Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

W sprawie przekrętu wokół Narbutta 60

30-03-2022 21:16 | Autor: Tadeusz Porębski
O wstrzymanie reprywatyzacji budynku przy ul. Narbutta 60 na Mokotowie „Passa” walczyła ponad trzy lata. Ustaliliśmy bowiem, że autentyczność i wiarygodność aktu notarialnego kupna – sprzedaży działki przy Narbutta 60 ze stycznia 1947 r., będącego podstawą decyzji reprywatyzacyjnej, pozostawia wiele do życzenia. Nieruchomość nie została sprywatyzowana, ale sprawa wydaje się nie mieć końca. Prokuratura przeprowadziła dogłębne dochodzenie w tej sprawie, w końcu jednak je – nie wiedzieć dlaczego – umarzając...

Decyzja o przekazaniu w użytkowanie wieczyste spadkobiercom byłego właściciela działki pod wybudowanym w 1955 r. budynkiem przy ul. Narbutta 60 zapadła w maju 2014 r. Została wydana przez Jerzego Mrygonia, ówczesnego zastępcę dyrektora owianego ponurą sławą Biura Gospodarki Nieruchomościami w Urzędzie m. st. Warszawy, które jako źródło korupcji zostało jesienią 2016 r. zlikwidowane . Po dwóch latach dziennikarskiego śledztwa i odbijania się od murów stołecznego ratusza, mokotowskiej prokuratury i tamtejszej komendy policji ustaliliśmy, iż akt notarialny kupna – sprzedaży działki przy Narbutta 60 ze stycznia 1947 r., będący podstawą decyzji reprywatyzacyjnej, prawdopodobnie został sfałszowany.

Mało tego, że sporządziła go w gruzach powojennej Warszawy osoba nieuprawniona, to na dodatek wypis i kserokopia wypisu z aktu notarialnego znacznie różnią się od oryginału znajdującego się w Archiwum Państwowym w Milanówku. Mimo tak kruchej i mocno naciąganej podstawy do roszczenia Jerzy Mrygoń postanowił przekazać w prywatne ręce komunalny majątek dużej wartości. Ustaliliśmy również, że decyzja zawiera zapisy niezgodne ze stanem faktycznym, a Mrygoń nie posiadał w dokumentacji oryginału wypisu z aktu notarialnego z 1947 r., tylko kserokopię. Tym skandalicznym przypadkiem próbowaliśmy zainteresować mokotowską prokuraturę, ale bezskutecznie. Prokuratura nie odpowiadała na nasze monity, nie odnosiła się do uzasadnionej krytyki prasowej pod jej adresem, odmawiała wszczynania postępowań, bądź szybko je umarzała, często bez podjęcia kluczowych czynności.

Prokuratura toleruje nawet jawne fałszerstwo

Podejrzana reprywatyzacja Narbutta 60 nabrała rozpędu po zmianie władzy w państwie. Poprzednie ekipy rządzące krajem przez dwie dekady przyglądały się biernie, jak ustosunkowana grupa cwaniaków doi stolicę na setki milionów złotych. Dowody w postaci oficjalnych pism z Ministerstwa Sprawiedliwości, Sądu Apelacyjnego w Warszawie oraz Izby Notarialnej nie pozostawiają najmniejszych wątpliwości, że Zygmunt Anyżewski, który w styczniu 1947 r. sporządził akt notarialny kupna – sprzedaży działki budowlanej przy ul. Narbutta 60, nie figuruje w powojennym spisie notariuszy i asesorów. To oznacza, iż sporządzony przez niego poza kancelarią notarialną dokument nie ma żadnej wartości i powinien zostać przez Jerzego Mrygonia wyrzucony do śmieci. W lutym 2017 r. mieszkańcy budynku przy ul. Narbutta 60 wystąpili z prośbą do Prokuratora Krajowego Bogdana Święczkowskiego o rozważenie możliwości wszczęcia przez prokuraturę procedury, mającej na celu stwierdzenie nieważności decyzji reprywatyzacyjnej z 2014 r.

Podnieśli w piśmie koronny argument, że przedmiotowa decyzja oparta jest na sfałszowanym akcie notarialnym i zawiera dane, które są sprzeczne ze stanem faktycznym, co powinno czynić ją nieważną z mocy prawa. Powołali się na art. 156 §1, pkt. 2 i 7 kpa. Unieważnienie wadliwej decyzji byłoby ich zdaniem aktem sprawiedliwości dziejowej – administracja miejska zawiniła, niech chociaż państwo naprawi wyrządzone ludziom krzywdy. Puenta zawarta w piśmie mieszkańców mówi sama za siebie: "Dopóki nie dojdzie do wyeliminowania wadliwej decyzji z obrotu prawnego, korzysta ona z ogólnego domniemania prawidłowości". Mieszkańcy budynku Narbutta 60 znaleźli się w przedziwnej sytuacji. Znalezione zostały dowody na to, że decyzja reprywatyzacyjna dotycząca ich nieruchomości oparta jest na fałszerstwie, mimo to ten wadliwy dokument nadal obowiązuje. Uzasadnienie zarzutu o sfałszowaniu aktu notarialnego, sporządzonego na dodatek przez osobę nieposiadającą stosownych pełnomocnictw i uprawnień, jest przekonujące.

