Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Tragiczne realia Powstania Styczniowego

02-02-2022 22:14 | Autor: Prof. dr hab. Lech Królikowski
Losy około pół tysiąca młodych ludzi, którzy 8 lutego 1863 r. stoczyli śmiertelny bój z rosyjskim wojskiem we wsi Słupcza (około 10 km na północ od Sandomierza), to przede wszystkim potraktowanie przez rosyjskiego zaborcę studentów Instytutu Politechnicznego i Rolniczo-Leśnego w Puławach, w większości pochodzących z warszawskich szkół: Instytutu Marymonckiego i Gimnazjum Realnego. Stanowili oni trzon oddziału, który w nocy z 22 na 23 lutego 1863 r. wyruszył do walki o wolność Polski.

Bitwa w Słupczy i rzeź powstańców w Dwikozach 8 lutego 1863 r. są wydarzeniami bardzo mało znanymi. Piłsudski („Rok 1863”) ich prawie nie zauważył, a Stefan Kieniewicz („Powstanie Styczniowe”) prawie pominął.

Po stłumieniu Powstania Listopadowego Rosjanie systematycznie dążyli do uczynienia z Polaków swoimi „białymi murzynami”, na wzór afrykańskich poddanych Anglii i Francji. Rusyfikacja była jednym z narzędzi, ale groźniejsze było ograniczenie dostępu do wykształcenia, szczególnie do wykształcenia wyższego. Rozumiano, że naród pozbawiony przywódców, a takimi potencjalnie byli ludzie wykształceni, nie wybije się na niepodległość. Efektem polityki Petersburga był powszechny analfabetyzm. Tuż przed I wojną światową analfabeci w Królestwie stanowili ok. 70 procent ludności. W tym samym czasie w Galicji odsetek ten wynosił ok. 40 procent, a w zaborze pruskim „zero”. Ze względów gospodarczych Rosjanie potrzebowali jednak kadr dla rodzącego się przemysłu. Postawili na rozwój szkolnictwa zawodowego, kosztem innych form kształcenia.

W tamtym okresie, a było tak z niewielką przerwą, aż do I wojny światowej, tylko matura uzyskana w państwowym, tzw. klasycznym, rosyjskim gimnazjum, dawała prawo ubiegania się o przyjęcie do szkoły wyższej. Ograniczenie dostępu polegało na drastycznym zmniejszeniu liczby takich gimnazjów. Przyjęto normę, że w każdej guberni może istnieć tylko jedna taka szkoła. Warszawa była wyjątkiem. Drugim sposobem ograniczania dostępności było czesne, a raczej jego wysokość, która kilkakrotnie przewyższała wysokość opłat w prowincjonalnych gimnazjach rosyjskich. W miejsce „klasycznego” gimnazjum polskiej młodzieży zaproponowano średnią szkołę zawodową. Pierwszą taką szkołą w Królestwie Polskim było warszawskie Gimnazjum Realne. Do szkoły uruchomionej w sierpniu 1841 r. przyjęto 349 uczniów. Gimnazjum Realne, poprzez szerokie uwzględnianie nauk technicznych i zajęć praktycznych, stanowiło swego rodzaju połączenie szkoły realnej typu niemieckiego ze średnią szkoła techniczną. Zostało ulokowane w Pałacu Kazimierzowskim. Jednocześnie wzniesiono (na terenie obecnego Uniwersytetu Warszawskiego) specjalny budynek na jego siedzibę. Powstał w latach 1841-1842 wg projektu Corazziego. Po wyprowadzeniu w 1862 r. Gimnazjum Realnego do Puław, budynek stał się siedzibą Szkoły Głównej. W końcu 1859 r. w Gimnazjum Realnym uczyło się łącznie 1 226 uczniów, w tej liczbie dzieci szlachty – 508, urzędników państwowych – 385, wojskowych – 15, duchownych – 2, kupców – 40, mieszczan – 276. Wśród uczniów Gimnazjum Realnego byli m. in.: Aleksander Kraushar, Hipolit Wawelberg, Stanisław Krzemiński, Jan Baudouin de Courtenay, Edward Goldberg, Stanisław Kronenberg, Alfred Fuchs, Witold Marczewski.

Od 1816 r. na Marymoncie działała Szkoła Agronomiczna. Wielokrotnie reformowana, w 1840 r. przekształcona została w Instytut Gospodarstwa Wiejskiego i Leśnictwa (w 1860 r. - 121 studentów). W 1861 r. uczelnię zamknięto, w związku z planowanym powołaniem nowej uczelni w Puławach.

