Organizowane są tam pokazy mody i koncerty, na które przychodzi kilka tysięcy osób. Młodzi umawiają się na randki tam albo przy pobliskiej fontannie multimedialnej. Latem na bulwarach organizowane są sobotnie potańcówki, zimą rzeszowianie tańczą w jednej ze szkół. W tańcach uczestniczy kilkaset osób, także ludzie dojrzali i seniorzy. Dla Tadeusza Ferenca bardzo ważna była także kwestia ekologii, rekreacji, edukacji i szkolnictwa wyższego oraz zachowanie architektonicznego ładu, którego brakuje stolicy. Kiedy rozmawiał z architektami o pomyśle zagospodarowania kolejnej ulicy, dbał, by do dyskusji włączyli się także mieszkańcy. Zastrzegał jednocześnie, że nie chce, by omawiany projekt był podobny do już zrealizowanych. To musiało być coś nowego. Miasto piękniało w oczach, więc nic dziwnego, że przez ostatnie ćwierć wieku do Rzeszowa przybyło ponad 35 tys. mieszkańców. Miasto szybko zaczęło wyrastać na akademicką stolicę Polski. Udział studentów w proporcji do liczby mieszkańców jest największy i wynosi 18,8 proc., podczas gdy w Warszawie jest to 12,2 proc.
Tak jak kiedyś w gospodarce światowej błyskawicznie wyrosły Japonia, Korea Południowa czy Chiny, tak w Polsce wyrasta nam Rzeszów. Wyrasta wbrew panującym w Polsce fałszywym przekonaniom, jakoby miasta średniej wielkości nie miały szans na imponujące dokonania. Nader często ich burmistrzowie i prezydenci twierdzą, że się nie da. Rzeszów przeczy tej powszechnie powtarzanej bredni. W odróżnieniu od Warszawy stolica Podkarpacia nie ma problemów z zagospodarowaniem odpadów. Dążąc do wypełnienia warunków zrównoważonego rozwoju, wdrożono tam nowy system zagospodarowania śmieci. Głównym celem władz miasta stało się dążenie do osiągnięcia odpowiedniego poziomu recyklingu, czyli zwiększenia odzysku odpadów segregowanych, a także zmniejszenie masy odpadów ulegających biodegradacji. Idąc śladem m. in. Madrytu, postawiono sobie za cel osiągnięcie przez gminę Rzeszów do 2025 r. co najmniej 60 proc. poziomu recyklingu i przygotowania do ponownego użycia. Chodzi tutaj o takie materiały, jak papier, szkło, metale i tworzywa sztuczne. Władze Rzeszowa dążą do tego, by poziom recyklingu materiałów budowlanych wyniósł w najbliższej przyszłości nie mniej niż 70 proc.
Co do ustalenia opłat procedurę przeprowadzono sprawnie i z wyobraźnią. W pierwszej kolejności Urząd Miasta Rzeszowa ogłosił przetarg dla firm, które będą odbierać odpady od mieszkańców na terenie miasta. W przetargu zostało wyłonione konsorcjum firm, którego liderem jest MPGK Rzeszów Sp. z o.o. W następnej kolejności urząd ustalił wysokość opłat za gospodarowanie odpadami. Tym sposobem udało się dostosować stawki za wywóz odpadów do faktycznych kosztów, jakie będą musiały zostać poniesione z tytułu obsługi nowego systemu. Ceny w Rzeszowie zależą od liczby osób faktycznie zamieszkałych w danym gospodarstwie domowym. Tak przyjęta metoda wychodzi naprzeciw rodzinom wielodzietnym. Z tego powodu dla rodzin większych niż pięcioosobowe stawka nie wzrasta. Różnica między opłatami za odpady segregowane i niesegregowane jest bardzo widoczna i wynosi aż 50 proc. To wielka zachęta do segregacji. Od 1 marca 2021 r. stawki za odbiór odpadów od mieszkańców Rzeszowa nie zmieniły się i wynoszą: dla zabudowy jednorodzinnej 32 zł miesięcznie od każdej osoby zamieszkującej daną nieruchomość, a dla zabudowy wielorodzinnej 27 zł miesięcznie od osoby.
Według danych opublikowanych przez Eurostat, prawie 300-tysięczny Białystok należy do najszybciej rozwijających się miast w Polsce. Wśród polskich miast znalazł się na 9. miejscu z wynikiem 59 proc. wzrostu. Najlepszy wynik zanotował Wrocław z wynikiem 86 proc. Trzy lata temu odwiedziłem Białystok kilkakrotnie w związku z operacją wymiany mojego stawu biodrowego w tamtejszym szpitalu uniwersyteckim, nie bez powodu uznawanym za trzecią najlepszą lecznicę w kraju. Jestem zachwycony pięknem tego miasta, które podobnie jak Rzeszów miałem okazję odwiedzić przed ponad dwudziestu laty. I w tym przypadku z prowincjonalnego kawalera Białystok przekształcił się w przystojnego królewicza. I nawet zdobyty właśnie tytuł mistrza Polski w piłce nożnej nie jest czymś, co Jagiellonii Białystok spadło z nieba. Każdy, z kim rozmawiałem, twierdził, że awans miasta to zasługa doktora nauk ekonomicznych Tadeusza Truskolaskiego, bezpartyjnego samorządowca, który sprawuje urząd prezydenta Białegostoku od 2006 roku.
