Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Przyszła pora na Victora...

27-04-2022 20:27 | Autor: Maciej Petruczenko
Dwa lata temu zamieściłem w tym miejscu felieton pt. „Victor przegrany”, pisząc między innymi o tym, jak bardzo mój starszy kolega z „Przeglądu Sportowego”, w 1944 najprawdziwszy, acz długo pomijany w kronikach bohater Powstania Warszawskiego Zygmunt Głuszek (pseudo Victor) jest w wieku 92 lat rozgoryczony, uświadomiwszy sobie po tak długim czasie, do jakiego stopnia nieodpowiedzialni byli dowódcy AK. Za których i dla których on akurat wielokrotnie narażał życie, będąc zaledwie 16-letnim podrostkiem w Szarych Szeregach. Teraz jednak przychodzi mi pisać o ostatniej misji Zygmunta, jaką było w poniedziałek 25 kwietnia przejście do lepszego ze światów – na pewno pod skrzydła o wiele bardziej odpowiedzialnego zwierzchnika.

Przypomnę najpierw kilka zdań, które napisałem dwa lata temu o Zygmuncie:

„Obrał sobie pseudo ukierunkowane na zwycięstwo Powstania. Podobnie myślał inny powstaniec, mój stryj Henryk (Podlasiak), nadając swojemu pierworodnemu synowi, urodzonemu w 1944 roku, imię Wiktor. I Henryk, i Zygmunt przekonali się rychło, że same imiona nie gwarantują zwycięstwa. Wykonujący rozkazy dowódców powstańcy dokonywali rzeczy wielkich, ale wobec przeważającej siły o wiele lepiej uzbrojonego przeciwnika musieli poddać się po 63 dniach. Blisko 200 tysięcy śmiertelnych ofiar po polskiej stronie, a do tej liczby można doliczyć jeszcze ofiary krwawo stłumionego w 1943 powstania w getcie warszawskim; obrócenie miasta przez Niemców w perzynę – to nie mógł być bilans satysfakcjonujący. A przecież do walki stanęły wszystkie pokolenia, nawet dzieci, o czym pamięć utrwala na Starówce pomnik Małego Powstańca. Niewiele pomogło przemieszczanie się powstańców kanałami i bohaterstwo młodych ludzi. Po owych 63 dniach Warszawa zamieniła się w jeden wielki masowy grób.

Dowódcom Armii Krajowej chodziło o to, żeby wyzwolić miasto spod okupacji niemieckiej, zanim uczynią to nadchodzący ze wschodu Sowieci wraz z armią polską pod dowództwem generała Zygmunta Berlinga. Liderzy AK mieli jednak złe rozeznanie, jakkolwiek to nie oni zapłacili za klęskę Powstania najwyższą cenę. Zygmunt Głuszek, który w wieku 16 lat odznaczył się w Szarych Szeregach, ma do nich żal. Dlatego pół życia poświęcił napisaniu cyklu książek na temat harcerskiego czynu w Powstaniu. O sobie akurat książki nie napisał. A przecież to on podjął się ryzykanckiej misji przekazania na praski brzeg Wisły błagalnej prośny akowskiego dowództwa o pomoc. No i Wisłę pod ostrzałem niemieckich karabinów maszynowych w tę i z powrotem przepłynął, meldując potem wykonanie zadania. Po wielu latach poprosiłem Zygmunta, żeby stanął w tym samym miejscu, z którego skoczył do Wisły w drodze powrotnej. I tam zrobiłem mu pamiątkowe zdjęcie. Nie mogło ono oczywiście zobrazować całego dramatu tamtej chwili w 1944, więc niech dołączony do felietonu rysunek w jakimś stopniu nadrobi ten brak” – napisałem w „Passie” 29 lipca 2020 roku, gdy Zygmunt był już mocno schorowany, mając za sobą nie tylko przeżycia wojenne, lecz także cudem zaleczoną w latach 50-tych gruźlicę.

Przez dziesiątki lat po Powstaniu nikt nie zamierzał uhonorować dokonań harcerza-bohatera, chociaż o innych młodych powstańcach wydawano książki. Gdy w 1952 przyjmowano go do „Przeglądu Sportowego”, redaktor naczelny z góry zastrzegał w kadrach, że to element politycznie niepewny, wymagający bacznej obserwacji co do postawy ideologicznej. No cóż, gdy się zaczął okres stalinowski, Głuszka po prostu wyrzucono z harcerstwa jako odszczepieńca, niegodnego nowych formacji Polski Ludowej. A on do 1956 roku przechowywał w szufladzie zdobytego podczas wojny Walthera, mając nadzieję, że jeszcze kiedyś przyda się do strzelania we wrogów. W pamięci miał wciąż widok polskich żołnierzy idących z podniesionymi rękami w niemieckiej eskorcie do niewoli. Z takim obrazem rzeczywistości ten syn piekarza z Saskiej Kępy nie mógł się nigdy pogodzić.

Choć w 1942 zdołał ukończyć naukę w zakresie szkoły powszechnej na tajnych kompletach (szkołę średnią i studia ukończył już po wojnie), rychło dał się wciągnąć w zakonspirowaną działalność Szarych Szeregów w najmłodszej, zawiszackiej grupie, napotkawszy w niej przyszłego reżysera filmowego Władysława Ślesickiego. O uprawianiu sportu podczas wojny musiał zapomnieć, choć do 1939 roku grał w piłkę nożną w drużynie przy zakładach Wedla.

Swego rodzaju nobilitacją dla Szarych Szeregów był wydany w 1943 rozkaz gen. Stefana Roweckiego (Grota), by każdy członek tej formacji był uważany jednocześnie za żołnierza Armii Krajowej. Instruktorami tej młodzieży byli głównie uczniowie liceum Batorego, ale Zygmunt tak szybko się wybił, że go wybrano w gronie zawiszaków hufcowym. I doskonale pamięta, że kilka dni przed wybuchem Powstania przez centrum Warszawy przechodziły rozbite i wycofujący się oddziały niemieckie. W działaniach wojennych zginęło już wtedy trzech braci Zygmunta, ale gdy 1 sierpnia o 17.00 wybiła godzina W, ruszył ze swoimi podkomendnymi do Powstania, podobnie jak jeszcze jeden jego brat Roman. Już w pierwszym dniu walk w Alejach Jerozolimskich zdobył na Niemcach karabin maszynowy z amunicją, lecz chwilę później musiał patrzeć, jak postrzelony przez nich starszy kolega kona na jego rękach. Taki był bojowy chrzest Głuszka-harcerza.

Wykonując zadanie przedostania się na praski brzeg próbował najpierw wraz z kolegą płynąć kajakiem, ale złapały ich reflektory z Mostu Poniatowskiego, trzeba było nurknąć do wody, więc kolega się wycofał, a Zygmunt – płynąc trochę pod wodą – dał sobie radę z silnym prądem i szczęśliwie dotarł na Saską Kępę. Za wykonanie całej misji przyznano mu Krzyż Walecznych, ale w powstańczym rozgardiaszu nie było okazji, by ktoś mu go wręczył. Dobrze się stało więc, że w roku ubiegłym, z pomocą Jerzego Jakobsche z Klubu Dziennikarzy Sportowych odpowiednie instancje przekazały Krzyż córce ciężko chorego Głuszka (on sam już nie był w stanie wyjść z domu). Doceniono go po 78 latach. Lepiej późno niż wcale. Zygmuncie, spoczywaj w pokoju, a Warszawa o tobie na pewno nie zapomni...

Wróć