Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Warszawa wolna – bierzta co chceta

19-08-2015 17:29 | Autor: Maciej Petruczenko
W Radiu Maryja pewien ważny Ojciec wygłosił płomienne przemówienie, poddając miażdżącej krytyce bezbożników, którym tylko jakieś ustawy antyprzemocowe, gejowskie śluby, gendery oraz in vitra we łbie, a którzy do tego stopnia zaprzeczają ewidentnym prawdom, że niedługo będą może nawet skłonni przeciwstawić się teorii Mikołaja Kopernika i spróbują udowodnić, że to Słońce lata dookoła Ziemi, choć jest całkiem odwrotnie – tak śmiałym przypuszczeniem spuentował ów wywód mówca. I od razy zaznaczył, że na szczęście Kościół stoi na posterunku i w żadnym wypadku nie pozwoli, by uwłaczać Kopernikowi, w końcu osobie duchownej w randze kanonika, pełniącego w swoim czasie funkcję kanclerza Kapituły Warmińskiej.

No cóż, trochę głupio jest komentować taką przemowę i przypominać, że w 1616 decyzją Świętego Oficjum dzieło genialnego Mikołaja (De revolutionibus orbium coelestium) znalazło się akurat na Indeksie Ksiąg Zakazanych (Index librorum prohibitorum), a niejaki Galileusz, skądinąd porządny katolik, był za podtrzymywanie teorii kopernikańskiej mocno przez Kościół upokarzany i dopiero w połowie lat 90-tych XX wieku papież Jan Paweł II odwołał dyskwalifikację tego gagatka.

Wspomnianego mówcę z Radia Maryja martwi niesłychanie, że dziś różni wolnomyśliciele nie chcą uznawać jednej bezdyskusyjnej prawdy, tylko każdy z nich głosi swoją. I tu bym się ze szlachetnym oratorem chociaż po części zgodził. Bo najlepszą ilustracją takiego rozwichrzenia jest podejście do wydarzenia historycznego, jakim było w 1944 Powstanie Warszawskie. Z okazji jego 71. rocznicy, tak jak to było w latach poprzednich, mocno starły się dwa obozy: z jednej strony krytyków tego zrywu, z drugiej – wniebowziętych apologetów. Ci pierwsi wskazują na głupotę i lekkomyślność dowództwa, które doprowadziło do całkowitej ruiny miasta i śmierci blisko 200 tysięcy ludzi, ci drudzy uważają zaś, że bez tej hekatomby dzisiejsza Polska nie byłaby Polską. I bądź tu człowieku mądry...

Oczywiście, jeśli się bierze pod uwagę samą postawę pełnych zapału i ofiarności powstańców, to trudno nie wyrazić szacunku i podziwu. Gdy jednak przychodzi do oceny poczynań powstańczych dowódców i skutków ich decyzji, to raczej włos się jeży na głowie. Mój starszy kolega z Przeglądu Sportowego Zygmunt Głuszek, który jako 16-letni smarkacz odznaczył się jako najprawdziwszy bohater w Powstaniu, wciąż nie może wybaczyć dowódcom owej nieodpowiedzialności i posyłania młodych ludzi na pewną śmierć. Z kolei Elżbieta Królikowska-Avis – nie bez pewnej racji – czyni na portalu „wpolityce” wyrzut obecnym krytykom Powstania: „Młodzieńcy próbują wmawiać 90-letnim kombatantom, że uczestniczyli w czymś beznadziejnym, a nawet zbrodniczym”. Rzeczywiście, taka generalna ocena Powstania przez chłopaczków, którzy nigdy w życiu nie powąchali prochu, bo tylko migali się od służby wojskowej, jest na pewno dla kombatantów krzywdząca, co sam rozumiem najlepiej, bo mój ojciec i stryj walczyli na warszawskich ulicach w 1944, a potem ledwo żywi wyszli z obozu jenieckiego w Sandbostel.

Ale czy warto dziś spierać się o imponderabilia, skoro istnieje całkiem realny, jak najbardziej materialny problem. Chodzi otóż o majątkowe rozliczenie skutków Powstania. Gdy po wypędzeniu Niemców w styczniu 1945, weszło się do Warszawy, przedstawiała ona obraz nędzy i rozpaczy. Wyglądała chyba nawet gorzej niż Hiroszima i Nagasaki po zrzuceniu na te miasta bomb atomowych.  Tymczasem Stalin zrzucił na nas coś może jeszcze gorszego – władzę komunistyczną. No i ta władza była uprzejma wywłaszczyć w Warszawie tych, którzy dysponowali prywatnymi nieruchomościami. W tym wywłaszczeniu jednakże nie było czystego szaleństwa, bo bez takiego posunięcia natychmiastowe podniesienie stolicy z ruin byłoby po prostu niemożliwe. Dekret PKWN z października 1945, zwany potocznie dekretem jej przewodniczącego Bolesława Bieruta, był więc aktem uchwalonym niejako w stanie wyższej konieczności. I nawet można powiedzieć, że do tak desperackiego i poniekąd bezprawnego kroku zmusili nową władzę zarówno Adolf Hitler, jak i inicjatorzy Powstania Warszawskiego pospołu, pozostawiając z „Paryża Północy” same zgliszcza.

Moralną ocenę tego, co się stało w 1944, może każdy z nas mieć całkowicie odmienną i nie ma to istotnego wpływu na rzeczywistość. Co innego jednak ocena prawna, która teraz wiąże się bardzo ściśle z kwestią przebiegającego w Warszawie gwałtownego procesu rewindykowania nieruchomości, które legalnym właścicielom Bierut i spółka bezceremonialnie zabrali. Tak się złożyło, że przez 26 lat po wyzwoleniu Polski spod wpływów Wielkiego Brata Związku Radzieckiego dziwnym trafem nie udało się uchwalić ustawy reprywatyzacyjnej, która szczególnie ważna byłaby dla stolicy, która musiała już wypłacić byłym właścicielom aż miliard złotych odszkodowań, a co najgorsze kolejni rewindykatorzy okazują korzystne dla nich wyroki sądowe i wydzierają miastu budynki i place użyteczności publicznej jeden po drugim. Dziś wyrzuci się z zajmowanego gmachu szkołę, jutro jeden prawowity właściciel odzyska połowę Placu Defilad, a pojutrze kolejny zażąda rozwalenia Stadionu Narodowego, który prawem kaduka państwo polskie postawiło na jego prywatnym terenie. Wszystko to nie są jakoweś mrzonki, bo wspominam o nieruchomościach podlegających reprywatyzacji. Zdaje się, że publicznych miejsc, którym ona zagraża, jest w skali Warszawy jeszcze dwieście.

Na razie najprzeróżniejsi cwaniacy, niebędący bynajmniej spadkobiercami właścicieli, zagarniają olbrzymie domy, zbudowane lub odbudowane za pieniądze publiczne. A Warszawa, która w 1944 zapłaciła daninę krwi, dziś płaci już swego rodzaju daninę sensu stricto. Tym większe zdumienie wzbudziła nieoczekiwana decyzja  ustępującego prezydenta RP Bronisława Komorowskiego, który blokującą po części owo reprywatyzowanie na dziko ustawę odesłał do Trybunału Konstytucyjnego. No i teraz – czekaj tatka latka. Cholera wie, kiedy Trybunał się do niej odniesie. A bohaterska – jak zwykle – Warszawa? Niech płaci!

Wróć