Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Wart Pac pałaca, a pałac Paca...

03-01-2024 20:15 | Autor: Tadeusz Porębski
Po październikowych wyborach, poza zmianą władzy, niewiele się w nadwiślańskim państwie zmieniło. Kłótnie, wzajemne oskarżenia i podziały mają się bardzo dobrze, a nawet lepiej. Do decydentów PiS nadal nie dociera, że przerżnęli wybory, m. in. przez nadmiernie rozdętą propagandę emitowaną w TVP, a przede wszystkim w TVP Info. Polacy w większości nienawidzą, kiedy władza zaczyna na siłę gmerać w ich głowach, szczególnie młodzi Polacy. Rozdęta propaganda spełniała swoje zadanie w hitlerowskich Niemczech, ale wówczas nie było Internetu i mediów społecznościowych, słuchało się radia nadającego jeden program. Polityczny motłoch zaatakował ostatnio siedziby TVP, PAP i Polskiego Radia, drąc się wniebogłosy o rzekomym tłumieniu niezależności mediów przez nowych. Jak żyję, nie spotkałem się z podobną obłudą. Chcą nam wmówić, że TVP zwana Publiczną, na której utrzymanie łożą solidarnie wszyscy Polacy, była przez ostatnie 8 lat telewizją niezależną od władzy, a panie Ogórek i Holecka oraz panowie Rachoń i Kłeczek to dziennikarze apolityczni i obiektywni. To jak splunięcie mi w twarz.

Taki Kłeczek na przykład. Formalnie nie jest pracownikiem TVP i nie miał podpisanej umowy ze stacją, co w 2021 r. ustalił poseł Adam Szłapka. Prowadzi jednoosobową działalność gospodarczą pod nazwą „Miłosz Kłeczek Media Star”, ma także 90 proc. udziałów w innej spółce „Financial Poland”, która według dziennikarza Onetu Andrzeja Stankiewicza otrzymała co najmniej 3,7 mln zł pomocy od państwa. Michał Adamczyk, robiący za dyrektora Telewizyjnej Agencji Informacyjnej, otrzymał tylko od 25 kwietnia do 31 grudnia br. ponad 370 tys. zł, natomiast „z tytułu umów cywilnoprawnych w ramach prowadzonej działalności gospodarczej w roku 2023” zarobił… 1 mln 127 tys. złotych. Składamy się wszyscy od wielu lat na gigantyczne wynagrodzenia gwiazd TVP, choć stacja ta jako nadawca publiczny nie jest nastawiona na zysk. Jej zadaniem jest realizacja misji publicznej, a nie produkowanie milionerów. W czasie rządów PO-PSL wielu dziennikarzy stało się bardzo zamożnymi ludźmi, m. in. dzięki pracy w TVP. Niektórzy z nich dostawali aż 60 tys. zł miesięcznie plus kolejne dziesiątki tysięcy za „twórcze opracowywanie i prowadzenie audycji”.

Przez ostatnie osiem lat pracy Tomasza Lisa w Publicznej jego firma „Deadline Productions” zainkasowała z kasy TVP ponad 21 mln zł – donosi radośnie portal internetowy i.pl. Dzisiaj facet smaga biczem krytyki swoich następców w TVP.

Jaki mechanizm należałoby zastosować, by wyrwać TVP z łap polityków opcji, która akurat wygra wybory parlamentarne? Jak sprawić, by faktycznie stała się publiczną nie tylko z nazwy? Jak pokierować restrukturyzacją, by TVP zaczęła wreszcie spełniać określoną w ustawie misję publiczną, a nie uprawiać partyjną propagandę i produkować milionerów? Praca w Publicznej powinna być dla dziennikarza nobilitacją, połączoną z godnym wynagrodzeniem, ale bez finansowych wynaturzeń irytujących obywateli. To miejsce wyłącznie dla dziennikarzy niesympatyzujących otwarcie z żadną partią polityczną. W programach publicystycznych oraz informacyjnych nowej Publicznej musi znaleźć się miejsce dla reprezentantów każdej opcji parlamentarnej – także dla PiS i Konfederacji, bo na te partie głosowały miliony Polaków, płatników abonamentu RTV.

Może wziąć wzorzec od sąsiadów, skoro sami nie potrafimy podołać wyzwaniu? Nad niemieckim ZDF (Zweites Deutsches Fernsehen) stoi ZDF-Fernsehrat (Rada Telewizyjna) obsadzana przez delegatów partyjnych, proporcjonalnie do ich liczebności w Bundestagu. Każda opcja parlamentarna ma tam swoich przedstawicieli. Rada zatwierdza zarząd telewizji, budżet i wybiera dyrektorów. Dzięki wspólnemu systemowi zarządzania ZDF prezentuje nadzwyczaj obiektywny obraz niemieckiej rzeczywistości.

