Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

W cieniu dewelopera zawsze przegrywasz do zera...

19-06-2024 19:51 | Autor: Maciej Petruczenko
Starszemu pokoleniu angielski termin „developer” kojarzył się z wywoływaczem fotograficznym i miał li tylko znaczenie chemiczne. Dziś pod tą – z lekka tylko spolonizowaną w zapisie nazwą (deweloper) – kryje się po prostu przedsiębiorca budowlany, inwestor, który albo zapewnia nam wybudowanie lokalu do życia, albo nabija nas w butelkę, czego mieliśmy liczne przykłady – chociażby na Ursynowie, gdzie po ogłoszeniu upadłości Włodarzewskiej S.A. chętni do zamieszkania w „Zakątku Cybisa” musieli czekać na swoje wymarzone apartamenty o kilka lat dłużej, aż umożliwiła im to spółka z grupy Profbud.

Za czasów PRL deweloperami bywały spółdzielnie budownictwa mieszkaniowego, które nie nadążały za kolosalnym zapotrzebowaniem Polaków na własne M-2, M-3, M-4 itd. Związane z tym krętactwa i komplikacje, przyznawanie mieszkań po uważaniu oraz uprzywilejowania polityczne – dały asumpt do nakręcenia kilku komedii filmowych. Wystarczy przypomnieć „Człowieka z M-3” w reżyserii Leona Jeannota z Bogumiłem Kobielą w roli głównej albo telewizyjny serial Stanisława Barei „Alternatywy 4”, w którym genialnym wykonaniem roli „gospodarza domu” (w dawnej terminologii – „dozorcy”) popisał się Roman Wilhelmi, dziś upamiętniony muralem przy ul. Kazury.

Obecnie toczą się dyskusje nad sposobem zagospodarowania terenu po galerii Tesco na Kabatach. Jak na ironię, przedstawiciele dewelopera (Grupa Echo Investment) spotkali się w tej sprawie z mieszkańcami tego rejonu w Ursynowskim Centrum Kultury „Alternatywy”, a żeby było jeszcze śmieszniej w sali... „Bareja”. Nie tylko tę, planowaną dopiero i uzgadnianą z „czynnikiem społecznym” budowę oceniam jako ktoś, kto był w 1977 roku jednym z pionierów megaosiedla Ursynów. Mnie akurat przypadło lokum z ogródkiem przy ul. Nutki, przydzielone ponoć pierwotnie będącej wówczas u szczytu sławy piosenkarce Maryli Rodowicz. Mieszkałem tam przez 25 lat, będąc bardzo zadowolony z przestrzenności mojego apartamentu, którego tandetne wykończenie udało się na szczęście bardzo szybko poprawić. Wygodzie zamieszkania sprzyjał między innymi wzniesiony blisko ulicy Nutki pierwszy na Ursynowie supermarket – Megasam. Wspaniałym rozwiązaniem był znajdujący się tuż przy domu klubik dla dzieci w wieku przedszkolnym, w którym maluchy mogły pozostawać nawet do godz. 20.00 pod fachową opieką. Największą jednak zaletą rezydowania na terenie obecnej spółdzielni „Koński Jar – Nutki” była olbrzymia przestrzeń zieleni rekreacyjnej pod Kopą Cwila z udostępnionymi za nią ogródkami działkowymi. Dzieciarnia mogła się bawić pomiędzy Nutki i Końskim Jarem w pięknym i w pełni bezpiecznym miejscu, a mamy ogrodniczki grzebały w ziemi. U podnóża Kopy grywało się latem w tenisa, a zimą zjeżdżaliśmy z tego ursynowskiego Kasprowego na sankach i nartach, a także na modnych wtedy skibobach. Trzy bloki ul. Nutki miały do dyspozycji (i mają do dzisiaj) aż swoich 200 miejsc parkingowych, nie licząc możliwości parkowania przy głównej ulicy (Surowieckiego). Na dodatek w pobliżu powstał zbudowany w entuzjazmie społecznym pierwszy ursynowski kościół – pw. Wniebowstąpienia Pańskiego. Jak na tamte czasy, warunki zamieszkania mieliśmy po prawdzie – komfortowe, a gdy w 1995 ruszyło metro, na nic już naprawdę nie można było narzekać.

Jedna tylko rzecz zawsze wydawała mi się irytująca i do dzisiaj pozostaje niezałatwiona z punktu widzenia młodzieży. Im dłużej istniało megaosiedle Ursynów, tym bardziej sprawy sportu spychane były na margines. Powstała wprawdzie funkcjonalna (choć źle położona komunikacyjnie) hala sportowa – Arena Ursynów, ale czegoś tak podstawowego, jak regularne boisko piłkarskie, nie było i właściwie nie ma do dzisiaj, mimo że chętnych do kopania piłki chłopców i dziewcząt są tysiące. Zbudowanym przy Koncertowej poniżej wymaganych wymiarów boiskiem nie rozwiązano problemu, tak samo jak i popularnymi orlikami. Przez wiele lat patrzyłem ze zdumieniem na poczynania zarówno władz stolicy, jak funkcjonującej przez pewien czas osobnej gminy Ursynów i wciąż nie mogłem uwierzyć, że w tak wielkim stopniu można nie doceniać sportu. Ostatecznie zaś załamałem ręce, gdy największa ursynowska uczelnia – SGGW – zrezygnowała niespodziewanie z budowy stadionu, choć uczelniane władze potwierdzały chęć zrealizowania tej inwestycji w stu procentach.

Miasto nie pomyślało nawet o tym, że przez wiele lat można było wykupić za psi grosz działki u podnóża skarpy ursynowskiej i zbudować tam nawet kilka boisk, co postulował m. in. wielki entuzjasta futbolu – ksiądz Adam Zelga. Ale cóż, niedostatki infrastruktury piłkarskiej, pogłębione likwidacją stadionów Gwardii i Warszawianki na Mokotowie, to tylko jeden z przykładów złego gospodarowania na styku państwa, miasta i jego poszczególnych dzielnic. Co do zabudowy terenu po Tesco powiem tylko, że i tak zakłamuje się do końca pierwotną ideę miasta-ogrodu, jakie miało powstać na Kabatach, na których królują beton i asfalt. Na domiar złego – betonowo-asfaltowa pustynia ma się wedrzeć bezpośrednio na przedpole Lasu Kabackiego. Mało kto jeszcze pamięta, że Kabaty, w wersji, jaką wstępnie zapowiadano – to miał być ZIELONY URSYNÓW. Tymczasem powstał tam raczej typowo śródmiejski krajobraz. Łącząca Natolin z Kabatami zielona po jednej stronie ulica Kazimierza Jeżewskiego, ma po stronie drugiej zwaliste, ponure blokowisko o uroku koszar. Tak urządzają Warszawę deweloperzy, dostający zgodę miasta.

Czy tak samo będzie na terenie po Tesco? Na razie trudno sobie wyrobić jasną opinię. Wybudowanie tam 500 mieszkań z całą pewnością znacznie zwiększy zagęszczenie i ludzi, i samochodów na Kabatach, na które i tak przyjeżdża codziennie mnóstwo aut od strony Konstancina-Jeziorny i Góry Kalwarii. Nie dziwię się więc, że z takiej Warszawy tylko chce się uciekać, co w poprzednim numerze „Passy” trafnie opisał reżyser filmowy Marek Piwowski, polecając dobrze mi znane skądinąd – Zalesie Górne.

Wróć