Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Ursynowski skinhead bohaterem powieści

11-08-2021 21:07 | Autor: Piotr Celej
Jakub Żulczyk to jeden z najbardziej poczytnych twórców młodego pokolenia. W książce “Czarne Słońce” główny bohater, skinhead Gruz, pochodzi z Ursynowa. Stołeczna dzielnica jest opisywana kilkukrotnie, chociaż nie są to raczej miłe opisy.

Jest niedaleka przyszłość. W Polsce przyszłości wrogowie pozbawieni są wszelkich praw. A wrogiem jest każdy Inny, każdy Obcy. Odgrodzona od dogorywającej Europy, rządzona przez Ojca Premiera, Wielka Polska nigdy nie zostanie zalana przez hordy uchodźców, nie będą panoszyć się w niej zdrajcy i degeneraci. Za eliminację odpadów ze społeczeństwa odpowiedzialny jest Gruz, lider neonazistowskiej bojówki, chodzące wcielenie absolutnego zła, człowiek mordujący dla samej przyjemności zabijania.

Realizacja kolejnego rządowego zlecenia brutalnie przeorze mu świadomość i zmieni całe życie. Okrutna, wywrotowa, "antypolska" powieść autora "Ślepnąc od świateł" jest efektownym zderzeniem literackich gatunków – thrillera, dystopii, kryminału noir, powieści drogi, dramatu psychologicznego i zaskakującej książki o miłości. Prowokując do granic możliwości, Żulczyk tak naprawdę oferuje głęboko humanistyczną opowieść o wielkiej duchowej przemianie.

Ursynowski skinhead

Głównym bohaterem jest “Gruz”, faszystowski bojówkarz, którego celem jest mordowanie i niszczenie. Pochodzi on z Ursynowa, który w powieści stał się tłem modernistycznego, złego, zimnego osiedla, gdzie w oparach papierosów rodzą się degeneraci jak “Gruz”, będący postacią wręcz komiksową, jakby żywcem wyciętą z “Sin City”. Morduje i bezcześci wszystko, co stanie na jego drodze. Tak Żulczyk opisuje powrót po obozie faszystów na dzielnicę:

“Dotarliśmy na Ursynów nad ranem. Było pusto, zimno, śmierdziało i to tyle, te trzy słowa wyczerpywały wszystko. Okna w blokach przypominały szuflady w krematorium. Gdy jechaliśmy, w nocnym autobusie poza nami nie było nikogo, jakby wszystko, co żyje, się nas bało. Siedzieliśmy na tylnym siedzeniu i piliśmy browary, ciepłe Tatry, podgazowany szczoch, na ale co, wypiliśmy całą torbę piw, a w ogóle nie mogliśmy się upić. Trzymaliśmy budy na siedzeniach przed nami, paliliśmy fajki, zachciało nam się szczać, to po prostu wstawaliśmy i laliśmy na podłogę. Mazaliśmy markerami po ścianach, głównie celty i swasty, ale też kutasy i cipy. Oprócz nas w środku był tylko kierowca. Od razu na wejściu dostał w kły. Powiedzieliśmy mu, że ma nas zawieźć pod sam dom i zamknąć ryja, inaczej połamiemy mu ręce i nogi i wrzucimy do studzienki kanalizacyjnej.”

Grafomania czy artyzm?

Powieść Żulczyka jest wulgarna, zła, przesiąknięta nienawiścią. Taki jest narrator “Gruz” z Ursynowa. I pierwsze 160 stron to naprawdę katorga dla intelektualisty, co potwierdza autor powyższego artykułu. Książka jest jednak nowatorska, narrację prowadzi zarówno “Gruz”, jak i autor”. Później jednak następuje przemiana, która jest jednocześnie spełnieniem i prześmianiem romantyczno-mesjańskiego mitu Polaków o sobie jako narodzie wybranym przez Boga.

Z pewnością nie jest to literatura dla młodzieży, ale osoby niebojące się “wiercenia pod kopułą” powinny śmiało po nią sięgnąć. Książka pokazuje bowiem, co stałoby się, gdyby spełniły się “mokre sny” prawicowych trolli, komentujących w internecie i życzących innym śmierci. Wielka Polska jest sadystyczna, zła, nietolerancyjna, przesiąknięta katolicyzmem i okrucieństwem. Tylko, że w prawdziwym świecie mesjasz raczej nas nie uratuje. I to chyba najsmutniejszy wniosek z lektury Żulczyka, który przeniósł internetowy hejt do świata przyszłości.

Wróć