Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Warszawa i Polska obojga narodów...

10-05-2023 21:25 | Autor: Maciej Petruczenko
Czasy mamy takie, że nawet krótka wypowiedź w mediach może wywołać większą burzę niż dziesiątki czy też setki lat historycznych sporów. Taka burza została wywołana przez powszechnie cenioną – również przeze mnie – panią profesor Barbarę Engelking, kierującą Centrum Badań nad Zagładą Żydów Instytutu Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk, w latach 2014-2018 przewodniczącą Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej. Nieco mniejsza burza zerwała się po kontrowersyjnym felietonie Tadeusza Porębskiego w „Passie”...

W wywiadzie udzielonym Monice Olejnik na antenie TVN 24 z okazji 80. rocznicy powstania przeciwko Niemcom w getcie warszawskim pani profesor wypowiedziała między innymi swoją opinię o postawie Polaków w czasie Holocaustu:

„Żydzi nieprawdopodobnie rozczarowali się co do Polaków w czasie wojny /.../. Wiedzieli, czego się od Niemców spodziewać. Niemiec był wrogiem i ta relacja była bardzo klarowna, czarno-biała, a relacja z Polakami była dużo bardziej złożona. Polacy mieli potencjał, by stać się sojusznikami Żydów i można było mieć nadzieję, że będą się inaczej zachowywać, że będą neutralni, że będą życzliwi, że nie będą do tego stopnia wykorzystywać sytuacji i nie będzie tak powszechnie rozpowszechnionego szmalcownictwa /.../ Wydaje się, że to rozczarowanie odgrywa pewną rolę, że Polacy po prostu zawiedli” – stwierdziła pani profesor (rok urodzenia – 1962).

Choć nie wypada tego czynić wobec kobiety, której wyłącznie Polacy sprawili zawód, pozwalam sobie na podkreślenie daty urodzin Barbary Engelking, by zwrócić uwagę, że wobec tak młodego wieku sama nie mogła być świadkiem wydarzeń drugiej wojny światowej w ogóle i zachowań obywateli polskich w szczególności. Od razu powiem jednak, że dotyczący zagłady Żydów dorobek badawczy pani profesor i jej współpracowników jest bardzo wartościowy, przybliżając nas do tzw. obiektywnej prawdy, jakże innej od wyobrażenia „my Polacy, złote ptacy”. Już praca magisterska Barbary Engelking pt. „Próba systematyzacji teorii wyjaśniających przyczyny antysemityzmu”, a potem praca doktorska („Doświadczenie Holocaustu i jego konsekwencje w relacjach autobiograficznych”) w znacznym stopniu przyczyniły się do pogłębienia wiedzy na obydwa tematy. W ślad za tym poszła cała masa ważnych publikacji, więc nic dziwnego, że w roku 2002 pani Barbara otrzymała nagrodę miesięcznika „Nowe Książki” za stworzone wspólnie z Jackiem Leociakiem dzieło pt. „Getto warszawskie. Przewodnik po nieistniejącym mieście”, które w 2003 zostało z kolei wyróżniono prestiżową nagrodą im. Jerzego Giedroycia.

Choć w pełni doceniam badawczy dorobek autorki i wiedzę, jaką posiadła w wyniku rozmów z ofiarami Holocaustu i świadkami rozlicznych tragedii, wolałbym jednak, by uogólniające opinie na temat zachowań ludzkich w trakcie drugiej wojny światowej wyrażali publicznie ludzie, którzy mieli bezpośrednią styczność z dramatycznymi wydarzeniami i usiłowali na nie wpływać. Bo jednak z zupełnie innej pozycji mógł się wypowiadać śp. Jan Karski (Jan Romuald Kozielewski). Jego wypracowany z narażeniem życia ogląd i pogląd był i do dzisiaj pozostaje nie tylko dla mnie niezwykle ważny. Można jedynie ubolewać, że raport na temat zagłady Żydów, przedstawiony przez niego w trakcie wojny wielu ważnym osobistościom z prezydentem Stanów Zjednoczonych włącznie – nie wywołał natychmiast odpowiedniej reakcji.

Od razu powiem, że antysemityzm zacząłem obserwować w Polsce już od dziecka w czasach tuż po wojnie, słysząc niejednokrotnie brutalne określenie „Żyd, aż śmierdzi!” – adresowane wcześniej do przedwojennej biedoty żydowskiej. Nie da się ukryć, że wrogość wobec Żydów podsycał Kościół katolicki, któremu bardzo pasował Ciemnogród, w jakim tkwiły jeszcze do początków XX wieku dwie ważne warstwy społeczne w Polsce: szlachta i chłopi. W obu wypadkach analfabetyzm utrzymywał się niewiarygodnie długo (o czym pisał całkiem niedawno w „Passie” Lech Królikowski), podczas gdy zmuszona do radzenia sobie w życiu społeczność żydowska rozwijała się intelektualnie bardzo szybko, opanowując na naszych ziemiach pozycje finansowe, również na dworach magnackich. Z lekceważonych dawniej wiejskich karczmarzy zrobili się finansiści. Wśród plebsu zaś nieprzypadkowo zrodziło się powiedzenie: jak bida, to do Żyda.

