Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni...

16-12-2015 23:01 | Autor: Maciej Petruczenko
Cała Polska z was się śmieje – komuniści i złodzieje! Takimi mniej więcej słowy uczestnicy warszawskiej demonstracji prorządowej z 13 grudnia poczęstowali opozycyjnych manifestantów dnia poprzedniego, występujących oficjalnie w obronie demokracji, chociaż obecna władza uważa, że głównie w obronie traconych posad.

Doszło do społecznego konfliktu, relacjonowanego w mass mediach tak, jak któremu z nich było akurat wygodnie. Źródłosłów wspomnianej na wstępie obelgi nie jest mi obcy. Ileż to razy bowiem słyszałem z ust kibiców piłkarskich okrzyki typu „Żydzi, Żydzi – cała Polska was się wstydzi” albo „Brawo Legia, Górnik ch...j”. Tym sposobem mogłem się upewnić się, że  „wszyscy Polacy to jedna rodzina”. No i wobec nadmiaru gorących uczuć prawdziwie rodzinna atmosfera przeniosła się z domowego zacisza nie tylko na stadiony, lecz również do Sejmu, Senatu, Trybunału Konstytucyjnego, a w końcu na ulice.

No cóż, dzisiejszy establishment jedzie po normach prawnych równo z trawą, a jak się poprzedni o to czepia, to mu się wypomina, że dużo wcześniej dokonywał takiego samego gwałtu, tylko nie z kłonicą w ręku, lecz ze skalpelem i w białych rękawiczkach. Mój sąsiad, który nie nawykł do posługiwania się językiem salonowym, komentuje to wszystko skądinąd trafnie z punktu widzenia prostego człowieka: „Nie martw się pan, bo k.....rwa k.....rwie łba nie urwie”. Szczerze mówiąc, nie bardzo wiem, o co mu chodzi, a jak nie wiadomo o co chodzi, to na pewno chodzi o pieniądze.

Ja też chciałbym się do tych pieniędzy dorwać. Dlatego zostawszy w 1979 roku ojcem jednego dziecka, będę się teraz starać o drugie, żeby pincet złociszów miesięcznie zaczęło mi wpadać do kieszeni, jak zaplanował rząd. Jaka szkoda, że leniłem się przez 36 lat, bo gdybym już miał drugą pociechę wyprodukowaną, pięć stów leciałoby mi od nowego roku na sto procent. Przymierzając się do powtórnego ojcostwa, zastanawiam się tylko, czy realizować dawne hasło PRL („Każdy Polak postępowy sam zapładnia swoje krowy”), czy raczej liczyć na te tam in vitra i inne takie głupoty. Wprawdzie ksiądz proboszcz uprzedza, że przyzwoitemu katolikowi wypada polegać wyłącznie na metodzie tradycyjnej, ale w dyskusjach autorytetów na Facebooku podkreśla się, że sama Matka Boska wcale nie była zwolenniczką poczęć naturalnych, więc mam mętlik w głowie.

Poza tym, ancien regime ostrzega, iż nowa władza wprowadzi podział na Polaków lepszego i gorszego sortu, trzeba się więc spodziewać ewentualnego umieszczenia w getcie, a nawet wyrzucenia na śmietnik, jeśli się zostanie zakwalifikowanym do tej drugiej grupy. Nastąpi zapewne odpowiednie oznakowanie poszczególnych obywateli. Do tej pory lepszy sort wyróżniało poruszanie się za pomocą rollsów, porschaków, merców i beemwic, pieszczoty mainstreamowych mediów, tudzież zapraszanie na salony, gorszemu zaś przysługiwały wysłużone polonezy, maluchy łady albo dacie, umowy śmieciowe oraz 10-letnie oczekiwanie w kolejce do lekarza-specjalisty. W nowych warunkach należałoby nakazać noszenie opasek odróżniających akowców i moherowe berety, a także niewinnych, ale ułaskawionych – od gestapo, od tych, którzy byli tam, gdzie stało ZOMO, od tej małpy w czerwonym, czarownicy z Pałacu Prezydenckiego i w ogóle wszystkich, do których mówi się krótko: spieprzaj, dziadu!

Jak widać, w całym tym zamieszaniu można się łatwo zagubić. Poprzedni rząd i poprzedni prezydent upewniali mnie, że Polakom jest tak dobrze, jak jeszcze nigdy nie było. Obecny twierdzi jednak, że może być dużo lepiej. Nie ma więc co się dziwić, iż członkowie obu rządów skaczą sobie do oczu, bo zawsze tak jest, że lepsze jest wrogiem dobrego. Czymś lepszym miało być na przykład umieszczenie kupy pieniędzy z ubezpieczeń społecznych w Otwartych Funduszach Emerytalnych. Ten wariant, jakże zachwalany przez głównego księgowego RP prof. Leszka Balcerowicza, rzeczywiście okazał się dobrem, które wprowadziło na wysokie obroty warszawską Giełdę Papierów Wartościowych i znacznie wzbogaciło właścicieli owych funduszy, biorących słone prowizje na zasadzie: czy się stoi, czy się leży, osiem procent się należy”. Tak zwani analitycy rynków finansowych nie mogli się GPC nachwalić. O tym, że na obracaniu tą kasą wzbogacili się przyszli emeryci, jakoś nie słyszałem. Fajną zabawę przerwał nieoczekiwanie ten szkodnik Tusk, zabierając znaczną część szmalu do ZUS-u, bo chłop nagle „przejrzał na oczy” i mu książkowy liberalizm wywietrzał ze łba.

Teraz ma być powrót do korzeni i odzyskanie Polski dla Polaków, poczynając od mediów, które w większości są już tylko polskojęzyczne. No bo do czego to podobne, że kiedyś branka uliczna i zesłanie na roboty u bauera było nieszczęściem, a teraz dostać fuchę u Bauera, to jakby Pana Boga za nogi złapać. Źli ludzie, uważający, że niemal cała nasza prasa idzie na pasku obcych państw: Niemiec, Francji, Norwegii albo Watykanu – poszeptują, że „Passa” to nic innego jak tylko jeszcze jedna szczekaczka z Verlagsgruppe Passau. Na złość im jednak wydawnictwo Imako to wyłącznie rodzimy kapitał, pozostający patriotycznie w raju podatkowym z ulicy Wynalazek. Nas więc, na szczęście, nie trzeba repolonizować, jakkolwiek wciąż się możemy spodziewać zniemczenia, zrusyfikowania, klerykalizacji lub amerykanizacji. Albo, co gorsza, zunifikowania – czyli uformowania na jedno kopyto z innymi tytułami Unii Europejskiej.

Na razie jednak – wbrew sugestiom niektórych czytelników – nie chcemy wprowadzać cenzury wewnątrzredakcyjnej i jako tygodnik sąsiadów dopuszczamy na naszych łamach skrajnie różne opinie, nawet takie, z którymi się nie zgadzamy. Jeżeli ktoś uważa tolerancję za rodzaj rozpassania i mu nasze czasopismo nie  passuje, to może go po prostu nie czytać. Są przecież inne tygodniki, z których każdy śpiewa wyłącznie w swojej ulubionej tonacji, a z kontrapunktu korzysta albo tylko sporadycznie, albo wcale.

Wróć