Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Ruskie pociski zamiast ruskich pierogów

02-03-2022 21:09 | Autor: Tadeusz Porębski
Żebym nie wiem jak mocno się odpychał, muszę choć raz odnieść się w swoim stałym felietonie do wydarzeń blisko naszej granicy, o których trąbi cały świat. Czynię to niechętnie, bo wszystkie media od kilku dni niczym innym się nie zajmują i chyba powiedziano już wszystko. Niniejszym kajam się publicznie, ponieważ totalnie pomyliłem się w ocenie Władymira Władymirowicza Putina, prezydenta Federacji Rosyjskiej. Miałem go za polityka skutecznego, sprawnego i przewidywalnego, czemu wielokrotnie dawałem wyraz w swoich publikacjach. Ba, nawet darzyłem go sympatią za charakterystyczną dla niego specyficzną retorykę. Wyprowadził mnie w pole – pocieszające jest to, że nie tylko mnie, ale prawie wszystkich ważniaków robiących w europejskiej polityce. No, może z wyjątkiem Brytyjczyków, którzy przestali mu ufać już w 2006 r. po otruciu radioaktywnym polonem rosyjskiego dysydenta Aleksandra Litwinienki. Ofiara zmarła w straszliwych męczarniach, a Anglicy uznali, że za atakiem na Litwinienkę stał sam Putin. Nieufność do Rosji zamieniła się w niechęć graniczącą z odrazą, kiedy w 2018 r., również na terytorium Zjednoczonego Królestwa, usiłowano otruć „nowiczokiem” podwójnego agenta brytyjskiego wywiadu Siergieja Skripala i jego córkę Julię.

To były wyraźnie sygnały, że główny lokator Kremla nie cofnie się przed niczym, by pokazać światu swoją moc i władzę. Sygnały te zostały przez resztę Europy zlekceważone, podobnie jak wrześniowe doniesienia z Polski o bezprecedensowym rozmachu strategicznych manewrów armii rosyjskiej i białoruskiej „Zapad 2021” tuż pod polską granicą, w które zaangażowano 200 tys. żołnierzy, czyli 1/5 rosyjskiej armii. Putin i jego propagandyści tradycyjnie już oszukali Zachód, zapraszając na manewry w roli obserwatorów wysłanników ONZ, OBWE i Czerwonego Krzyża. „Cokolwiek by mówiono na Zachodzie, te manewry są elementem szkolenia wojsk” – twierdził rosyjski wiceminister obrony Nikołaj Pankow. Zachód uwierzył i dopiero 24 lutego nad ranem, kiedy Putin wydał rozkaz o rozpoczęciu operacji wojskowej na wschodniej Ukrainie, naocznie można było się przekonał, że ma się do czynienia nie z politycznym graczem, lecz z sowieckim zbirem, który kieruje się w swoich poczynaniach najbrutalniejszą ze wszystkich idei – silny ma zawsze rację.

Porównywanie Putina do Adolfa Hitlera nie jest moim zdaniem trafione, ale polityczne motywy ściśle łączą osoby dwóch zbrodniarzy. Idée fixe Führera była koncepcja tzw. Lebensraum, czyli powiększanie przestrzeni życiowej dla Niemców za pomocą Drang nach Osten (parcia na wschód), zaś w wypadku rosyjskiego watażki to odtworzenie Wielkiej Rosji poprzez podporządkowywanie sobie kolejnych narodów. Wiadomo, że dla Putina politycznymi wzorcami są Piotr I Wielki, Katarzyna II Wielka oraz Josif Wissarionowicz Stalin. Prawdopodobnie ubzdurał sobie, że zapisze się w historii Rosji jako Władymir I Zdobywca, ale nie wziął pod uwagę faktu, że czasy się zmieniły i dzisiaj na podboje terytorialne, szczególnie w Europie, nie będzie zgody. Sowiecki zbir – tak dzisiaj należy nazywać tego kremlowskiego bolszewika, odzianego w garnitur od Armaniego – ubzdurał sobie również, że na Ukrainie jego wojska będą witane kwiatami oraz chlebem i solą, ale znów nie wziął pod uwagę faktu, że Ukraińcy liznęli od 1991 r. wolności i ani im w głowie oddać rządy w państwie kolejnemu po Łukaszence i Kadyrowie pachołkowi Putina.