Parę wieków temu obwiniano Żydów o sprowadzanie czarnej zarazy, o picie chrześcijańskiej krwi i przerabianie chrześcijańskich dzieci na macę. Nie zamierzam dochodzić, kto rozpowszechniał wśród ludu tak wierutne brednie, lecz nie ulega wątpliwości, że masa ludzi ogłupianych w Polsce dawała im wiarę. Niemniej, tylko z rzadka się przypomina, iż można z grubsza mówić o koegzystencji „obojga narodów” – polskiego i żydowskiego – już od blisko tysiąca lat, a zwłaszcza od czasu, gdy „prześwięcani” z całej Europy w czasie wojen krzyżowych członkowie tego drugiego salwowali się ucieczką na nasze ziemie, świeżo po najeździe Mongołów w 1241 roku. Bolesław Pobożny i Kazimierz Wielki przyjmowali żydowskich osadników z otwartymi ramionami. I prawdę mówiąc, dopiero w 1968 roku zaczął ich wypędzać – przy walnej pomocy niejakiego Mieczysława Moczara – komunistyczny dyktator Władysław Gomułka.

Według informacji Jewish Virtual Library (JVL), w połowie XVI wieku 80 procent osób wyznania mojżeszowego mieszkało na terenie Rzeczypospolitej, a po zawarciu Unii Polsko-Litewskiej zaczęło masowo zaludniać ziemie ukraińskie, zajmując się transportem zboża albo prowadząc młyny i gorzelnie. Wielu co mądrzejszych Żydów dbało o finanse polskiej magnaterii (dzisiaj powiedzielibyśmy – oligarchów). Za czasów Bohdana Chmielnickiego Kozacy zabili podobno od stu do dwustu tysięcy Żydów i JVL nazywa ten fakt pierwszym wielkim pogromem, nieporównanie większym niż budzący nasz wstyd do dzisiaj pogrom kielecki, w którym straciło życie bodaj 40 osób, a znacznie więcej wolało dać nogę z Polski, obawiając się następnych napaści.

W oficjalnych materiałach „JVL” podkreśla się udział Żydów w naszych narodowych powstaniach, w bitwie z bolszewikami i drugiej wojnie światowej. Z drugiej strony jednak przypominając, że w międzywojniu relacje polsko-żydowskie od początku nie były najlepsze. Endeckie bojówki kwestionowały wybór na prezydenta „żydowskiego króla” Gabriela Narutowicza, którego zamachowiec Eligiusz Niewiadomski zastrzelił w Zachęcie. W 1923 na niektórych uczelniach wprowadzono „numerus clausus” (limit miejsc dla Żydów), a w 1937 „getto ławkowe”, oznaczające, że żydowscy studenci musieli siadać tylko na wyznaczonych dla nich miejscach bez swobody wyboru. W latach trzydziestych nasiliły się mniejsze i większe pogromy ludności żydowskiej i ograniczenia w biznesie, chociaż w innych sferach nie było tak źle. Wychodziło wtedy 30 żydowskich dzienników i bodaj 100 czasopism. Kultura II Rzeczypospolitej wprost oparta była na Żydach, zwłaszcza w muzyce rozrywkowej i filmie.

Do dzisiaj nuci się wpadające w ucho przeboje, skomponowane przez Jerzego Petersburskiego („To ostatnia niedziela”, „Tango milonga”; Henryka Warsa („Miłość ci wszystko wybaczy”, „Umówiłem się z nią na dziewiątą”) czy też Andrzeja Własta. Recytuje się też napisane arcymistrzowską polszczyzną wiersze Juliana Tuwima, Jana Brzechwy, Mariana Hemara.

Teoretycznie biorąc, również ze sportem żydowskim w międzywojniu nie było źle. W samej Warszawie istniało ponad 100 klubów żydowskich, a 66-osobowa reprezentacja Polski na pierwszej Makabiadzie (Tel Awiw 1932) okazała się największą potęgą, zajmując pierwsze miejsce w klasyfikacji medalowej. Pięściarz Szapsel Rotholc był medalistą mistrzostw Europy w wadze muszej. Zresztą, w sytuacji, gdy rodziła się tendencja do pogromów, jednym z najpopularniejszych sportów, uprawianych przez żydowskich chłopców, stał się boks. Wprawiał się w nim między innymi Jakub Kirszenstein, który w 1946 roku został ojcem naszej największej gwiazdy sportu okresu PRL, siedmiokrotnej medalistki olimpijskiej w lekkoatletyce – Ireny Kirszenstein-Szewińskiej. Jej biografię pod tytułem „Prześcignąć swój czas” miałem honor osobiście napisać.