Panowie Maciej Wąsik i Mariusz Kamiński to obłudnicy z najwyższej półki, jak również wybitni znawcy problematyki wywiadowczej i kontrwywiadowczej. Swoje wybitne zdolności na tym obszarze zaprezentowali, organizując na przełomie lat 2006/2007 tajną operację CBA pod kryptonimem „Odra”, której celem było skompromitowanie Andrzeja Leppera, naonczas wicepremiera i ministra rolnictwa. Przeprowadzili ją tak zręcznie, że ich protektor Jarosław Kaczyński stracił władzę w państwie, a oni sami zostali ostatnio prawomocnie skazani na 2 lata odsiadki. Po wyroku skazującym w pierwszej instancji zapłakał nad ich krzywdą Andrzej Duda i w 2015 roku zastosował wobec nich akt łaski. Duda jest doktorem praw, ale wydaje się, że zna się na prawie jak kura na pieprzu. Z dostępnych danych wynika, że w grudniu 2003 roku Rada Adwokacka w Krakowie odmówiła wpisania go na listę aplikantów adwokackich, a odwołanie do Naczelnej Rady Adwokackiej nie przyniosło rezultatu, bo ta stanęła na stanowisku, że Duda pomylił przepisy. Wydaje się, iż mylenie przepisów prawa to jego specjalność. Ułaskawienie Wąsika i Kamińskiego rozpętało ogólnonarodową debatę: czy Duda miał prawo ułaskawić skazanych przestępców jeszcze przed orzeczeniem wyroku prawomocnego, czy nie? Ile prawniczych głosów, tyle opinii.

Ja dałem wiarę opinii prof. Marka Safjana, byłego prezesa Trybunału Konstytucyjnego, od roku 2009 sędziego Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Jego wywód jest bowiem bardzo przejrzysty. Sięgająca swymi korzeniami prawa rzymskiego zasada domniemania niewinności (łac. praesumptio boni viri) powiada, że każda oskarżona osoba jest niewinna, dopóki wina nie zostanie udowodniona i potwierdzona prawomocnym wyrokiem sądu. Zgodnie z tą zasadą, po wyroku pierwszej instancji Wąsik i Kamiński byli w świetle obowiązującego prawa niewinni, a niewinnych się nie ułaskawia, bo byłoby to sprzeczne z prawniczą logiką. Najgorsze jest to, że Duda, oceniany przez własne środowisko zawodowe jako kiepskiej jakości prawnik, zaczął dobierać się do Sądu Najwyższego. W sierpniu 2018 roku SN ogłosił, iż skierował do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej pięć pytań prejudycjalnych, dotyczących przechodzenia sędziów w stan spoczynku po 65. roku życia. Jednocześnie SN zawiesił stosowanie PiS-owskiej ustawy, umożliwiającej wycinkę sędziów. Wywołało to wściekłą reakcję Dudy, który poinformował, że nie zastosuje się do decyzji SN, ponieważ jest błędna. Prezydent uzurpuje sobie prawo oceny decyzji SN? To nie do pomyślenia w cywilizowanym państwie i kolejny objaw anarchii, która toczy nasz kraj.

Pycha, pseudoelitarność i odwrócenie się od mas przyczyniły się do sromotnej klęski PO w wyborach w 2015 roku i oddania milionów światłych Polaków w szpony ochlokracji. Miałem nadzieję, że nauczka z 2015 roku znacznie zwiększy pokłady pokory w szeregach tej partii. Niestety, coraz częściej dostrzegam niepokojące sygnały, które przypominają „starą”, butną i przegraną PO. Pisałem niedawno o wymądrzającej się i objawiającej jedyną prawdę posłance Aleksandrze Gajewskiej, która podczas telewizyjnej debaty z posłem PiS Piotrem Kaletą starała się zupełnie nieelegancko wcisnąć go w glebę. Ostatnio pobił ją nieznany szerokiej publiczności Konrad Frysztak, poseł Platformy Obywatelskiej. Jego interlokutor, poseł Bartosz Kownacki z PiS, opuścił studio Polsat News, kiedy Frysztak porównał propagandę uprawianą w mediach publicznych do propagandy nazistowskiej. Frysztak ma 37 lat, był redaktorem naczelnym magazynu „Dźwig”. Nie wiem skąd czerpał wiedzę o mechanizmie działania propagandy nazistowskiej, być może z łamów swojego „Dźwigu”, ale wiem, że było to porównanie skandaliczne i nie dziwię się, że Kownacki zdecydował się na wykonanie spektakularnego gestu, jakim jest opuszczenie telewizyjnego studia w trakcie debaty.

Moja ocena TVP-PiS jest miażdżąca, ale porównywanie propagandy uprawianej w TVP-PiS do nazistowskiej to dla wielu ludzi obelga. Tam pracują nie tylko propagandyści zaprzedani PiS-owi.

Platforma Obywatelska pod wodzą Donalda Tuska jest ugrupowaniem, z którym postępowa i światła Polska wiąże ogromne nadzieje, jednak kierownictwo partii powinno dyscyplinować nadmiernie pobudzonych, przemądrzałych, pyszniących się i agresywnych posłów, szczególnie przed i po ich wystąpieniach w mediach, by przypominać, że poprzedniczka PO – nazywana „partią moralnych autorytetów” – miała rządzić Polską przez sto lat. Przetrwała zaledwie dekadę, dzisiaj niewielu ją pamięta. Nosiła nazwę Unia Wolności. Klasyk powiedziałby: nie idź więc tą drogą, Platformo.

Wróć