Jednak nie dla Prokuratury Krajowej, choć lokatorzy dowiedli, że:

1. Akt notarialny z 11 stycznia 1947 r. sporządzony został nie przez notariusza Bronisława Czernica, lecz przez osobę o nazwisku Zygmunt Anyżewski, podającą się za jego zastępcę. Anyżewski posłużył się okrągłą pieczęcią notariusza Czernica bez jego widocznego na dokumencie upoważnienia, co nie było i nie jest praktykowane w żadnym notariacie. Oficjalne urzędowe pisma przesłane do redakcji tygodnika "Passa" przez Ministerstwo Sprawiedliwości, Sąd Apelacyjny w Warszawie oraz Izbę Notarialną stwierdzają w sposób jednoznaczny, że Zygmunt Anyżewski nie figuruje w żadnym spisie notariuszy bądź asesorów z okresu powojennego. Oznacza to, że akt notarialny kupna – sprzedaży nieruchomości przy ul. Narbutta 60 ze stycznia 1947 r. został sporządzony przez osobę do tego nieuprawnioną, co może być głównym przyczynkiem do stwierdzenia jej nieważności.

2. W decyzji z maja 2014 r. znajduje się zapis niezgodny ze stanem faktycznym: "...z tytułu nabycia (działki przy ul. Narbutta 60 przez Jerzego R.) na mocy aktu kupna z dnia 11 stycznia 1947 r., zeznanego w kancelarii Bronisława Czernica, notariusza w Warszawie". Jest to ewidentne poświadczenie nieprawdy, bowiem z aktu notarialnego wynika w sposób niezbity, iż nie był on "zeznany" w kancelarii, lecz poza nią, w gruzach budynku przy ul. Narbutta 58, sąsiadującego z nieruchomością Narbutta 60.

3. Wydający decyzję nr 197/GK/DW/2014 zastępca dyrektora BGN Jerzy Mrygoń dwukrotnie zapewniał publicznie w studiu Radia dla Ciebie, że dysponuje wypisem z oryginału aktu notarialnego z 1947 r. Jednakże z księgi wejść do Archiwum Państwowego w Milanówku wynika, że od 1999 r. (data wniesienia roszczenia) żaden z urzędników m. st. Warszawy nie zapoznawał się z oryginałem tego aktu. Oznacza to, że Jerzy Mrygoń wydał decyzję skutkującą oddaniem w prywatne ręce komunalnego majątku milionowej wartości wyłącznie na podstawie kserokopii wypisu z oryginału aktu.

Najbardziej aktywnym, a właściwie jedynym mieszkańcem budynku przy ul. Narbutta 60 uporczywie walczącym o unieważnienie decyzji z maja 2014 r. jest pan Sławomir Jabłoński. Stracił mnóstwo czasu na pisaniu wniosków do prokuratury i zażaleń do sądu na postanowienia prokuratorów, ale jego wysiłki pozostają bez żadnego efektu. Mimo kłód rzucanych mu pod nogi pan Sławomir Jabłoński nie odpuszczał. Prokuratura umarzała bądź oddalała wnioski, a on skarżył do sądu i pisał kolejne. Jednak ostatnie postanowienie Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu podcięło mu skrzydła. Prokurator Rafał Jaroch zbił wszystkie zarzuty stawiane przez pana Sławomira i umorzył postępowanie. Nie dopatrzył się popełnienia przestępstwa fałszerstwa, niedopełnienia obowiązków służbowych poprzez wydanie decyzji reprywatyzacyjnej na podstawie kserokopii(sic!) aktu notarialnego, sporządzenia notarialnej „lewizny” w piwnicy zrujnowanej kamienicy Narbutta 58 przez osobę nie posiadającą uprawnień i stosownych pełnomocnictw, jak również skandalicznego wycenienia przez rzeczoznawcę 1 mkw. powierzchni mieszkania w kompleksowo wyremontowanym budynku na prestiżowym Starym Mokotowie na… 5662 zł.

Czyjego interesu broni prokurator?

