Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Sam tego chciałeś, Gregory Dyndalo...

24-05-2023 20:49 | Autor: Tadeusz Porębski
Pewien Czytelnik z Ursynowa, nazywany przeze mnie „Inżynierem”, kilkakrotnie kwestionował m. in. mój obiektywizm w opisywaniu sytuacji politycznej w kraju. Że niby jak piszę o PiS, to wyłącznie źle, a jak o opozycji to tylko w superlatywach. Subiektywnie stwierdzam, że nie wiem czy jestem obiektywny – może jestem, a może nie jestem. Wiem natomiast, że wcale nie jest tak, jakobym o PiS pisał wyłącznie źle, a opozycję lukrował. Nigdy nie krytykowałem PiS za wprowadzenie „500+”, „trzynastych” i „czternastych” emerytur; likwidacji gimnazjów i powrót do sprawdzonego modelu edukacji z moich czasów, czyli 8-letniej szkoły podstawowej i 4-letniego liceum; za obniżenie wieku emerytalnego z 67 do 60 lat dla kobiet i do 65 lat dla mężczyzn, czy za przedłużenie urlopów macierzyńskich. Autorem tych programów powinna być dużo wcześniej rządząca krajem przez dwie kadencje z rządu koalicja PO-PSL. Tyle że z poprawkami – zarówno „500+”, jak i dodatkowe emerytury winny posiadać kryterium w postaci górnej granicy dochodów. Są to bowiem programy socjalne i nie mogą obejmować wszystkich. Rząd winien kierować je wyłącznie do osób najuboższych, by wyrównywać stopę życiową obywateli.

Faktem jest też, że dzięki uszczelnieniu systemu podatkowego przez PiS dochody budżetu państwa wzrosły z 289,1 mld zł w roku 2015, do 604,7 mld zł w roku bieżącym. Nie wierzę danym krajowym i korzystam z danych udostępnianych przez różne europejskie ośrodki badawcze, a miernikiem stanu finansów państwa od lat są dla mnie ratingi. I, o dziwo, są one dla Polski korzystne. Agencja Moody's nie dokonała w marcu aktualizacji oceny kredytowej Polski, co oznacza, że długoterminowy rating Polski w walucie obcej nadal znajduje się na wysokim poziomie „A2”, a jego perspektywa jest stabilna. Także Agencja Fitch ogłosiła decyzję o utrzymaniu oceny ratingowej Polski na poziomie „A-/F1”, a Agencja S&P potwierdziła dotychczasowy rating Polski na poziomie „A-” z perspektywą stabilną. Analizując aspekt standardów życia politycznego i reform w poszczególnych sektorach państwa, wiele decyzji oraz programów autorstwa PiS miało jednak słodko – gorzki smak i przynosiło korzyści na jednym polu, ale rodziło potężne koszty na drugim. Dzisiejszej (nie)zjednoczonej opozycji daję ocenę na „3”, ponieważ mimo upływu czasu nie znam jej spójnego programu na Polskę po ewentualnym wygraniu jesiennych wyborów. Od drażniącego uszy nieustającego słowotoku i jazgotu liderów opozycji mam wapory i muszę je wyciszać kroplami walerianowymi.

Przyczyn porażki PO i PSL w 2015 roku należy szukać w tym, że koalicja ta kompletnie zaniedbała polską prowincję, a lejtmotywem w ich działalności było przesłanie: „Chcesz żyć lepiej, przeprowadź się do dużego miasta”. To miał być zalecany model rozwoju kraju na najbliższe lata. Było to pudło, klasyczny strzał nawet nie w stopę, lecz w głowę, który kosztował PO+PSL utratę władzy w państwie. Mieszczuchy z PO jakby nagle oślepli i nie wzięli pod uwagę tego, że większość Polaków wciąż żyje w małych miejscowościach i poza młodymi wcale nie chce się stamtąd przenosić. Prezes tylko na to czekał – złożony w kierunku mas ukłon zadziałał i nadal działa, bo po ośmiu latach rządów poparcie dla PiS nie spada poniżej 30 proc., mimo iż ugrupowanie to popadło z kolei w drugą skrajność i smaruje miodem głównie prowincję, zaniedbując duże miasta. Co, moim skromnym zdaniem, jest największą porażką PiS, która nie pozwala takim jak ja i mnie podobnym dać w wyborach kreskę tej partii? Przede wszystkim „reforma” sądownictwa Zbigniewa Ziobry. Jak dotąd, jedynym jej realnym rezultatem są wojna wewnątrz korporacji sędziowskiej, długotrwały konflikt z Unią Europejską, który już przyniósł Polsce straty liczone w miliardach euro, ale przede wszystkim to, że naprawy zdemolowanego, tkwiącego w pogłębiającym się chaosie sądownictwa nie będzie można przeprowadzić, kierując się wyłącznie literą prawa.