Stolica Podlasia, podobnie jak Rzeszów i w odróżnieniu od Warszawy, nie wie, co to jest problem śmieciowy. Białystok może pochwalić się jedną z pierwszych w kraju instalacji termicznego przekształcania odpadów. Wybudowana w 2013 r. nowoczesna miejska spalarnia to nie tylko oszczędności na ich utylizacji. W procesie spalania śmieci można też uzyskać ciepło systemowe, tani produkt zapewniający ogrzewanie oraz ciepłą wodę dostarczaną do budynków przez systemy miejskie. Ulgę można dostać za posiadanie kompostownika na bioodpady.
Warszawa nie prędko wyjdzie ze śmieciowego kryzysu. Mija 35 lat od zmiany ustroju w państwie i przywrócenia utraconej samorządności, a żadna ekipa rządząca stolicą nie kiwnęła palcem w bucie, by zadbać o wybudowanie nowoczesnej instalacji do segregacji, recyklingu i termicznego przekształcania odpadów. Po prostu wieje grozą.
Przedstawiłem sylwetki dwóch bezpartyjnych samorządowców, którzy w swoich miastach udowodnili, że wszystko można, o ile jest wola, pomysł, determinacja w działaniu, wyobraźnia oraz pokłady empatii. Niestety, wybory w Warszawie są stricte polityczne. Kandydat bezpartyjny nie ma tu szans, ale Bogiem a prawdą, kandydaci z charyzmą, którym warszawiacy mogliby zaufać i dać im kreskę, jeszcze się nie pojawili. Mówi się, że w tym mieście nie ma bezpartyjnego kandydata, który byłby zdolny pokonać w wyborach duże partie polityczne. Ja uważam, że ktoś taki jednak jest. To Jurek Owsiak, od 2014 r. honorowy obywatel Warszawy, kilkakrotnie nominowany do Pokojowej Nagrody Nobla, związany z naszym miastem od ponad 60 lat. Jest wzorem uczciwości, człowiekiem, który zrobił dla kraju o wiele więcej niż wszyscy politycy razem wzięci. Nadszedł czas, że mógłby coś dobrego zrobić także dla rodzinnego miasta. Gdyby powołał do życia własny komitet wyborczy i zgłosił swoją kandydaturę na prezydenta Warszawy, miałby spore szanse wygrać wybory i wyprowadzić stolicę z wieloletniej zapaści.
Czemu piszę o tym właśnie dzisiaj? Bo pan Donald Tusk ogłosił właśnie, że nie będzie kandydował w przyszłorocznych wyborach prezydenckich. W tej sytuacji murowanym kandydatem Platformy Obywatelskiej na prezydenta RP jest Rafał Trzaskowski. Po odstrzeleniu przez „Gajowego” do Brukseli szefa mazowieckich struktur PO Marcina Kierwińskiego, w stolicy po ewentualnym odejściu Trzaskowskiego powstanie przed przyszłorocznymi wyborami czarna dziura. Nie widzę wówczas w Platformie lepszego kandydata niż poseł Michał Szczerba, warszawiak z urodzenia. Ale czy tacy faceci jak on i Owsiak będą chcieli wziąć na swoje barki tak dużą odpowiedzialność? Jeden właśnie kandyduje do Parlamentu Europejskiego i pewnie tam wyląduje, bo ma w Warszawie bardzo wysokie poparcie. Startując w wyborach parlamentarnych 2023 z dalekiego siódmego miejsca na liście, z którego uzyskanie mandatu jest praktycznie niemożliwe, otrzymał prawie 29 tys. głosów i wszedł do Sejmu. Trudno dziwić się tak wysokiemu poparciu. Szczerba to parlamentarzysta wyróżniający się ogromną pracowitością, wyróżnia go także kindersztuba i unikanie udziału w sejmowych pyskówkach. Jest pozbawiony agresji w stosunku do politycznych rywali, co może dziwić, bo jego ociec Kazimierz Szczerba to wybitny polski pięściarz, sześciokrotny mistrz Polski w wadze lekkopółśredniej i półśredniej oraz dwukrotny medalista olimpijski. Natomiast Owsiak ma swoją ukochaną WOŚP i trudno go będzie oderwać od fundacji.
Jeśli jednak obaj panowie zdecydowaliby się wystartować w wyborach na prezydenta Warszawy 2025 – jeden jako reprezentant partii politycznej, drugi jako bezpartyjny trybun ludu – miałbym przy urnie twardy orzech do zgryzienia. Obaj są uczciwi i pracowici, obaj cieszą się społecznym szacunkiem, obaj są „ziomalami” z Warszawy. Na dzień dzisiejszy mogę jedynie powiedzieć, że marzę, by znaleźć się w takiej sytuacji. Decyzję – komu dać kreskę – podjąłbym dopiero w lokalu wyborczym.