W tym okresie, tj. w latach 1857-1862, w Warszawie znacznie zwiększyła się liczba uczącej się i studiującej młodzieży z całego kraju. Młodzież ta, w warunkach ogólnoeuropejskich przemian politycznych, prowadziła – pomimo różnego rodzaju zakazów i ograniczeń – aktywne, chociaż konspiracyjne życie polityczne, co było jednym z czynników, który doprowadził niebawem, bo 22 stycznia 1863 r. do wybuchu ogólnonarodowego powstania, nazwanego styczniowym. Władze doskonale zdawały sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie stwarza koncentracja młodzieży gimnazjalnej i akademickiej. Stąd, m. in. pomysł na „deglomerację”, czyli wyprowadzenia części młodzieży z Warszawy na prowincję. Jednym z jego elementów było przeniesienie Gimnazjum Realnego do Puław. Do projektu dołączono marymoncki Instytut Gospodarstwa Wiejskiego i Leśnictwa. W budynku po Gimnazjum Realnym umieszczono Szkołę Główną, a budynki marymonckiego Instytutu zamieniono na koszary dla rosyjskiego wojska.

Gimnazjum Realne – w okresie przedpowstaniowym – było najaktywniejszym ośrodkiem niepodległościowym, a jego uczniowie organizatorami niezliczonych akcji protestacyjnych i antyrosyjskich. Do legendy tego okresu przeszła odmowa uczniów odśpiewania, w trakcie tzw. galówki 6 grudnia 1860 r., pieśni: „Boże cara chrani”.

Na bazie Gimnazjum Realnego oraz Marymonckiego Instytutu, kadry tych uczelni oraz ich zbiorów, urządzeń i wyposażenia, 30 września 1862 r. w Puławach zainaugurowano nowy rok akademicki w powołanym tam Instytucie Politechnicznym i Rolniczo-Leśnym. Ulokowanie politechniki z dala od wszelkiego przemysłu było bez sensu, ale chodziło o odciągnięcie z Warszawy dużej liczby młodych mężczyzn, którzy ucząc się w Gimnazjum Realnym przez kilka lat, stworzyli zwarte środowisko konspiracyjne, które aktywnie uczestniczyło w wydarzeniach politycznych.

W puławskim Instytucie zorganizowano pięć wydziałów (oddziałów): Inżynierów Cywilnych, Mechaników, Chemików i Górników, Rolniczy oraz Leśny. Językiem wykładowym był polski. Zadecydowano także, iż dolną granicą wieku studentów jest 17 lat. Na pierwszy rok przyjęto 423 słuchaczy, ale niektórzy badacze twierdzą, że mogło ich być nawet 560. Studentami Instytutu byli m. in.: Adam Chmielowski (późniejszy brat Albert) oraz Maksymilian Gierymski.

Dawny pałac książąt Czartoryskich, wraz z pawilonami i innymi zabudowaniami, nie wystarczał na pomieszczenia niezbędne dla Instytutu oraz bursę dla pół tysiąca studentów, a także mieszkania dla 29 osób kadry nauczającej i pomocniczej. Miejscem zakwaterowania pewnej liczby studentów stały się stancje w wsi Puławy (prawa miejskie w 1906 r.) oraz w innych okolicznych wsiach, ale także w odległym o 7 km mieście Końskowola. Studenci, którzy tam zamieszkali, dojeżdżali do Instytutu konno. Można postawić tezę, że uformowany później pododdział powstańczej kawalerii (12 osób) to studenci, mający swoje kwatery w Końskowoli.

W nocy z 22 na 23 stycznia 1863 r. wszyscy studenci Instytutu przystąpili do powstania. Po wymarszu „Puławiaków” władze bezterminowo zawiesiły zajęcia, a w 1869 r. formalnie przekształciły szkołę w Instytut Gospodarstwa Wiejskiego i Leśnictwa z rosyjskim językiem wykładowym.

Młodzież puławskiej politechniki to były w większości „mieszczuchy”, nie mające żadnego przygotowania wojskowego oraz niezbędnej zaprawy fizycznej, wyposażenia do działalności partyzanckiej w warunkach zimowych, a przede wszystkim – broni (mieli tylko kilkadziesiąt strzelb myśliwskich, trochę kos i pik). Dowódcą ich był niespełna dwudziestoletni Leon Frankowski, komisarz Rządu Narodowego na województwo lubelskie. Nie miał ani wiedzy, ani doświadczenia wojskowego, nie otrzymał też od swoich przełożonych planu działań. Pół tysiąca „paniczów” z Instytutu oraz ponad setka ochotników ze wsi, miast i miasteczek Lubelszczyzny, w nocy z 22 na 23 stycznia 1863 r. wyruszyło z Puław „na wojnę”. Powstańcy pomaszerowali do pobliskiego Kazimierza, który przez tydzień stanowił centralny ośrodek powstańczy na Lubelszczyźnie.

