Źródłem społecznym tego nowego zagrożenia miała być beznadziejność życia ludzi na wielkich obszarach Afryki Północnej i Sahelu oraz Afryki Wschodniej, a także bliskiej Azji. W warunkach łatwo dostępnych środków masowego rażenia i wobec bezbronnych, przypadkowych ofiar. Źródłem politycznym – upadłe państwa i państwa uprawiające międzynarodowy terror. Islam zaś, specjalnie jego ekstrema, to miało być bardziej ideologiczne spoiwo niż źródło. Aczkolwiek, z czasem, także główne miejsce rekrutacji i punkty zborne, zwłaszcza w Europie, w miejscach skupisk imigrantów. Zresztą kwestia islamu, nawet ekstremalnych jego w Europie wyznawców, nie jest tak prosta, jak czasem jest przedstawiana. Być może, jest on jedynie parawanem dla młodych, z drugiego albo nawet z trzeciego pokolenia imigrantów, może tych wybitniejszych, osobowościowo dominujących nad swoimi etnicznymi i nieetnicznymi kolegami, którzy czują szklany dach tradycyjnej białej Europy nad głową. Tego nie wiem. To jest hipoteza. Wiem natomiast, że w tak poważnych sprawach jak terroryzm i jego konsekwencje warto myśleć, warto badać, warto rozpoznawać. Nie tylko metodami nauki, ale i metodami właściwymi służbom specjalnym.
Kwestie bezpieczeństwa i wolności są, w kontekście demokracji, ściśle powiązane, współzależne i zasadnicze. A o nie najpierw terrorystom chodzi. O zachwianie poczucia bezpieczeństwa, destrukcję zaufania do instytucji państwa, o polityczny i emocjonalny podział Europy wokół wartości dla niej konstytutywnych. O to chodzi terrorystom, a ich cele i ich działania wykorzystują i będą wykorzystywać ci, którym Europa wartości liberalnych, zjednoczona i silna, nie jest po drodze.
Trudność opanowania terroryzmu, w Europie (nie odnoszę się do aktów terroru poza nią – w Egipcie, Tunezji, Zachodniej Afryce, gdziekolwiek terroryści są „u siebie” przynajmniej w kulturowo-społecznym sensie) spowodowana jest też tym, że Europa to nie tylko przestrzeń polityczna, ale i przestrzeń wartości. Prawa jednostki są dla niej fundamentem. Mieliśmy okazję doświadczyć tego w latach 70., kiedy ówczesna Republika Federalna Niemiec i Włochy stały się miejscem ataku skrajnie lewicowych ekstremistów zmuszając te państwa do decyzji dotykających fundamentalnych spraw dla Europejczyków tamtego i dzisiejszego czasu – jak zapewnić bezpieczeństwo minimalizując ograniczenia dla wolności. Wtedy się udało. Jest więc nadzieja, że i dzisiaj skuteczna walka z terroryzmem nie zagrozi naszym podstawowym wolnościom. Sparaliżowane strachem społeczeństwa mogą bowiem stać się łupem swoich wewnętrznych wrogów wolności sięgających, z przyzwoleniem społecznym, po narzędzia o wiele groźniejsze dla demokracji, bo będące atrybutem władzy państwowej. Im głębiej i obszerniej wrosły korzenie demokracji i potrzeba osobistej wolności, tym to zagrożenie mniejsze. Im one płytsze i młodsze, im mniej istotne dla obywateli, tym większe zagrożenie.
Na szczęście nie spełniły się całkiem inne prognozy sprzed kilkudziesięciu lat – zagrożenia płynące z państw odwołujących się do broni terroru i szantażu międzynarodowego. Zapalne ogniska na Bliskim Wschodzie i, przede wszystkim, Korea Północna. Co nie znaczy, że można je ignorować. Sygnałem ostrzegawczym jest kwestia udziału Rosji w dezintegracji Ukrainy i inne jej działania zmierzające do odzyskania pozycji imperium kosztem wartości tworzących Europę. Podobnie jak nie można ignorować zagrożeń bezpieczeństwa powstających w wyniku „państw upadłych”, zwłaszcza w Rogu Afryki.
Nie relatywizując niczego, co jest tak potworne w aktach terroru, tym bardziej nie usprawiedliwiając, należy przypomnieć, że mniej więcej od połowy lat 50. ubiegłego wieku ludzie zajmujący się prognozowaniem wielkich kontynentalnych i globalnych procesów politycznych przewidywali wzrost napięcia, które zagrażało już wtedy trudną do kontrolowania i zarządzania masową migracją i wielkim napięciem na umownej linii Północ-Południe, gdzie „Północ” to „my”, beneficjenci rozwoju, a „Południe” to „oni” – pariasi współczesnego Świata. Często mentalnie organizowani i popychani przeciw „naszemu” Światu przez specyficzny, ortodoksyjny, wzywający do mordu islam. I nie ma znaczenia, jak idzie o terroryzm, że on sam w wielkim islamie jest marginesem. Znaczenie ma skuteczność jego formacji wobec podatnych na tę formację młodych ludzi odnajdujących współcześnie w fenomenalnie zdemokratyzowanym Internecie prawdę o niesprawiedliwości, a w skrajnie ortodoksyjnym islamie ukojenie własnego sumienia.