Straszna jest pogarda człowieka sowieckiego – pisał w „Kolumbach” Roman Bratny. Rzeczywiście, Rosjanie często patrzą na innych z góry i bardzo pogardliwie wypowiadają się na przykład o „Amerykancach”. Do Polaków czują respekt, może dlatego, że wielokrotnie daliśmy im tęgiego łupnia – ostatnio w 1920 roku. Ale dawni wasale w postaci Tadżyków, Gruzinów, Kazachów czy Czeczenów, których w Rosji nazywają „Czarnymi”, to dla nich ludzki chłam. „Chochoł” jest obraźliwym określeniem osoby pochodzącej z Ukrainy, chociaż Rosjanie używają tego określenia także wobec innych narodowości z tamtych rejonów. To coś w rodzaju naszego pogardzanego „wsioka”. Natomiast Ukraińcy nazywają pogardliwie Rosjan „kacapami”, co ma podobną wymowę do polskiego słowa osioł. Oba kraje są ze sobą zbyt mocno powiązane historycznie, by mówić o całkowitej odrębności kulturowej, ale od 1991 r. Ukraińcy celebrują i pielęgnują wszystko, co różni ich kraj od Rosji. Często twierdzą wręcz, że cywilizacja rosyjska swoje korzenie ma w Kijowie (Ruś Kijowska), a język ukraiński jest starszym i bardziej złożonym słowiańskim językiem niż rosyjski, co doprowadza Rosjan do furii.

Kardynalny błąd, popełniony w ocenie Ukraińców jako nacji, zaowocował tym, że politycznie Rosja Putina już przegrała tę wojnę, o utracie wizerunku niezwyciężonej armii rosyjskiej nie mówiąc. Ogromną przewagę agresora widać w liczbie żołnierzy i ilości sprzętu, ale wysokość morale jest zdecydowanie po stronie Ukraińców. To nic dziwnego, jeśli ma się tak charyzmatycznego głównodowodzącego i przywódcę narodu jak prezydent Wołodymyr Ołeksandrowycz Zełenski. Każdy ruch rosyjskich wojsk jest śledzony przez satelity, zaś uzyskane informacje po ich przetworzeniu w Fort Huachuca (Centrala Wywiadu Armii USA) niezwłocznie przesyłane są do sztabu generalnego w Kijowie. Ukraińcy mają wiedzę o ruchach każdego rosyjskiego czołgu z dokładnością do 100 metrów, dlatego Rosjanie nie zdobyli jeszcze stolicy Ukrainy. Mają gigantyczną wprawdzie przewagę i miasto może upaść pod naporem rakiet i pocisków manewrujących, ale nawet jeśli tak się stanie, najeźdźcy utoną we własnej krwi. Maksymalnie zdeterminowani żołnierze, a także uzbrojona ludność cywilna będą razić wroga zza rogów ulic, z dachów i okien budynków.

Polacy dostarczyli na Ukrainę najlepsze na świecie zestawy rakiet przeciwlotniczych „Piorun”. Są tak skuteczne, że partię tego sprzętu kupili od nas nawet Amerykanie. „Pioruny” można porównać do amerykańskich „Stingerów”, ale polski odpowiednik ma dużo większą skuteczność. Z porównania dokonanego podczas ćwiczeń Tobruq Legacy-19 wynika, że skuteczność „Stingerów” była nie większa niż 70 proc., natomiast testowane przez żołnierzy „Pioruny” miały 100-procentową efektywność, choć ich próby odbywały się w o wiele gorszych warunkach.

W zaledwie kilka dni prezydent największego terytorialnie państwa świata stał się wyrzutkiem potępianym i pogardzanym pod każdą szerokością geograficzną. Choć sam wpędza największy swój kraj w ciemność i nędzę, bo sankcje już robią swoje – nie sądzę, by szybko wycofał się z Ukrainy. Będzie nadal atakował, by do ewentualnych negocjacji tradycyjnie przystąpić z pozycji siły – „wyzwoliciela Ukrainy od nazizmu, który był głównym narzędziem i główną metodą budowania ukraińskiej państwowości”. Aby zachować twarz, będzie bredził, że „denazyfikacja odbywa się w interesie całej Europy, nawet jeśli Europa nie jest tego świadoma”. Tyle że wpierw musiałby zająć całą Ukrainę i utrzymać w ryzach kraj terytorialnie dwa razy większy od Polski. Jest to niemożliwe, bo prawie każdy Ukrainiec, a jest ich 40 milionów, ma za pazuchą „kałacha”, zaś w piwnicy rusznicę przeciwpancerną, granaty i butelki z benzyną.

Należy podkreślić, że Rosjanie już po raz drugi w skali osiemdziesięciu lat dopuszczają się ludobójstwa na ludności Ukrainy. Tak zwany Hołodomor (ukr. zamorzenie głodem), czyli wywołana sztucznie klęska głodu w latach 1932–1933, pochłonął życie około 5 milionów Ukraińców. Dochodziło do aktów kanibalizmu. Działania, które wywołały masowy głód, wynikały ze sprzeciwu ludności wsi Ukraińskiej SRR wobec kolektywizacji rolnictwa i ściągania obowiązkowych, nieodpłatnych dostaw produktów rolnych w wymiarze przekraczającym możliwości produkcyjne wsi. Polityka ta została wprowadzona na przełomie 1929/1930 przez kierownictwo Wszechrosyjskiej Komunistycznej Partii (bolszewików). Wymuszana była siłą, z użyciem wojska i surowych kar, z karą śmierci włącznie.

Wróć