W niedzielę pierwszego lutego 1863 r. w okolicy zauważono kozacki patrol, będący częścią wojsk gen. Aleksandra Chruszczowa – rosyjskiego, wojennego gubernatora lubelskiego. Podległa mu kolumna, stanowiąca część 18. Wołogodskiego pułku piechoty, pod dowództwem ppłk Gieorgija Miednikowa, składała się z czterech kompanii piechoty i 50 kozaków, łącznie około 600 dobrze uzbrojonego, wyszkolonego, doświadczonego i przywykłego do polowych warunków żołnierza.

Powstańcy, nad którymi dowództwo Leon Frankowski przekazał Antoniemu Zdanowiczowi, byłemu porucznikowi wojsk rosyjskich, przez następne dni (1 – 8 lutego) uciekali przed pościgiem Rosjan. Nieliczne relacje, które przetrwały, świadczą, że powstańcy nie mieli żadnego realnego planu działania oraz, że postępowali wyjątkowo beztrosko. Uciekając, przeprawili się przez Wisłę na jej zachodni brzeg. Kilka dni spędzili w Lipsku, skąd pomaszerowali do Ożarowa, a stamtąd 8 lutego rano wyruszyli w kierunku Sandomierza. W trakcie marszu, w trudnych warunkach zimowych około 14-tej dotarli do majątku Słupcza, 10 km km na północ od Sandomierza. Nie zauważyli, że tuż za nimi postępują Rosjanie. Wojsko Miednikowa zaskoczyło biwakujących powstańców. W strzelaninie poległo 28 Polaków, głównie studentów Instytutu. Nie poległ natomiast żaden Rosjanin. Godzinny opór Puławiaków pozwolił jednak pozostałym wycofać się z pola bitwy. Ranni schronili się w zabudowaniach sąsiedniej wsi Dwikozy, część dostała się do rosyjskiej niewoli, część rozproszyła się, a ok. 150 dotarło do Sandomierza, który zajęty był wówczas przez inną partię powstańczą. Dowodzący Antoni Zdanowicz porzucił oddział na samym początku starcia. Dzielny, dwudziestoletni Leon Frankowski, który kilkakrotnie podrywał kolegów do ataku, został ciężko ranny. Wkrótce został aresztowany, osądzony, a następnie powieszony 16 czerwca 1863 r. w Lublinie.

Los rannych w tamtych czasach był straszny. Autor publikacji „Pamiętniki powstańca” tak napisał na ten temat: „W całym powstaniu jednakowo opiekowali się rannymi; szczęśliwy ten, komu kula zgruchotała rękę lub przebiła pierś, jeżeli nie skonał na miejscu, przynajmniej o własnych siłach zawlókł się gdzie do wsi. Ranni w nogę, zostawali na placu, nikt się nimi wtedy nie zajmował – w razie zwycięstwa konali z upływu krwi, w razie ucieczki od bagnetu lub piki”.

Znane są dwa zbiorowe akty zgonów odnotowane w parafii pw. Matki Bożej Bolesnej i św. Wita Męczennika w Górach Wysokich (do tej parafii należały wsie Słupcza i Dwikozy). W księdze zgonów, ówczesny wikariusz tej parafii ks. Julian Wosiński zanotował:

„Działo się we wsi Górach Wysokich dnia dwudziestego czwartego lutego tysiąc osiemset sześćdziesiątego trzeciego roku o godzinie dziewiątej rano. Stawili się Kazimierz Dąda lat czterdzieści sześć i Michał Wójcik lat czterdzieści osiem liczący obydwaj sołtysi włościanie gospodarze rolni we wsi Słupczy zamieszkali i oświadczyli nam, że dnia dziewiątego, miesiąca i roku bieżącego znaleziono w terytorjum wsi Słupczy dwadzieścia osiem ciał ludzi zabitych wszystkich mężczyzn wieku mniej więcej średniego, o ile wiedzieć można pochodzić mających z Guberni Lubelskiej z Imienia i Nazwiska niewiadomych, do naga z odzieży obranych, rozkaz zaś natychmiastowego ich pochowania nie pozwolił możności przekonania się o bliższych szczegółach ich pochodzenia, znaki też śledzić na ciałach krwią zbroczonych było niepodobieństwem. Po przekonaniu się naocznie o śmierci w mowie będących ludzi i po dopełnieniu obrzędów religijnych ciała zabitych na cmentarzu grzebalnym przy Kościele parafijalnym w Górach Wysokich pogrzebane zostały”. Wśród 28 poległych w Słupczy, znane są tylko dwa nazwiska; byli to pochodzący z Warszawy studenci Instytutu: Hilary Aureliusz Kokular oraz Władysław Grabowski.

