Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Te Kamienie toczą się już 60 lat!

21-09-2022 21:43 | Autor: Tadeusz Porębski
W natłoku bieżących wydarzeń (polityczne szambo w Polsce, wojna w Ukrainie, czy równie ważny konflikt pomiędzy dwojgiem znanych aktorów Joanną Opozdą i Antkiem Królikowskim) przeoczyłem bardzo ważną datę i rocznicę, których absolutnie nie powinienem przeoczyć. Zacznę więc od końca. Marquee Club, brytyjski klub muzyczny w Londynie, to prawdziwa legenda. Otwarty w 1958 roku przy 165 Oxford Street gościł wpierw muzyków jazzowych – czasy kudłatych rockmanów i bluesmanów miały dopiero nadejść. Na początku 1961 r. progi późniejszej muzycznej świątyni przekroczył niejaki Alexis Korner, facet zainfekowany bluesem przez amerykańskich wykonawców z Delty Missisipi. Gdy słuchał wyczynów Charliego Pattona, Elmora Jamesa, Roberta Johnsona, Sona House’a, Muddy'ego Watersa, czy Howlin' Wolfa, angielskiemu muzykowi udzielającemu się dotychczas w grupach jazzowych i dixielandowych opadła szczęka. Blues to było coś zupełnie dziewiczego na europejskiej scenie i jednocześnie niebywale fascynującego.

Wkrótce pojawiła się w Londynie pierwsza brytyjska formacja bluesowa po nazwą Blues Incorporated z Kornerem w roli głównej i londyńska publiczność oszalała. Odwołując z powodu nagrania w telewizji uzgodniony koncert w Marquee Club w dniu 12 lipca 1962 r. Alexis Korner nie mógł wiedzieć, że właśnie otwiera drzwi do kariery nieznanemu naonczas zespołowi The Rolling Stones (Toczące się Kamienie). I czterech kudłatych typków zagrało w tym dniu koncert, zostając na muzycznej scenie do dnia dzisiejszego. Wtedy zespół nie miał dzisiejszej nazwy i zainspirowany utworem Muddy'ego Watersa o podobnym tytule wystąpił pod nazwą The Rollin' Stones. Blondynek Brian Jones, założyciel tej kultowej grupy, exkonduktor na kolei, a wcześniej węglarz, był multiinstrumentalistą i praktycznie grał na wszystkim – od gitary i wszelkich używanych w Europie instrumentów strunowych, poprzez fortepian oraz wszelkie instrumenty klawiszowe, a także dęte jak klarnet, puzon, rożek angielski i flet, po klawesyn i indyjski sitar. Nic dziwnego, że Korner dostrzegł w nim gigantyczny potencjał twórczy i zaprosił go do Blues Incorporated. Brian uporczywie doskonalił grę na gitarze techniką slide (umożliwia użycie efektu vibrato poprzez nałożoną na palec gitarzysty tulejkę wykonaną z metalu, bądź mosiądzu). Kiedy w kwietniu 1962 r. na koncercie Blues Incorporated w Ealing Jazz Club zjawili się Keith Richards i Mick Jagger, po prostu oniemieli z zachwytu. – Człowieku, patrzę i widzę... to Elmor James... siedzi, przebiera paluchami… da, da, da, da... Mówię do Micka, co jest, k...rwa? Przecież on gra bar slide... – tak po latach Richards opowiadał dziennikarzowi o swoim pierwszym spotkaniu z Brianem Jonesem, okraszając opowieść swoim charakterystycznym brukowym słownictwem.

Chłopcy skumali się błyskawicznie i postanowili założyć zespół. Brakowało im basisty i perkusisty. Po opublikowaniu ogłoszenia w Melody Maker na przesłuchanie zgłosiło się wielu chętnych, ale tylko jeden przytaszczył ze sobą wzmacniacz Vox Ac-30, który w owych czasach był sprzętem na wagę złota. To przeważyło szalę i Bill Wyman (naprawdę William Perks) został przyjęty do zespołu. Charlie Watts zasiadł za bębnami dopiero w styczniu 1963 r.

Od lipca 1962 r. minęło właśnie 60 lat. Muzycy, którzy zaczynali swoje kariery równocześnie ze Stonesami albo już wymarli, albo ledwo zipią, albo też na fotelu w kapciach dożywają muzycznej emerytury. A Stonesi nadal są czynni i występują na scenach całego świata. Co prawda, Brian Jones dawno odszedł (1969 r.), zaś Charlie Watts zmarł przed kilkoma miesiącami, to jednak trzon zespołu w osobach Micka Jaggera i Keitha Richardsa, wspomagany przez Rona Wooda (od 1975 r. następca nieboszczyka Jonesa) oraz Deryla Jonesa (od 1993 r. w zastępstwie emerytowanego Billa Wymana), nadal koncertuje, gromadząc na stadionach miliony fanów. Nie ma w historii rocka podobnego wybryku natury i przyszłe pokolenia prędko się takiego nie doczekają. Ostatnia tura The Rolling Stones, nazwana „Sixty” – na sześćdziesięciolecie grupy, została potwierdzona jako najbardziej dochodowa europejska trasa koncertowa. Według doniesień Billboard, powstałego w 1894 r. amerykańskiego tygodnika poświęconego przemysłowi muzycznemu, jubileuszowa trasa zarobiła ponad 120 milionów USD brutto. Liczba łącznej publiczności na koncertach w ramach „Sixty” to 712.000 widzów!