Wyjątkowo mętne jest odniesienie się pana prokuratora do ewidentnego przekroczenia przepisów przez rzeczoznawcę, które skutkowało dodatkowym obniżeniem ceny powierzchni mieszkaniowej w budynku. Zaznaczył co prawda, iż „należy uznać za błędne przyjęcie przez rzeczoznawcę obniżenie ceny o 35 proc. wartości 1 mkw. wszystkich lokali należących do miasta z uwagi na obciążenie prawem najmu”, ale i tu nie dopatrzył się działania przestępczego, ponieważ „przestępstwo poświadczenia nieprawdy ma bowiem charakter umyślny, możliwy do zrealizowania w obu postaciach zamiaru”. Czytelnikom pozostawiam rozszyfrowanie tego prawniczego zagmatwania.

Pan prokurator nie dopatrzył się działania przestępczego także w przypadku urzędnika Waldemara Geryszewskiego z mokotowskiej delegatury BGN. Geryszewski potwierdził w urzędowym dokumencie, że budynek przy Narbutta 60 został wybudowany przed 1945 r., co jest nieprawdą, ponieważ wszem i wobec wiadomo, że powstał on dopiero w 1955 r. Różnica jest taka, że gdyby przyjęto wersję Geryszewskiego, miasto musiałoby zwrócić spadkobiercom za symboliczną złotówkę nie tylko grunt pod budynkiem, ale także 10 mieszkań komunalnych i prawdopodobnie zapłacić im ekwiwalent za 4 mieszkania już wykupione. Pan prokurator Jaroch dał Geryszewskiemu za tę urzędniczą psotę jedynie delikatnego klapsa, wychodząc z założenia, że „poświadczenie nieprawdy co do okoliczności niewątpliwie miało znaczenie prawne, kompleksowa ocena pozyskanego na potrzeby niniejszego śledztwa materiału dowodowego nie pozwala jednak na przypisanie w/w znamion przestępstwa z art. 271 kk”. Znaczy, zdaniem prokuratora, Geryszewski nie działał umyślnie, lecz po prostu pomylił, biedaczek, daty. Lektura jego zeznań w prokuraturze może powodować powstawanie zajadów na ustach ze śmiechu.

Przez ostatnie lata zastanawialiśmy się w redakcji, kto w sprawie Narbutta 60 rozgrywał sprawę tak sprawnie, że wydano decyzję reprywatyzacyjną nie na podstawie rzetelnych i wiarygodnych dokumentów, lecz na podstawie świstków, których miejsce jest w koszu na śmieci. Kto miał tyle wpływów, by wyłączyć z gry dzielnicową prokuraturę? Kiedy jesienią 2016 r. autor niniejszej publikacji został zaproszony przez prokurator Krystynę Perkowską do Prokuratury Okręgowej dowiedział się od niej, że kiedy zbadała wszystkie akta dotyczące Narbutta 60 „zjeżyły się jej włosy na głowie”. Na przykład w sprawie o sygnaturze PR 6 Ds. 820.2016.III prokuratorka z Mokotowa odmówiła wszczęcia śledztwa BEZ PRZEPROWADZENIA JAKIEJKOLWIEK CZYNNOŚCI W SPRAWIE! Nie przesłuchano urzędnika, który spreparował i podpisał „fałszywkę” (Geryszewski)! Dzisiaj prokuratorzy wrocławscy również odżegnują się postawienia komukolwiek zarzutów, ale przynajmniej poddali gruntownej i rzetelnej analizie wszystkie fakty. Upływ czasu z pewnością utrudnił im zadanie. Jednak jeden z akapitów uzasadnienia umorzenia śledztwa z lutego 2021 r. rzuca wreszcie światło na tę pełną niewiadomych sprawę.

Mecenas, co chciał zabrać dzieciom boisko

Okazuje się, że osoba podpisująca się jako Andrzej Olszewski potwierdziła niejako nasze zarzuty korupcyjne, składając w marcu 2015 r. w Prokuraturze Apelacyjnej w Warszawie doniesienie o popełnieniu przestępstwa przez mecenasa Andrzeja M. Zawiadamiający wskazał, że mec. Andrzej M. będąc zaangażowany w odzyskanie przez rodzinę R. nieruchomości przy ul. Narbutta 60 miał korumpować urzędników BGN w zamian za przychylność oraz pozytywne załatwienie sprawy, w tym dyrektora Marcina B., naczelnika Delegatury BGN na Mokotowie Zbysława S. oraz tamtejszej naczelniczki wydziału architektury Marii S. Okazało się, że Andrzej Olszewski to nazwisko fikcyjne, wrocławskim prokuratorom nie udało się namierzyć tej osoby. Sprawdzono jednak postawione przez niego zarzuty, ale zdaniem prokuratora Jarocha „nie udało się pozyskać danych uzasadniających popełnienie przestępstw o charakterze korupcyjnym związanych z procesem reprywatyzacji nieruchomości Narbutta 60”. Zarówno dyrektor B., jak i jego zastępca Jerzy Mrygoń, spadkobierca Jerzy R. oraz naczelnicy Zbysław S i Maria S. wyparli się bliskich kontaktów z mec. Andrzejem M., choć ta ostatnia potwierdziła „urzędową znajomość” z adwokatem.

