Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Tam rosyjska ruletka, tu polski bajzel...

23-02-2022 21:14 | Autor: Maciej Petruczenko
Pochodzący ze szlachty ukraińskiej sławny rosyjski pisarz Mikołaj Gogol (1809-1852), skądinąd wybitny dramaturg, sformułował myśl, która do czasów dzisiejszej Rosji pasuje jak ulał: „Kto jest pięścią, nie stanie się otwartą dłonią”. Nic dodać, nic ująć – tak właśnie można scharakteryzować osobowość prezydenta Władymira Władymirowicza Putina. Na próżno wyciągać do niego otwartą dłoń w celu przyjacielskiego uściśnięcia jego dłoni, skoro w odpowiedzi można otrzymać tylko fangę w nos.

Wielu komentatorów twierdzi, że Putin gra va banque i że ta jego gra to kolejny przykład rosyjskiej ruletki, która najprawdopodobniej go zgubi. Zanim jednak do tego dojdzie, ten bezwzględny człowiek zdąży na pewno uczynić wiele złego. Na razie zaczął oficjalnie rządzić się na terenach wschodniej Ukrainy, ogłosiwszy tam powstanie autonomicznych „ludowych” republik: Donieckiej i Ługańskiej. W reakcji na to jawne bezprawie – państwa na zachód od Bugu oraz Stany Zjednoczone nałożyły na Rosję jeszcze większe sankcje niż dotychczas. Dziennik „Izwiestia” wszakże zlekceważył tę jednomyślną akcję demokratycznych państw i stwierdził z niekłamaną satysfakcją, iż w tym momencie cena tysiąca metrów sześciennych gazu przekroczyła 1000 dolarów, sugerując niedwuznacznie: chcieliście, to macie. Szantaż energetyczny władze rosyjskie stosują bowiem na równi z szantażem militarnym. Swoją drogą, również w Polsce łapiemy się za głowy, widząc, jak astronomiczne rachunki za gaz przychodzi teraz nam płacić. I straszno, i smieszno – wypada powiedzieć już nie wiadomo który raz.

Putin nie chce dopuścić, by wyzwolona 30 lat temu spod sowieckiego buta Ukraina przystała ewentualnie do Unii Europejskiej i NATO, uważając, że byłoby to zagrożenie rosyjskiego bezpieczeństwa i rosyjskich interesów. Z tego powodu upomina Ukraińców, sugerując im, iż nie są i nigdy nie byli odrębnym narodem, a ich miejsce na ziemi musi być zawsze związane z Rosją. Jest to wstępna zapowiedź ponownej rusyfikacji naszych wschodnich sąsiadów. Sam dobrze pamiętam, że gdy po raz pierwszy trafiłem na Ukrainę w 1990 roku, nie bez zdziwienia zakonotowałem, iż np. młodzież w Kijowie mówi wyłącznie po rosyjsku i w tym języku drukowane są wszystkie dzienniki – z wyjątkiem Sportiwnej Gaziety.

W ostatnich latach, z powodu straszliwej biedy na Ukrainie, mnóstwo jej mieszkańców znalazło zatrudnienie w Polsce, zapewniając sobie w miarę godziwy byt i pomagając rodzinom we własny kraju. Szacuje się, że przebywa w tej chwili u nas i pracuje co najmniej milion Ukraińców. To już bardzo duża liczba. Na różnej płaszczyźnie stykam się z nimi na co dzień. Stąd wiem, że w cieniu wielkiej polityki próbuje się dziś na powrót napuszczać jeden naród na drugi. Sprzątająca mój dom miła pani z Doniecka dopiero ostatnio zdradziła, że wprawdzie urodziła się na Ukrainie, ale pochodzenie ma czysto rosyjskie. I w obecnej sytuacji dostaje od swej najbliższej przyjaciółki z lat dziecinnych, Ukrainki, obelżywe e-maile. Ta ostatnia zapewnia, że chciałaby byłej koleżance z podwórka najchętniej... oczy wydłubać. Jak widać – zręcznymi metodami propagandowymi – można doprowadzać do tego, by człowiek człowiekowi był wilkiem. I do zerwania przyjaznych stosunków – również między osobami kiedyś sobie bliskimi. A już skrajnym przykładem politycznej indoktrynacji jest krążący po internecie filmik z występu rosyjskiej dziatwy, śpiewającej o wielkości Rosji i należnych jej terytoriów. Strasznie brzmi w ustach dzieciarni refren, w którym chórek małoletnich powtarza, że na wypadek najechania Ukrainy – wujku Wowa, jesteśmy z tobą (Diadia Wowa, my z toboj!).

Gdy rosyjski niedźwiedź kładzie łapę na ukraińskiej ziemi, nasze społeczeństwo zaczyna sobie przypominać, że choć polska granica wschodnia jest jednocześnie granicą Unii Europejskiej, granicą zachodniego świata, to jednak my – mimo członkostwa w NATO – możemy się czuć równie niepewnie jak Ukraińcy. Choćby dlatego, że Putin trzyma nas na muszce, mając na przyczółku kaliningradzkim swoje iskandery wymierzone bezpośrednio w Warszawę. Wygląda na to, że próbuje odbudować imperium sowieckie i nawet wyjątkowo energiczne działania prezydenta Stanów Zjednoczonych Joe Bidena mogą być w tym wypadku niewystarczającą ochroną. Tym bardziej, że prowadzące swoją grę Chiny deklarują się na razie bardziej po stronie Rosji niż bloku państw NATO, bo wszędzie, gdzie Ameryka, potrafią wsadzić szpilę.

Nie da się ukryć, iż ostatni czas przynosi nam jedno nieszczęście za drugim. Jakby mało było pandemii koronawirusa, to jeszcze dokuczają nam coraz częściej huraganowe wiatry, a na domiar nieszczęścia – iście sowieckim sposobem obecna władza państwowa niszczy w Polsce podstawy demokracji i psuje stosunki z Unią Europejską, traktując ją tak – jakby była zagrażającym Polakom agresorem. No a do tego dochodzi szarpanie Polski przez dobrany duet Putin - Łukaszenka. Nic dziwnego, że coraz więcej obywateli naszego kraju decyduje się na emigrację, chcąc żyć tam, gdzie utrzymuje się cywilizacyjne standardy. I gdzie nie powierza się reformowania systemu podatkowego ignorantom. Za wprowadzenie nieszczęsnego Polskiego Ładu odpowiada premier Mateusz Morawiecki, który po straszliwej plajcie tej inicjatywy kozłem ofiarnym uczynił ministra finansów, a ten – już po dymisji – wyjaśnił, że słuchał posłusznie poleceń szefa rządu. Skądś chyba znamy to tłumaczenie: ja tylko wykonywałem rozkazy (ja za komendą szedł)...

Tylko czy to wyjaśnienie w jakimkolwiek stopniu pomoże milionom podatników, uwikłanych w takie komplikacje finansowe, że nikt nie jest w stanie tego rozgryźć. A tymczasem ludzie tracą grunt pod nogami, upada przedsiębiorczość i nawet rolnicy nie chcą już słuchać czczych rządowych przechwałek, tylko najeżdżają stolicę z protestami. Zamiast zaproponować im jakieś sensowne rozwiązania, rząd nasyła na nich policję. Może zorganizuje protestującym również „ścieżki zdrowia”, jak to było w 1976 roku?

Wróć