właściciel psa wspomniał coś, że może zapłacić, ale to nie poprawiło nastroju dziecka. Ostatecznie, jakby nic się nie stało, właściciel w całkiem dobrym nastroju oddalił się, zostawiając za sobą rozgoryczone maluchy. No cóż. To sytuacja jakich wiele. Można tego rodzaju przypadki przytaczać w nieskończoność. Zapewne wielu naszych czytelników miało do czynienia z podobnymi zdarzeniami.

Piszę o tym nie dlatego, że to problem psów, ale że to beztroska, żeby nie powiedzieć głupota właścicieli prowadzi do takich i czasem tragicznych sytuacji. To ewidentny brak poszanowania praw innych osób włącznie z tymi najmłodszymi. Oni zwłaszcza mają prawo do bezpiecznej zabawy. To nie dzieci zaatakowały bawiącego się psa, a odwrotnie. Takie przeżycie zapadnie w ich pamięci na długo.

Istnieją przepisy dotyczące zwierząt w miejscach publicznych. W znacznej części są to przepisy sensowne. Problem leży w ich stosowaniu. Nie zachęcam do tworzenia rygorystycznego prawa w tym zakresie, które i tak nie będzie respektowane. Potrzebna jest jednak choćby minimalna edukacja i skłanianie właścicieli do korzystania z własnej wyobraźni i zdrowego rozsądku. Na właścicielu spoczywa obowiązek przewidywania skutków. Tu jest jednak pies pogrzebany. Nie wszyscy właściciele to potrafią. Może należałoby pomyśleć o jakichś kursach przygotowujących do odpowiedzialnej bądź, co bądź roli posiadacza, czy też opiekuna zwierząt. Nikt z nas nie mieć obok siebie zwierzaka, którego reakcji nie jest w stanie przewidzieć. Nikt nie chciałby znaleźć się na wybiegu z wilkami, lwami, czy niedźwiedziami, bo wyobraźnia podpowiada nam, jakie były by tego skutki.

Co jakiś czas dostaję psa na czas urlopów i wyjazdów właścicieli. Mały kundelek ze schroniska ma wystające dolne zęby. Kiedy zbliża się do innych, wyobrażam sobie, że może to budzić grozę. Staram się o tym pamiętać. Do tego, po kilku spacerach pies przestaje ciągnąć smycz. Kiedy wraca do właścicieli, zaczyna ciągnąć znowu. Oni niczego nie wymagają i nie uczą go chodzenia przy nodze.

Często zdarza się, że jakiś piesek podbiega do kogoś w jego zasięgu, skacząc na nań i oblizując. Jakie to miłe, prawda? Słodki piesek… No cóż, że podarł pani rajstopy. Przecież jest taki uroczy. Trochę umazał błotem, czy czymś tam…. Jaki towarzyski… i wcale nie ugryzł, no może trochę.

Nie chciałbym być źle zrozumiany, dlatego wyjaśniam, że nie jestem przeciwnikiem psów. Przeciwnie, lubię psy podobnie jak wszystkie zwierzęta z wyjątkiem komarów, kleszczy i innego krwiożerczego robactwa. Chcę tylko zwrócić uwagę, że posiadanie psa to nie tylko wyprowadzanie go na trawnik w wiadomym celu i sprzątanie po nim albo nie, jeśli nikt nie widzi. To odpowiedzialność zarówno za czworonoga, naszego podopiecznego, ale też za innych, którzy się w jego otoczeniu znajdą. Wychowanie psa nie jest łatwe, wymaga cierpliwości i wiedzy. W dzieciństwie opiekowałem się wieloma psimi znajdami. Nie tylko karmiłem je i prowadzałem do weterynarza, ale układałem, korzystając z dostępnych wtedy książek jak Szkolenie psów myśliwskich i obronnych. Dziś jest znacznie więcej źródeł wiedzy. Warto do nich zaglądać, dowiedzieć się jak budować dobre relacje z psem, jak postępować w trudnych sytuacjach i jak im zapobiegać. Polecam każdemu właścicielowi zdobycie choćby minimum informacji zarówno o rasach psów i związanych z nimi cechach charakteru, jak komunikować się z psem. Pomoże to też psu tworzyć zdrowe relacje z otoczeniem.

Każdy, kto ma trochę oleju w głowie i wiedzy, przewidziałby, że pies przegryzie piłkę z cienkiego plastiku. A nawet gdyby była z żelaza, nie oznacza to zaproszenia go do zabawy z kilkuletnimi dziećmi. Od tego jest smycz, żeby móc nad psem zapanować, a język, żeby zapytać, czy ktoś ma na to ochotę. Dlaczego to takie trudne do zrozumienia dla niektórych? Dlaczego większość właścicieli zakłada, że wszyscy wokół marzą o tym, żeby pobawić się z ich pupilem? Więcej odpowiedzialności za psa!

Wróć