Kim jest mec. Andrzej M. i dlaczego pojawienie się tej postaci w sprawie Narbutta 60 rzuca na nią trochę więcej światła? Ten warszawski adwokat to jeden z pierwszoplanowych aktorów złodziejskiej reprywatyzacji, choć działający w cieniu, prawdziwy reprywatyzacyjny rekin i szara eminencja w BGN o gigantycznych wpływach. Jego nazwisko wymieniane było przy wielu brzydko pachnących reprywatyzacjach, ale przypomnimy tylko jedną. W 2014 r. głośno było o próbie przejęcia przez Macieja M., znanego kupca roszczeń, boiska przy liceum ogólnokształcącym na ul. Foksal. Przed 1945 r. teren przy ul. Foksal należał do spółki „Robur”. Dekretem Bieruta przejęło go państwo, urządzono tam boisko obok przedwojennej szkoły. Maciej M. odkupił roszczenia od mec. Andrzeja M., który wszedł w ich posiadanie będąc ustanowionym przez sąd w Katowicach likwidatorem spółki „Robur”. Stołeczne BGN nadzwyczaj szybko uznało roszczenie M. Pod pozorem chronienia szkolnej placówki przed przejęciem przez prywatnego właściciela BGN zaproponowało Maciejowi M. sam miód – w zamian za boisko miał otrzymać działki na pl. Defilad i jeszcze jedną nieruchomość, ale w uchwale "zapomniano" sprecyzować, o którą chodzi.

W mediach zawrzało, bo tak ewidentnego przekrętu stolica jeszcze nie widziała. Proponowane Maciejowi M. działki zamienne miały bowiem naonczas wartość aż 31 milionów złotych. Projekt stosownej uchwały szybko trafił pod obrady Rady Warszawy. Pilotował ją sam dyrektor BGN Marcin B., który poganiał radnych, strasząc, że "grozi nam utrata boiska, ponieważ jego zwrot jest już na etapie końcowym". Radni "klepnęli" uchwałę. Aliści okazało się, że na stronach Ministerstwa Finansów widnieje informacja, iż za rzeczony teren przy Foksal zostało już wypłacone odszkodowanie. Otrzymał je w ramach tzw. ustaw indemnizacyjnych jeden z właścicieli spółki „Robur”, obywatel USA, który posiadał blisko 56 proc. udziałów w spółce. Ministerstwo Finansów sprawdziło kolejną osobę, która dysponowała 20 proc. udziałów. Trop wiódł do Francji i okazało się, że również ta osoba otrzymała odszkodowanie. Mimo to mec. Andrzej M. do końca upierał się, że grunt przy Foksal miasto musi zwrócić, ponieważ roszczenia do niego miał „Robur”, a nie jego współwłaściciele. O wypłaconym odszkodowaniu wszechwiedzący mecenas rzekomo nie wiedział.

Na szczęścia próba wyłudzenia drogocennej nieruchomości nie powiodła się i licealiści nadal mogą uprawiać tam sport, ale sam fakt ekspresowego przeprowadzenia procedury zwrotowej przez BGN i Radę Warszawy pokazuje moc mec. Andrzeja M. Wiarygodne źródło opowiadało, że zjawiając się w BGN mecenas nawet nie mówił „dzień dobry” sekretarce dyrektora, tylko od razu i bez pukania wchodził do jego gabinetu. Ktokolwiek w tym czasie tam przebywał natychmiast opuszczał pomieszczenie. Jeżeli Andrzej M. faktycznie maczał palce w reprywatyzacji nieruchomości przy Narbutta 60 przestajemy niniejszym dziwić się, że decyzję o zwrocie wydano na podstawie świstków papieru, a przedtem budynek kompleksowo wyremontowano ze środków dzielnicy Mokotów. Pan Sławomir Jabłoński poinformował redakcję, że ostatnią instancją, do której zamierza się udać ze skargą, jest Paweł Lisiecki – poseł PiS, członek sejmowej Komisji do spraw reprywatyzacji nieruchomości warszawskich. Wykonanie decyzji reprywatyzacyjnej budynku Narbutta 60 zostało w 2017 r. wstrzymane przez stołeczny ratusz, ale nadal jest ona w obrocie prawnym. Jedynie unieważnienie jej przez upoważniony do tego organ administracji, bądź sąd może zakończyć wieloletnią gehennę tamtejszych mieszkańców.

Wróć