Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Robienie z Polski zaścianka...

27-04-2022 20:26 | Autor: Tadeusz Porębski
Dług Skarbu Państwa w końcu roku 2021 wynosił ponad bilion złotych (1.138.031,3), a prognozowany koszt obsługi długu to prawie 26 mld (25.957,7). Jednak rosnąca rentowność obligacji Skarbu Państwa sprawia, że w tym roku koszt obsługi wzrośnie do około 35 mld zł, zaś w roku 2023 przekroczy 40 mld zł – prognozuje ekonomista Witold Gadomski. Rentowność 10-letnich obligacji Skarbu Państwa systematycznie wzrastała, by w dniu 11 kwietnia osiągnąć aż 6,3 proc. Wzrost rentowności oznacza zwiększenie kosztu obsługi długu. W UE wyższą rentowność mają tylko 10-letnie obligacje Węgier (6,9 proc.) i Rumunii (6,7 proc), z tym że rentowność polskich 10-latek rośnie najszybciej. Jednym słowem – pożyczanie pieniędzy staje się dla rządu coraz droższe. Kto pożycza rządowi kasę? Rządowy dług kupowały głównie krajowe banki, ale w ostatnich miesiącach doszły niebezpiecznie blisko do wyznaczonych limitów, jak idzie o możliwość obejmowania emisji. Również inwestorzy zagraniczni nie bardzo palą się do zakupu naszych papierów skarbowych. Okazuje się, że najchętniej pożyczają rządowi obywatele, którzy zgromadzili obligacje na kwotę prawie 58 mld zł. To większa suma niż papiery skarbowe będące w portfelach funduszy inwestycyjnych (42,3 mld zł) i ubezpieczycieli (56,2 mld zł).

W Ministerstwie Finansów głowią się, jak przekonać do zakupu rządowego długu zagranicznych inwestorów. Ostatnio podczas wirtualnego „roadshow” resort zachęcał do zakupu podmioty z Niemiec i Austrii. Bez efektu. A rząd musi w tym roku pożyczyć znacznie więcej niż zakładane w budżecie 222 mld zł. Będzie gorzej, bo sytuacja na rynku jest bardzo zmienna, co dodatkowo utrudnia MF sprzedaż długu. Do tego dochodzi wzrost stóp procentowych. Powyższe dane pochodzą ze strony MF, do którego zaufanie społeczne systematycznie spada. Dlatego trudno ze 100-procentową pewnością zakładać, że wykazywany przez resort finansów dług publiczny to tylko 1,1 bln złotych. Wielu ekonomistów upiera się, że w rzeczywistości jest on dużo wyższy. Sytuacja finansowa państwa staje się z miesiąca na miesiąc coraz gorsza, tymczasem toleruje się w rządzie osobnika, który nie respektuje wyroków TSUE i naraża państwo na gigantyczne straty. Komisja Europejska przeszła bowiem od słów do czynów. Licznik kar nałożonych na Polskę za niezastosowanie się do środków tymczasowych dawno przekroczył miliard złotych.

To efekt zsumowania się dwóch kar nałożonych przez TSUE – za dalszą działalność kopalni w Turowie oraz niezamrożenie działalności Izby Dyscyplinarnej SN. Komisja Europejska potrąciła niedawno 69 mln euro (317 mln zł) z tej sumy. Ta kwota i kolejne zasilą wspólny unijny budżet. Mimo to minister odpowiedzialny za wyrządzenie budżetowi państwa tak gigantycznych strat nadal grzeje tyłek w gabinecie w Al. Ujazdowskich, podobnie jak 500 m dalej odpowiedzialny za Turów, notorycznie manipulujący faktami i mijający się z prawdą premier, który w ostatnich dniach zapowiedział wizyty w Niemczech i kilku innych krajach europejskich, by „obudzić sumienie tych rządów”. Szkoda, że nie budzi sumień swoich serdecznych przyjaciół: Marie Le Pen, którą obwożono po Warszawie rządowymi limuzynami niczym głowę państwa, Viktora Orbana – jednego z totumfackich zbrodniarza Putina, czy faszyzującego Matteo Salviniego – byłego wicepremiera Włoch. Kraj tonie w długu, inflacja już dwucyfrowa, drożyzna niszczy społeczną tkankę, ceny paliwa wchodzą na orbitę okołoziemską, podobnie jak raty kredytów hipotecznych, a kilkaset osób w Sejmie i rządzie zezwala na wyrzucanie do śmieci miliardów i jednocześnie skutecznie blokuje napływ do Polski środków przyznanych nam przez UE w ramach Funduszu Odbudowy w kwocie aż 770 mld złotych.