Podnoszę dwie kwestie. Pierwsza dla większości Europejczyków, w tym dla Polaków, jest oczywista. To jest kwestia niekontrolowanej dotychczas przez państwa europejskie i przez Unię masowej migracji. Którą, choćby dla zachowania konstytuujących Europę wartości, dla praw człowieka – należy precyzyjnie odróżnić od kwestii uchodźców. Pomieszanie porządku tych rzeczy skutecznie uniemożliwia zarówno opanowanie tej wielkiej fali ludzi prących ku lepszemu dla nich światu, jak i ratunek dla rzeczywistych uchodźców z terenów żywej walki, której są bezbronnymi i niewinnymi ofiarami. Mój pogląd sformułuję najprościej, jak to jest możliwe. Europa musi kontrolować swoje granice. Konsekwencją braku kontroli granic Unii Europejskiej jest odbudowanie granic wewnątrzeuropejskich. Nie ma trzeciego szybkiego rozwiązania kwestii masowej migracji.
Europa powinna też przyjmować rzeczywistych uchodźców tak jak dotychczas, jeszcze sprzed kryzysu migracyjnego ostatnich lat to robiła. W sposób kontrolowany, gdzie nie idzie wyłącznie o kontrole graniczne, ale też o warunki gościny. Nie może być tak, że wrogowie naszych wolności i naszych praw (np. praw kobiet) mają wolność odbierania nam naszych swobód, a my w ramach jakieś dziwacznej koncepcji poprawności politycznej mamy im tę wolność zniewalania gwarantować. To powinno być przedmiotem zasadniczej debaty w Unii Europejskiej dla wypracowania wspólnej polityki granicznej. W przeciwnym wypadku Schengen stanie się historią jeszcze w tym roku.
Drugą kwestią jest nieoczywista dla Europejczyków, w tym dla Polaków, sprawa naszego udziału w tworzeniu tego migracyjnego napięcia na linii „Północ – Południe”. Najpierw ekonomia. Otóż Stany Zjednoczone i Unia Europejska dotują ostatecznie (polityka podatkowa, różne opłaty, dopłaty, finansowanie zakupów, pomoc humanitarna) wytwarzaną u siebie żywność odpowiednio w 70 i 60% kosztów. Jaka więc tu konkurencyjna szansa Południa?
I jeszcze jedna rzecz. Polityka demokracji Zachodnich wobec Bliskiego Wschodu i Libii. A także sprawa kosztów wojen w porównaniu z kosztami edukacji i innych form pomocy dla rozwoju. Sprawa destrukcji tamtych systemów władzy. Nie rozwijam tematu dla przykładu pozostawiając do myślenia czytelnikom ocenę wartości strategicznej myśli Amerykanów w chwili tzw. drugiej interwencji w Iraku. Jej główny promotor, ówczesny zastępca sekretarza obrony, zapytany o cel tej interwencji, o warunki pozwalające na jej zakończenie odpowiedział, że jest nim ustanowienie demokratycznego rządu w Bagdadzie. Czyli zaczynając interwencję, nie wiedział, kiedy ją zakończy. Ten bowiem warunek akurat nie mieści się w zbiorze warunków realnych. Nie wiedział? Kpił?
Europa i Ameryka, jeśli chcą utrzymać prawa człowieka jako fundamentalną przesłankę swej polityki i liberalny model demokracji u siebie, muszą wobec współczesnych zagrożeń dla tych wartości wypracować wspólną politykę opartą na zimnej analizie faktów i możliwości, a nie na emocjonalnej reakcji na sytuację po części przez nie same wywołaną. W ramach tej polityki zmieścić się powinny zarówno zagadnienia dotyczące polityki granicznej, jak i polityki i jej instrumentów w dziedzinie rozwoju obszarów, gdzie biją źródła masowej migracji. To jest możliwe. I nie tylko dlatego, że impulsem dla tego felietonu jest to, że ten potworny kolejny akt terroru zdarzył się trzeciego dnia Wielkiego Tygodnia, we wtorek 22 marca 2016 roku, kiedy w chrześcijańskich kościołach pierwsze czytanie przekazuje proroctwo Izajasza o Bożym zbawieniu aż do końca świata, ale i dlatego, że Europa nie ma innego rozsądnego wyjścia, jak być źródłem polityki rozsądnej, opartej na wiedzy i na nieemocjonalnym rachunku zysków i strat.
Pisałem ten tekst na gorąco, widząc pokazywaną w telewizji brukselską stacje metra Maelbeek i czerwone dachy kamieniczek w uliczce, przy której mieszkają moje dzieci, raptem w odległości 150 metrówod miejsca wtorkowego wybuchu. Synowa codziennie stamtąd jedzie do pracy. We wtorek też odjechała ze stacji Maelbeek, pół godziny przed wybuchem. Nic jej by się nie stało, jeśliby nawet była tam pół godziny wcześniej, bo wybuch nastąpił za stacją, w przeciwnym kierunku niż jej kierunek jazdy, ale wrażenie, że oto dokonuje się gwałt w miejscu bardzo bliskim, oswojonym, znanym, gdzie wielokrotnie się było, powiększa traumę i uświadamia, jak blisko jest to, co przeraża i co jest tak złe.