Przeżyłem komunę, realny socjalizm i od ponad 20 lat czuję się Europejczykiem pełną gębą, a nie dziadem skamlącym o wizę i robiącym u obcego na zmywaku. Jestem dumnym członkiem europejskiej wspólnoty, który może bez problemów podróżować po Europie praktycznie gdzie chce, sprzedać mieszkanie w Warszawie i mieszkać gdzie chce, a jeśli wpadnie do kieszeni większy grosz, robić biznes gdzie tylko chce. Dzięki członkostwu w UE nasza córka mogła zrobić karierę naukową na Zachodzie i wspiąć się na bardzo wysoki szczebel tamtejszej drabiny społecznej. Nie chcę stracić takich przywilejów przez fanaberie pana Ziobry i podobnych mu eurosceptyków, dlatego nie popieram i nigdy nie poprę tzw. Zjednoczonej Prawicy ani żadnej partii eurosceptycznej. Mogę przymknąć oko na panoszące się złodziejstwo (m. in. wielomilionowa afera z dotacjami z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju), marnotrawstwo (Centralny Port Komunikacyjny – opóźnienia, miliardowe straty), czy nepotyzm, ponieważ w złodziejstwie, marnotrawieniu publicznych środków i nepotyzmie mocne jest każde ugrupowanie polityczne, które kiedykolwiek dorwało się w Polsce do władzy. Ale tych, którzy chcą naszego wyjścia z UE, nazywam szkodnikami i nigdy nie będzie mi z nimi po drodze.

Eurosceptycy ciągle biadolą – Bruksela to, Bruksela tamto, biurokracja, ingerują, suwerenność zabiorą, kraść nie pozwalają, UE ma zmienić się w Niemieckie Państwo Europejskie stanowiące śmiertelne zagrożenie dla Polski i inne tego rodzaju brednie. Pozostałe państwa naszego regionu jakoś nie biadolą, nie boją się utraty suwerenności i Niemca rzekomo marzącego o wdrożeniu w życie drugiego planu „Drang nach Osten”. Nie biadolą, bo tajemnica obrony własnych interesów w Brukseli tkwi wyłącznie w umiejętności skutecznego realizowania teorii Maksa Webera: polityka to dążenie do udziału we władzy lub do wywierania wpływu na podział władzy – między państwami czy też w obrębie państwa. Im zręczniejsi dyplomaci, tym większe wpływy w Brukseli. Tymczasem nasi dyplomaci to słoń w brukselskim składzie porcelany – pieniactwo, krętactwo (pan Ryszard Czarnecki), brak obycia, zwykła głupota. Ostatni przykład uroku polskiej polityki zagranicznej: urzędas z MSZ publicznie poucza ambasadora Ukrainy, jakie stanowisko powinien zająć prezydent Zełenski w sprawie Wołynia. Nie ty, chłopczyku, i nie w takiej formie.

Nasz potencjał gospodarczy, technologiczny, militarny, czy intelektualny tak ma się do potencjału Wielkiej Brytanii jak – nie przymierzając – małpa kataryniarza do Toscaniniego, że użyję mojego ulubionego porównania. W 2020 r. Wielka Brytania opuściła Unię Europejską. Mijają trzy lata i co mamy? Praktyczną lekcję dla fanów Polexitu. Przed świętami Wielkanocnymi setki autokarów z brytyjskimi dziećmi, które chciały przeprawić się promem do Europy, stały w 18-godzinnych korkach z niewielkim dostępem do jedzenia, picia i toalet. Po Brexicie Brytyjczycy muszą mieć stempel w paszporcie przy wjeździe do strefy Schengen, ponieważ mogą przebywać na kontynencie tylko 90 dni bez wizy na pobycie turystycznym. Brytyjczykom obiecywano m. in., że dzięki Brexitowi pozostanie w kraju więcej funtów i staną się bogatsi. Uwierzyli w to zwłaszcza biedniejsi mieszkańcy UK. Tu kłania się Molier: „Sam tego chciałeś Gregory Dyndalo…”. Po Brexicie doszło do spadku wartości nabywczej funta i ceny poszybowały w górę. Inflacja w kwietniu wyniosła 10,1 proc. rok do roku i jest najwyższa wśród krajów Europy Zachodniej, błyskawicznie drożeje żywność, wprowadzono limity na zakup pomidorów, ogórków i papryki – jak u nas za komuny. Ceny żywności i napojów bezalkoholowych wzrosły w marcu o 19,1 proc. rok do roku i był to największy wzrost od… sierpnia 1977 r., kwitnie handel ludźmi na kanale La Manche. Wymieniłem tylko może 20 proc. problemów nękających obecnie Brytyjczyków.

Na Wyspach kac po Brexicie zwiększa się z miesiąca na miesiąc. Rzutem na taśmę brytyjski rząd poprosił ostatnio Brukselę o włączenie Wielkiej Brytanii do programów naukowych Unii, w tym do programu Horizon Europe wartego aż 95,5 mld euro. Bruksela potraktowała prośbę jako dobry żart. Polska ma dostęp do wszystkich programów naukowych. Jak wyglądałby nasz kraj po wyjściu z UE? Taka wizja jest poza moim zasięgiem intelektualnym.

Wróć