Drugi akt – niemal identyczny – dotyczy 38 zwłok znalezionych we wsi Dwikozy. W tym miejscu należy przytoczyć tekst relacji księdza Aleksandra Bastrzykowskiego, autora opracowana: Monografia historyczna parafji Góry Wysokie Sandomierskie. Napisał on, co następuje:

„… W Dwikozach u stóp góry zwanej „Winnicą” przy drodze bitej z Zawichosta do Sandomierza znajduje się mogiła powstańców, którzy po straszliwej porażce pod Słupczą 8 lutego 1863 r. przeważnie ranni zdołali uciec chowając się po domach i budynkach dworskich; nie ocaliła ich ta kryjówka, żołnierze rosyjscy pod dowództwem pułkownika Miednikowa bagnetami dobijali bezbronnych rannych ociekających krwią. Wszystkich zabitych w Dwikozach powstańców w liczbie trzydziestu ośmiu, obdartych z obuwia i odzieży przez miejscowych i okolicznych chłopów, z rozkazu władz wojskowych rosyjskich obsypano obficie wapnem i pochowano we wspólnej mogile”.

Opisane wydarzenia przypominają, a może nawet nawiązują do dramatycznego opisu autorstwa Stefana Żeromskiego ze słynnej noweli: Rozdziobią nas kruki, wrony... Żeromski urodził się 14 października 1864 r. w Strawczynie, a wychował w Ciekotach w Górach Świętokrzyskich, w zubożałej rodzinie szlacheckiej, dla której Powstanie Styczniowe było częścią własnej historii. Tak więc Żeromski był przesiąknięty tradycją powstania i dramatami z nim związanymi, szczególnie na obszarze Kielecczyzny, gdzie znajdują się także Słupcza i Dwikozy (70 km w linii prostej od Ciekot).

Bohater noweli Andrzej Borycki, posługujący się przybranym nazwiskiem Szymon Winrych, w ulewnym deszczu „sypkim jak ziarno”, po ścierniach i „rolach rozmiękłych na przepaściste bagno”, prowadził (idąc obok) wóz zaprzężony w dwa konie, na którym przewoził broń dla powstańców. Dostrzeżony został przez oddział rosyjskiego wojska. „Ośmiu ułanów rosyjskich na pięknych koniach dopadło wozu i w mgnieniu oka ze wszystkich stron go otoczyło. Jeden z nich, nie mówiąc ani słowa, począł lancą zrzucać suche gałęzie oraz snopki kłoci i sondował głąb wozu. Gdy grot dźwięknął uderzywszy o lufy sztucerów – żołnierz poklepał Winrycha po ramieniu i mrugnął na towarzyszów. Tamci sięgnęli po karabinki założone na plecy. (…) – Bierz psiego syna! – wrzasnął żołdak. Dwu z nich osadziło się natychmiast o kilkadziesiąt kroków i szybkim ruchem nastawiło lance poziomo. (…) zerwali się w skok z miejsca zgodnym susem i wraz go przebili. Jeden ohydnie rozpłatał mu brzuch, a drugi złamał dekę piersiową. (…) Żołnierze zsiedli z koni i zrewidowali puste kieszenie sukmany. (…) Na głos sygnału, wzywającego ich do powrotu, wskoczyli na siodła i nabrawszy z wozu po kilka sztuk dobrych pałaszów belgijskich odjechali za oddziałem, który zanurzył się już we mgłę i szarugę”. Na polu pozostał trup Winrycha, padły koń i drugi śmiertelnie okaleczony oraz wóz z resztą ładunku. Po jakimś czasie ktoś się zbliżył. „Nie był to wcale poetyczny szakal, lecz człowiek ubogi, chłop z wioski najbliższej. (…) Paliła go żądza poucinania rzemieni i podniecała słodka nadzieja znalezienia jeszcze, pomimo lustracji żołnierskiej, żelastwa, postronków i odzieży na trupie. (…) rzucił się przede wszystkim do kieszeni i zanadrza i począł szukać trzosa. Nic tam już nie znalazł. Obdarł tedy trupa z sukmany, szmat zgrzebnych, zzuł mu buty, zabrał nawet zabłocone onuczki, owinął tymi łachmanami część broni i szybo się oddalił. (…) Tak bez wiedzy i woli zemściwszy się za tylowieczne niewolnictwo, za szerzenie ciemnoty, za wyzysk, za hańbę i za cierpienie ludu, szedł ku domowi z odkrytą głową i z modlitwą na ustach. (…)”.

Dramat przedstawiony przez Żeromskiego – w kontekście opisanych wydarzeń w Słupczy i Dwikozach – wydaje się nie być, niestety – wyjątkowym obrazem z czasów Powstania Styczniowego.

Wróć