Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Religijnie czy komercyjnie???

08-12-2021 20:54 | Autor: Maciej Petruczenko
Rozglądając się co nieco po Polsce w ogóle, a po Warszawie w szczególności, zaczynam coraz bardziej zgadzać się z irlandzkim kpiarzem Bernardem Shawem (1856-1950), który stwierdził, że sztuka rządzenia polega na organizowaniu bałwochwalstwa. Przed wojną mieliśmy rozpowszechniony aż do przesady kult marszałka Józefa Piłsudskiego, a nawet jego kasztanki, choć on akurat z gruntu rzeczy postacią kultową na pewno był. Po wojnie pozostawałem od dziecka świadkiem bałwochwalczego uwielbienia, jakim darzono generalissimusa Józefa Stalina, „Wielkiego Językoznawcę”, a tak naprawdę krwawego satrapę, pijącego po całych nocach wraz z przybocznymi pachołkami i nieustannie posyłającego Bogu ducha winnych ludzi do katorżniczych łagrów. Potem mieliśmy – moim zdaniem całkowicie zasłużony – kult papieża Jana Pawła II i jednocześnie kult Lecha Wałęsy, przewodniczącego NSZZ Solidarność, zamieniony ostatnio w dosyć brutalną nagonkę na tego wciąż prostego człowieka, który – niezależnie od tego, jak wielkie miał wady – potrafił w dziejowym momencie wejść komunie na łeb.

Od paru lat mamy do czynienia z forsowaniem kultu byłego prezydenta RP, śp. Lecha Kaczyńskiego, wyjątkowo porządnego i całkiem rozgarniętego człowieka, wspomaganego na dodatek za życia przez superinteligentną małżonkę Marię. Gdyby mnie akurat spytano, czy wyżej ceniłbym ją, czy jego, kto wie, czy nie opowiedziałbym się za nią. Nie znaczy to, że nie doceniam odważnej postawy, jaką Lech wykazał w okresie rozkwitu „Solidarności”, a także odpowiedzialności w sprawowaniu funkcji państwowych z poszanowaniem prawa. Pozostając nadal prezydentem, na pewno nie pozwoliłby bratu na rozwałkę systemu prawnego, z jaką nie mieliśmy do czynienia chyba w całej historii Polski. Byłbym jednak daleki od stawiania Lechowi pomników, bo cały legion innych Polaków o wiele bardziej na nie zasłużył. Tymczasem pomniki – i to wyjątkowo tandetne – stawia mu się tak samo jak Janowi Pawłowi II, którego etos jako wielkiego humanisty rozmienia się poprzez to na drobne, czyniąc na dodatek z byłego biskupa krakowskiego – wybitnego literata, jakim na pewno nie był. Można z kolei posłuchać na YouTube rosyjskiego dyktatora Władymira Putina śpiewającego przy akompaniamencie czarnoskórych muzyków dosyć prosty soulowy standard. Jak na kompletnego amatora, wykonuje go w miarę poprawnie, co nie znaczy, że od razu należy uznać prezydenta Rosji za utalentowanego wokalistę i z tego tytułu klękać przed nim na kolana.

Obok Shawa pozwolę sobie tym razem zacytować innego myśliciela angielskiej proweniencji – Herberta Spencera, w którego mniemaniu oddawanie czci bohaterom jest najbardziej rozwinięte tam, gdzie jest najmniej rozwinięte oddawanie czci wolności ludzkiej. Jeśli sięgnąć pamięcią chociażby do czasów Związku Radzieckiego, to trudno nie zgodzić się ze Spencerem. Wyorderowanych niemal od stóp do głów bohaterów i stawianych im pomników tam naprawdę nie brakowało, za to wolności mieli obywatele ZSRR jak na lekarstwo. Nawet z miasta do miasta można było przemieszczać się tylko na podstawie przepustki. Wymiar sprawiedliwości był całkowicie podporządkowany aparatowi politycznemu. Politbiuro okazywało się ważniejsze od Rady Najwyższej i Sądu Najwyższego.

Nie chciałbym jawić się złym prorokiem, ale wydaje mi się, że w dzisiejszej Polsce w coraz większym stopniu zaczynają być realizowane sowieckie wzory. Już teraz gołym okiem widać, że jeden ważny pan najwyraźniej hołduje zasadzie, sformułowanej pono przez dawnego prokuratora ZSRR Andrieja Wyszyńskiego: „Dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie...” (Gołowa jest, paragraf najdiotsia...). Usiłujący zachować niezależność sędziowie są praktycznie odsuwani od zawodu, a grozi im się nawet odbieraniem emerytury. Wyroki europejskich trybunałów wyrzuca się u nas do kosza, interpretując najważniejsze normy prawne tak, żeby prezes Polski był zadowolony i znajdował potwierdzenie brutalnych ataków na nasz kraj nie tylko ze strony wspomaganej przez Rosję Białorusi, lecz również Niemiec, Francji, Belgii, Holandii, całej Unii Europejskiej, a także – last but not least... Watykanu. Kocham Rzym, lecz jak tak dalej pójdzie, nie odważę się na spacer po placu św. Piotra w obawie, że papież Franciszek naśle na mnie swoich siepaczy, tak jak to robi w stosunku do naszych patronujących pedofilii biskupów.

Ostatnio Franciszek postawił się też Komisji Europejskiej, pytając przewodniczącą Ursulę von der Leyen, czy niewinne określenie „Christmas time” (czas świąt Bożego Narodzenia) już nie przejdzie przez gardło urzędnikom unijnym. Nie wiem wprawdzie, czy im się ten termin podoba, czy nie – wiem natomiast, że w bardzo wielu krajach nazwa „Christmas time” nie oznacza bynajmniej wzmożenia duchowego, jeno porę komercyjnego szaleństwa. Nawiasem mówiąc, kwestia z tym związana stała się również przedmiotem sporu na gruncie Warszawy, gdzie ratusz zaproponował uczczenie zbliżających się świąt plakatem bez jakichkolwiek treści religijnych. Skierowane do warszawiaków życzenie „KAŻDEMU, BEZ WYJĄTKÓW, WSZYSTKIEGO DOBREGO” jest rzucone pomiędzy ślizgających się łyżwiarzy, a pozostający w tle las sugeruje, że władze miasta zachęcają, by spędzić święta na sportowo, korzystając z uroków natury. Ani Jezus, ani Najświętsza Panienka, ani stajenka, a tym bardziej żłób wcale tam nie widnieją. Jedynie dobrze wyeksponowane świerki przypominają, że Christmas time kojarzy się nam może przede wszystkim z choinką, której tradycję przejęliśmy zresztą całkiem niedawno od Niemców. Zatem same złe wnioski dla sfer bogoojczyźnianych. Warszawski plakat wywołał burzę w środowisku konserwatystów, nawykłych do tego, by na każdym kroku towarzyszyły nam elementy religijne, przeciwko którym ja, na przykład, bynajmniej nic nie mam. W pilnującym interesów kościelnych Radiu Maryja spikerka oceniła w tej sytuacji, że nasz kraj jest „przedemokratyzowany”. Czyżby uważała, że czas najwyższy wziąć nas już ostro za mordę?

Wróć