Trasa, która miała jedynie 14 przystanków, została odbyta między 1 czerwca a 3 sierpnia 2022 r. Dwa koncerty w londyńskim Hyde Parku zgromadziły w sumie 130 tysięcy osób oraz dochód w wysokości 22,4 miliona dolarów. Organizatorzy koncertów szybko zorientowali się, że jest ogromny popyt na bilety i w poszczególnych krajach podyktowali zaporowe ceny. Mimo to koncert w Monachium zarobił ponad 10 milionów dolarów, przebijając kolejną barierę kasową. Koncerty w Madrycie, Amsterdamie i Wiedniu przyniosły ponad 9 milionów. Średnio na każdym z koncertów trasy bawiło się 51 tysięcy osób, a średni zarobek na jednym koncercie wyniósł 8,6 mln dolarów brutto. W ten sposób The Rolling Stones pobili swój własny rekord sprzed czterech lat (8,4 mln).

Nadal jednak nie do pobicia jest rekord trasy "Licks", zorganizowanej w 2003 r. z okazji 40-lecia zespołu. Wówczas wygenerowano przychód na poziomie 129,7 mln USD. Według tygodnika Billboard, który zbadał zyski z tras koncertowych Stonesów począwszy od 1989 r., zespół sprzedał 10,1 miliona biletów (sic!) i zarobił na koncertach 904,2 mln USD. Łącznie przez 33 lata działalności koncertowej The Rolling Stones zarobili na koncertach 2,6 miliarda dolarów i sprzedali 28 milionów biletów. Coś zupełnie niebywałego. Przypomnę: Mick Jagger liczy sobie obecnie 79, Keith Richards – 78, a młodzieniaszek Ron Wood tylko 75 lat. I nadal grają! Co do sprzedanych płyt, to Stonesi zajmują w zestawieniu dopiero dziesiąte miejsce, za The Beatles (1 miliard), Michaelem Jacksonem (750 mln), Elvisem Presleyem (600 mln), Madonną (335 mln), Eltonem Johnem i grupą ABBA (ponad 300 mln), Queen, Led Zeppelinem i Julio Iglesiasem (300 mln). The Rolling Stones oraz Pink Floyd mają po 250 mln sprzedanych krążków.

Mick Jagger znany jest z pazerności na pieniądze, dlatego Stonesi dali przez 60 lat tylko jeden koncert pro bono, czyli całkowicie gratis. To było w Hawanie w 2016 r. podczas trasy koncertowej po Ameryce Południowej. Zawitali do dziewięciu krajów, grali m. in. w Chile, Argentynie i Brazylii, zapełniając stadiony oraz sale koncertowe do ostatniego miejsca. Dziesiątym krajem była Kuba i się zaczęło. Im bliżej było dnia koncertu w Hawanie, tym bardziej organizatorom siwiały włosy. Kubańscy fani popadli bowiem w ekstazę. Koncert w stolicy Kuby na Ciudad Deportiva de la Habana zgromadził... 1,2 miliona słuchaczy. – Po tym wszystkim mogę już spokojnie umrzeć, zobaczyć na żywo Stonesów było moim ostatnim życzeniem – powiedział po zakończeniu koncertu dziennikarzowi Associated Press prawie siedemdziesięcioletni Joaquin Ortiz, który przez dwa dni – autostopem, autobusem i pieszo – podróżował do Hawany z oddalonego o setki kilometrów Santiago de Cuba.

Było to faktycznie wydarzenie wyjątkowe i to z kilku powodów. Po pierwsze, nikt na Kubie nie zorganizował wcześniej tak dużego koncertu na powietrzu. Po drugie, koncert był darmowy. Po trzecie, wydarzenie zostało zarejestrowane przez BBC i wyemitowane gratis. Trzeba wiedzieć, że na Kubie muzyka rockowa była przez długi czas zakazana, ponieważ uznawano ją za "język wroga”. Dopiero w 2001 r., kiedy zaproszono grupę Manic Street Preachers, a na koncercie pojawił się sam Fidel Castro, nastąpiła rockowa odwilż. Może dlatego Mick zdecydował się na tak kurtuazyjny gest, jak występ za darmo.

Koncert w Hawanie miał także wymiar polityczny, ponieważ odbył się trzy dni po historycznej wizycie w Hawanie Baracka Obamy, który mówił o pogrzebaniu ostatnich pozostałości zimnej wojny w obu Amerykach. Była to pierwsza od 88 lat wizyta prezydenta USA na Kubie. "Magia rocka jednoczy Kubę" – krzyczały nagłówki największych tytułów prasowych na świecie. Niestety, ostatnie pozostałości zimnej wojny nie zostały pogrzebane. Donald Trump, następca Obamy, z niewiadomych powodów przywrócił w 2021 r. Kubę na amerykańską listę państw sponsorujących terroryzm. Obama dał Kubie nadzieję, Trump ją zabił. Dzisiaj Joe Biden znów stara się łagodzić politykę w stosunku do Kuby. Oby mu się powiodło.

Wróć