Ja, warszawiak z krwi i kości, facet chyba ogarnięty, zaczynam gubić się, bo nie jestem w stanie pojąć, jak ugrupowanie odpowiedzialne za prowadzenie tak ułomnej polityki generującej straty w budżecie, izolującej Polskę na arenie międzynarodowej i prześladującej mniejszości, nadal może liczyć na poparcie około 30 proc. wyborców? Tuż za naszymi granicami czai się potwór uznający wyłącznie siłowe rozwiązania, a w naszym kraju wcale nie zmniejsza się liczba eurosceptyków, tyle że na razie zaprzestali demonstrowania swojej antyeuropejskości. W jakiej sytuacji geopolitycznej i gospodarczej znajdowałaby się dzisiaj Polska, gdyby nie była członkiem Wspólnoty i NATO? Każdy, nawet średnio rozgarnięty człowiek, potrafi to sobie wyobrazić. Bylibyśmy nikim – tak dla Zachodu, jak i dla imperialistycznej Rosji. Włosy jeżą się na głowie na taką myśl. Po pół wieku dziadowania i zazdrosnego spoglądania w kierunku pławiącego się w luksusie Zachodu nagle sami staliśmy się Zachodem. Skończyło się wielogodzinne czekanie w kolejkach po wizy, nasze dzieci mogą kształcić się, legalnie pracować i osiedlać się gdzie tylko chcą. Nasi biznesmeni mogą robić legalne interesy z kim chcą, kiedy chcą i na jaką skalę chcą. Mamy wreszcie w kraju autostrady, nowoczesny tabor kolejowy i miejski, nowe obiekty sportowe, wyremontowane dworce, zabytki, stać nas na spędzanie wakacji za granicą, etc.

Mimo to znaczna część społeczeństwa nie docenia tego prawdziwego zrządzenia losu i z dystansem podchodzi do członkostwa Polski w UE. Nie przekonuje ich nawet prosta arytmetyka, która przecież nie kłamie (o ile opiera się na rzetelnych liczbach). Na tym polu polityczna manipulacja i dezinformacja sięgnęły zenitu. Pan Patryk Jaki, wybitny znawca problematyki finansowej, przedstawił był wyliczenie, z którego wynika, że więcej do UE wpłacamy, niż stamtąd otrzymujemy. Wyliczenia pana Jakiego i jego „ekspertów” zostały wprost zmiażdżone przez najlepszych polskich ekonomistów. Wykazali, że rewelacje pieszczocha z Solidarnej Polski to najzwyklejszy fake news, pełen merytorycznych błędów i manipulacji liczbami. Według pana Jakiego w ciągu 17 lat członkostwa w UE Polska straciła 535 mld zł. Tymczasem z tabel transferów ZAMIESZCZONYCH NA STRONIE INTERNETOWEJ MINISTERSTWA FINANSÓW wynika, że saldo transferów Polska – UE w latach 2004-2021 (do końca listopada 2021 r.) jest dla nas dodatnie i wynosi prawie 141,8 mld euro (652 mld zł). Skąd tak rażąca rozbieżność w łonie tego samego rządu? Jak to jest, że wiceminister sprawiedliwości w rządzie PiS publicznie kwestionuje dane autoryzowane przez ministra finansów z PiS? Przecież to klasyczna schizofrenia polityczna, niespotykana w demokracji.

I co dalej? Nic – tonąca w politycznej schizofrenii, nieudolności, zawziętości, manipulacji, braku międzynarodowej ogłady i bogoojczyźnianym patriotyzmie ekipa rządząca Polską nadal może liczyć na poparcie około 30 proc. wyborców. Szanuję wolę ludu i w odróżnieniu od wielu publicystów ani mi w głowie pomysł odsunięcia PiS od władzy za pomocą innego środka niż wyborcza urna, ale powoli tracę szacunek do własnej nacji. Powód? Bardzo prosty: systematycznie kurczy się liczba Polaków kierujących się logiką i rozumem, empatycznych, tolerancyjnych i postępowych, a zbyt szybko rosną szeregi agresywnej, kierującej się emocjami tłuszczy. Mam wrażenie, że w Polsce rodzi się coś w rodzaju ochlokracji (gr. rządy motłochu) – zwyrodniałej formy demokracji, w której władza, wybierana bezpośrednio przez niezorganizowany i ulegający zmiennym emocjom tłum, sprawowana jest bez żadnych zasad prawnych. Polibiusz – grecki historyk i kronikarz znany z dbałości o prawdę – umieszcza ochlokrację, obok oligarchii i tyranii, jako jedną z niewłaściwych form państwa. Z mojej strony pełna zgoda.

Patriotyzm w obecnym wydaniu przestał mnie kręcić, odkąd publiczne media (na które płacę) uznały za „Prawdziwego Polaka” wyłącznie wyborcę PiS, wiernego słuchacza Radia Maryja oraz czytelnika tygodnika „Sieci” i „Gazety Polskiej”, a za wroga każdego przeciwnika PiS i osobę LGBT. Dwa lata temu moja córka, mieszkającą od prawie 20 lat za granicą, zakomunikowała, że dopóki nie zmieni się w Polsce rząd, jej noga w ojczyźnie nie postanie. Woli spotykać się z nami w swojej drugiej ojczyźnie – Wielkiej Brytanii, gdzie od królowej otrzymała obywatelstwo. Albo na hiszpańskim wybrzeżu Costa Blanca, byle nie w Polsce. Początkowo wściekłem się na takie dictum, dzisiaj przyznaję jej rację. Europejczyk z Zachodu nie ma czego szukać w naszym zaścianku pełnym społecznych podziałów, kołtuństwa i wzajemnej nienawiści.

Wróć