W 1933 roku Polska była największym skupiskiem Żydów w Europie (3,3 mln, w tym 450 tys. w Warszawie), przewyższając nawet ZSRR (2,5 mln). Oblicza się jednak, że poprzez Holocaust, niemiecką maszynerię zbrodni, na trzech polskich Żydów co najmniej dwóch straciło życie. Z uwagi na tak wielką liczebność społeczności żydowskiej w Polsce, siłą rzeczy do tej pory wskazuje się przede wszystkim nasz kraj jako miejsce Holocaustu i z tego powodu mnóstwo ludzi za granicą, z prezydentami USA włącznie, właśnie z Polską kojarzy obozy koncentracyjne, nazywając je często – polskimi obozami, na skutek czego ze świadomości publicznej znikają ich twórcy, czyli Niemcy.

W Polsce zaistniała również, chociaż na mniejsza skalę, państwowa maszyneria zagłady. Jak na ironię – zawiadywali nią Żydzi, którzy w czasach stalinowskich poddawali polskich patriotów torturom i wydawali na nich wyroki śmierci. Symbolicznymi postaciami znanej z okrucieństwa bezpieki stali się m. in. Mieczysław Mietkowski (Mojżesz Bobrowicki), Salomon Morel, Roman Romkowski (Natan Grynszpan-Kikiel), Józef Różański (Goldberg), Jakub Berman, Julia Brystigerowa, Anatol Fejgin, a jednym z sędziów skazujących na śmierć był Stefan Michnik (przyrodni brat reprezentującego moje pokolenie Adama – niezrównanego orędownika demokracji i prawdy, jednego z tych, którzy nie bali się stanąć do walki z komunistyczną dyktaturą).

Gdy byłem dzieckiem, jedynym środkiem masowego przekazu, z którego mogłem niekiedy korzystać, pozostawała Polska Kronika Filmowa. Gdy ją oglądałem, mój ojciec, uczestnik Powstania Warszawskiego, tłumaczył mi, że tych oskarżeń, które odczytuje lektor Andrzej Łapicki pod adresem akowców nie należy brać za prawdę. A gdy przechodziliśmy w pobliżu budzącej wtedy grozę ulicy Rakowieckiej (siedziba bezpieki, a obok więzienna katownia), tata radził, żeby to miejsce na wszelki wypadek zawsze omijać.

Wraz z moją matką uratowali podczas wojny życie dwojgu Żydów z naszego rodzinnego miasta Międzyrzeca Podlaskiego – Minii Rajchman i jej mężowi. Ich córka Gina Kajzer pokazała mi testament mamy, w którym zapisane jest, by na wieczne czasy zachować wdzięczność dla rodziny Petruczenków. Co pewien czas odwiedzam Ginę i jej męża Bronka w USA, a oni wizytują mnie w Polsce (ostatni raz dwa lata temu). Bronek remontuje za własne pieniądze cmentarz żydowski w Międzyrzecu.

Nieżyjący już Jerzy Urban – w jednym ze swych felietonów na temat pretensji Żydów, że im Polacy nie udzielali wystarczającej pomocy w czasie wojny – doradził w swoim stylu Polakom, by zapytali zatem, czy znany jest przypadek uratowania Polaka przez Żyda. Stanowczo wolę takie kpiarskie, ale życzliwe podejście jednego narodu do drugiego, niż napastliwe dogadywania i mam nadzieję, że zamieszczony rysunek obrazuje handlową równowagę warszawiaków obu narodowości, bo jeden drugiemu, z równie dobrym skutkiem, mógłby sprzedać kolumnę Zygmunta...

To prawda, że w poprzednim numerze „Passy” Tadeusz Porębski pojechał w Gadce Tadka cokolwiek za daleko, radząc pani Barbarze Engelking, by zamiast w Polskiej Akademii Nauk zaczęła pracować w którymś z instytutów w Izraelu. To było sformułowanie, za które mogę panią profesor tylko przeprosić. Tym bardziej, że ani mnie, ani „Passie” nie po drodze z ministrem edukacji i nauki Przemysławem Czarnkiem. Lecz jednocześnie chciałbym zwrócić uwagę, że w momencie, gdy naród polski stanął na głowie, by pomóc napadniętemu przez Rosjan narodowi ukraińskiemu, cokolwiek nie na miejscu jest wytykanie Polakom niewłaściwej postawy wobec Żydów w okresie okupacji niemieckiej (tak jak my nie wypominamy teraz Ukraińcom rzezi wołyńskiej). A jeśli już wracać do czasów okupacji, to wypadałoby od razu przypomnieć zaistniałą tuż po niej galerię żydowskich katów w okresie stalinowskim. Bo jak słusznie zauważa śp. Szewach Wajs w udzielonym mi obok wywiadzie, który jeszcze raz zamieszczam, każdy naród ma jednostki dobre i złe. I jakby korespondowało to z opinią Józefa Piłsudskiego o Polakach: naród wspaniały, tylko ludzie kurwy. Ja sam, nigdy bym sobie na tego rodzaju stwierdzenie w stosunku do narodu żydowskiego nie pozwolił, mając do tej pory w nim samych przyjaciół. Tylko że naród narodem, a ludzie, jak zauważył nauczony życiem Szewach Weiss, bywają różni.

Wróć