Właśnie mija kolejna rocznica moich związków z torem służewieckim. Pojawiłem się tam po raz pierwszy jako nieopierzony gołowąs w niedzielę 3 lipca 1971 r. w dniu rozgrywania gonitwy Derby. To był dla mnie szok – na trzech(!) trybunach nie było gdzie szpilki wcisnąć. W tych czasach o komputerach i komputeryzacji nikt nawet nie śnił, kasjerki ręcznie zrywały bilety i mimo kilkudziesięciu tysięcy graczy w tym dniu świetnie sobie radziły. Na trybunie środkowej i głównej roiło się od barów z jadłem i piciem. W minioną niedzielę jak zwykle było tłoczno – na Derby i Wielką Warszawską organizator nie musi zapraszać, bo działa tradycja, ale każde od ośmiu lat kolejne Derby są dla środowiska wyścigowego coraz smutniejsze. Nie bez powodu.
Jeszcze na przełomie XX i XXI wieku można było wygrać na Służewcu sporo gotówki, pula kwint sięgała nawet 200 tys. zł, a kilkusetzłotowe porządki były wyścigową codziennością. Od tego czasu już tylko równia pochyła. W 2008 r. Polski Klub Wyścigów Konnych (PKWK) wydzierżawił 137-hektarowy zabytkowy hipodrom na Służewcu państwowej spółce Totalizator Sportowy (TS). Opiewająca na 30 lat umowa zobowiązuje m.in. TS do rozwijania wyścigów konnych w Polsce i organizowanie w sezonie najmniej 45 dni wyścigowych i co najmniej 360 gonitw. Wyznaczono też niezłą, jak na ówczesne czasy, roczną pulę nagród w wysokości około 8,5 mln zł. Omal nie oszalałem ze szczęścia, a ze mną większość wyścigowego środowiska. Zamożny państwowy podmiot zajmujący się grami liczbowymi wydawał się być Mesjaszem, którego od lat wyglądało środowisko na Służewcu. Plany były śmiałe – remonty trybun, stajni i torów zielonego oraz treningowego, pobudzenie gry w końskim totalizatorze, budowa hotelu i biurowca TS. Czegóż to nie obiecywano… Zrealizowano jedynie niewielką część z katalogu obietnic.
Zakupiono w Australii nową maszynę startową, wymieniono kanat wokół zielonej bieżni na bezpieczny, kompleksowo wyremontowano trybunę główną oraz w połowie środkową. Środowisko ocenia, że najlepszy okres dla Służewca, wyścigów konnych i dla samej spółki TS, to czas prezesury Wojciecha Szpila, wspieranego przez Wojciecha Bartoszka – dyrektora Departamentu Wyścigów Konnych i Rozwoju w spółce, jak również Włodzimierza Bąkowskiego, dyrektora Oddziału Służewiec – Wyścigi Konne. Ma to potwierdzenie medialne, jak również w twardych wynikach. Nadzieje na rozwój wyścigów, jak również spółki TS, rozwiały się wraz z nadejściem tzw. dobrej zmiany, czyli rządów PiS pod światłym przewodnictwem Jarosława Kaczyńskiego. Dyscyplinarnie i bez powodu wyrzucono z pracy Bąkowskiego, a na jego miejsce powołano w 2018 r. przybysza z Poznania, nie mającego pojęcia o wyścigach konnych. Już w pierwszych dniach urzędowania Pan Poznański stwierdził w rozmowie z dziennikarzem TVP3, że wyścigi konne to nie jest jego bajka. On specjalizuje się w sportach jeździeckich. Nawiasem, mają one tyle wspólnego z wyścigami, co ja z chińskim baletem. Po wysłuchaniu takiego dictum powiało grozą – wiedziałem, że na Służewcu nie będzie lepiej, tylko gorzej.
Pan Poznański ma mocno rozdęte ego, nie znosi krytyki i uważa się za wybitnego znawcę problematyki zarządzania. Osiem lat zarządzania przez niego służewieckim hipodromem przeczy przechwałkom. Zaczął urzędowanie z grubej rury mającej polityczną otoczkę. W 2019 r. dobrał się do kultowej dla warszawiaków gonitwy Wielka Warszawska. Prezydent Warszawy był patronem tego wyścigu od zarania dziejów. Nieoczekiwanie Pan Poznański powziął arbitralną, z nikim nie konsultowaną decyzję o pozbawieniu prezydenta stolicy patronatu i przehandlowaniu go za przysłowiową czapkę gruszek jednemu z banków. Bank sprawował patronat tylko przez rok. W czasie rządów PiS w państwie i Pana Poznańskiego na Służewcu nasz prezydent Rafał Trzaskowski nie był wpuszczany do loży na trybunie głównej. Widziano go błąkającego się po trybunie środkowej i po stajniach, najczęściej u trenera Krzysztofa Ziemiańskiego. Dla wielu z nas warszawiaków był to policzek, dokonano bowiem bezwzględnej egzekucji na tradycji. Jak ostracyzm odebrał sam Trzaskowski, prawdopodobnie przyszły prezydent RP – nie wiadomo. Warto by go zapytać, co niewątpliwie uczynię jak nadarzy się okazja. A czy powołany w marcu br. nowy zarząd TS zadał Panu Poznańskiemu pytanie, dlaczego pozbawił prezydenta Warszawy patronatu nad Wielką Warszawską i skazał Rafała Trzaskowskiego na poniewierkę pomiędzy trybunami i stajniami? Czym wytłumaczy brak szacunku dla urzędującego włodarza stolicy?
