„Życie kabaretem jest…” – śpiewała córka tytułowej bohaterki przedstawienia, Liza Minelli. Sama Judy mogłaby zaśpiewać „Życie tragikomedią jest…”. W każdym razie w tym kierunku podąża niemal monodram w wykonaniu Śleszyńskiej, którego polską wersję, opartą na broadwayowskim przeboju Billy’ego van Zandta, napisał i wyreżyserował Sławomir Chwastowski.
Śleszyńska jako rozpamiętująca swoją przeszłość Judy Garland mistrzowsko balansuje na granicy komizmu i goryczy. W tych wspomnieniach euforyczne wzloty w karierze sąsiadują z bolesnymi upadkami, a zabawne anegdoty – z gorzkimi wyznaniami artystki, delikatnie mówiąc, nie wylewającej alkoholu za kołnierz, przed którą bramy hollywoodzkiej „fabryki snów” najpierw stały otworem, lecz potem z hukiem się zatrzasnęły.
Szczelnie wypełniający salę widowiskową Domu Sztuki widzowie – wśród nich burmistrz Ursynowa Robert Kempa z małżonką – na przemian zanosili się od śmiechu i zastygali w przejmującej ciszy. Na koniec zaś zgotowali Hannie Śleszyńskiej i świetnie towarzyszącemu jej na scenie Piotrowi Tołoczko owację na stojąco. Oboje w ciepłych słowach za nią – i za zaproszenie ich przez Teatr Za Daleki w Domu Sztuki – podziękowali.
Spektakl wyróżniał się ponadto efektowną, a nie przeładowaną scenografią Witolda Stefaniaka, eleganckimi kostiumami, zaprojektowanymi przez Davida Zalesky’ego i Varvarę Froll oraz dyskretną, acz niezwykle funkcjonalną grą świateł… Sfinansowany został ze środków Dzielnicy Ursynów m. st. Warszawy.