Tygodniowy pobyt w Wierzbicy skłonił mnie do pewnej refleksji. Otóż my – warszawiacy – nie doceniamy dobrodziejstw metropolii i nie uświadamiamy sobie, że w większym stopniu niż to ma miejsce moglibyśmy korzystać z dostępnych dla nas niemal na wyciągnięcie ręki wydarzeń kulturalnych. Nie musimy jeździć daleko, żeby znaleźć teatr, kino, galerię czy muzeum. Pieniądze też nie stanowią aż tak istotnej bariery, bo wiele z wydarzeń kulturalnych w Warszawie to imprezy, na które wstęp jest bezpłatny. Podobnie jest zresztą z dostępem do obiektów sportowych, do placów zabaw dla dzieci, siłowni na świeżym powietrzu, usytuowanych przy niemal wszystkich osiedlach, ścieżek rowerowych (choć te pozostawiają jeszcze wiele do życzenia), parków wodnych, basenów, gdzie opłaty też nie są wygórowane etc. Ułatwiony dostęp dotyczy również szpitali, urzędów, szkół, uczelni wyższych, dostępu do stanowisk pracy. O to wszystko jest znacznie łatwiej w dużym mieście niż na prowincji.
Mówiąc „prowincja”, nie mam na myśli prowincji w znaczeniu pejoratywnym. Myślę o niej, jak o miejscu, w którym życie toczy się swoim własnym rytmem, tyle że nie miejskim.
Ktoś może słusznie zauważyć, że mieszkańcom małych miejscowości, jak ta przywołana wyżej, brak atrakcji rekompensują: cisza, spokój, mniej zanieczyszczone powietrze etc. Czy tak jednak jest w istocie, należałoby zapytać samych zainteresowanych? Patrząc na to okiem przybysza przyjeżdżającego na krótko, odnotowałem z satysfakcją, że życie na wsi nie oznacza, iż ludzie tkwią tam (z konieczności) na kulturalnym ugorze.
Dawna, dziewiętnastowieczna idea dotarcia z kulturą pod strzechy pozostaje wciąż aktualna, ale tylko w mniejszym stopniu niż w minionych wiekach. I to wcale nie dlatego, że strzech praktycznie już nie ma, ale dlatego, że dzięki nowoczesnym przekaźnikom informacji i obrazu, jak: radio, TV, internet – mieszkańcy wsi mogą mieć nieograniczony dostęp do kultury.
Nowoczesne społeczeństwo to takie, w którym dorobkiem kulturalnym można się dzielić bez ograniczeń. Nie chodzi o to, by sztukę i kulturę wiejską zastępować miejską, lecz o to, by likwidować bariery utrudniające ich wzajemną wymianę.
Praktykowane w czasach PRL dowożenie mieszkańców wsi i małych miasteczek autokarami do opery, kin czy teatrów było próbą ułatwienia tej wymiany, choć może w nieco karykaturalnej formie. Nie da się bowiem załatwić tego żadnym odgórnym nakazem, czy jednorazową akcją. Należy jednak wspierać wszelkie działania, które ułatwią wzajemne poznawanie się i wymianę dorobku kulturalnego miast i wsi. Powinny się one znaleźć wśród priorytetów Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Stolica jest miastem otwartym. Każdy zainteresowany (szeroko rozumianą) muzyką może przyjechać choćby na jeden koncert, czy na wybrane wydarzenie, których w sezonie letnim odbywa się wiele. Trwają akurat Warsaw Summer Jazz Days 2017 – jeden z najbardziej liczących się festiwali jazzowych na świecie. Corocznie pojawiają się na nim muzycy i zespoły z całego świata jak: Magnus Öström Group, Tonbruket, Rudy Royston – OriOn triO, Miguel Zenon Quartet’s „Típico”, Branford Marsalis Quartet z Kurtem Ellingiem. Prezentowane są już panujące i nowe trendy. Impreza cieszy się popularnością wśród rodzimych melomanów i przyjeżdżających specjalnie z zagranicy. Pozostając w kręgu jazzu, nie sposób nie wspomnieć o niezwykle popularnym i lubianym przez warszawiaków Międzynarodowym Plenerowym Festiwalu Jazz Na Starówce, który odbywa się już po raz dwudziesty trzeci.
Amatorzy imprez muzycznych na świeżym powietrzu mogą też w każdą sobotę o godz. 17 posłuchać muzyki w znakomitym wykonaniu w parku Dreszera. Można słuchać, potańczyć. Impreza przypomina klimatem muzyczny piknik – trochę, jak potańcówki w przedwojennej Warszawie.
Oczywiście, istnieje równie bogata oferta dla wielbicieli muzyki klasycznej. Niektóre z występów odbywają się poza salami koncertowymi, co dodaje im dodatkowego smaczku.
Korzystajmy więc z uroków „muzycznej Warszawy” tętniącej jazzem, muzyką klasyczną, muzyką ludową, etniczną, a także muzyką pop.