Od kilku lat mam stałe miejsce obserwacyjne na tzw. dżokejce przy celowniku, gdzie gromadzą się podobni do mnie pasjonaci, jak również trenerzy, właściciele koni i obsługa stajni. Poza aktualnie rozgrywanymi gonitwami rozmawiamy o umierających wyścigach konnych. Z każdym kolejnym dniem komentarze są coraz bardziej katastroficzne. Na przestrzeni ostatnich ośmiu lat proces niszczenia tej królewskiej dyscypliny sportu znacznie przyspieszył za sprawą Pana Poznańskiego. Niszczy wyścigi w taki sposób, jakby realizował z góry założony plan. Wyglądające na celowe i uporządkowane działanie spowodowało, że zacząłem zastanawiać się nad spiskową teorią z niedalekiej przeszłości, jakoby istniały tajemne siły zmierzające do zniszczenia wyścigów i zagarnięcia dużej części drogocennego terenu pod luksusową deweloperkę. Może faktycznie istnieje jakaś siła, która chce upodobnić Służewiec do berlińskiego toru Hoppegarten, czyli tylko osiem dni wyścigowych w sezonie – od 31 marca do 3 października. Daty sugerują duże podobieństwo. W 2008 r. otoczonemu wieloletnią tradycją torowi we wschodnim Berlinie groziło bankructwo, podobnie jak Służewcowi. W marcu 2008 r. zarządzający funduszem inwestycyjnym Gerhard Schoningh kupił tor Hoppegarten wraz z terenem. Dwa miesiące później PKWK wydzierżawił Służewiec na 30 lat Totalizatorowi Sportowemu. Wyścigi konne w Berlinie praktycznie nie istnieją, na Służewcu dogorywają.
W jaki sposób TS realizuje zapis w umowie dzierżawy zobowiązujący spółkę do rozwijania wyścigów konnych? To sposób bardzo ciekawy, wręcz unikatowy w skali Europy. Roczna pula nagród wynosząca około 8,5 mln zł nie była rewaloryzowana od…2008 r. W tym czasie koszty treningu koni wzrosły niemal trzykrotnie. Zmniejszono liczbę gonitw w sezonie do minimum określonego w umowie dzierżawy z 2008 r. (46), zmniejsza się więc liczba koni zgłaszanych do sezonu. W tym roku zgłoszono do sezonu aż 200 koni mniej niż w roku poprzednim. Przez ponad osiem lat nie znaleziono pieniędzy choćby na usunięcie trującego azbestu z dachów stajni i wyposażenie ich w toalety. Nie daj Bóg, by szczególnie zimą trafiła cię w rejonie stajni dolegliwość żołądkowa. Poza krzakami nie ma alternatywy, prymitywne latryny są tylko w kilku stajniach z epoki króla Ćwieczka. Nie znaleziono także kasy na remont toru treningowego, którego stan jest opłakany i stanowi zagrożenie dla zdrowia, a nawet życia koni i jeźdźców. Obroty w poszczególnych zakładach – porządek, trójka, czwórka, tripla, to nędzne kilka tysięcy zł. Czysta kpina. Za to zatrudnienie w oddziale wchodzi na orbitę okołoziemską. Za czasów dyrektora Bąkowskiego sezon wyścigowy liczący 54-56 dni ogarniało około 20 osób, dzisiaj personel oddziału liczy ponad 70 osób. Torem rządzi pisowski dyletant, któremu dzielnie sekunduje nowy zarząd TS powołany po październikowych wyborach. Kreatywny Wojciech Bartoszek zmarł przedwcześnie, a fachowcy znający na wylot branżę, jak Wojciech Szpil, Włodzimierz Bąkowski i kilkunastu innych, nie są wykorzystywani.
To wszystko jest tak dziwne, tak skomplikowane, tak trudne do pojęcia, że ja – zadeklarowany materialista, ateista, facet wierzący w fakty i w liczby – zaczynam wierzyć w istnienie pozapartyjnego spisku, mającego za cel zniszczenie wyścigów konnych i wyszarpanie ponad 50 ha drogocennego gruntu pod deweloperkę.