Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Przyjemniaczek jeden miał pałaców siedem

27-07-2015 15:59 | Autor: Maciej Petruczenko
No to mamy ciekawy jubileusz. Warszawskiemu Pałacowi Kultury i Nauki, noszącemu na wstępie imię Józefa Wissarionowicza Stalina, strzeliło 60 lat. Ten wciąż najwyższy budynek w Polsce budził od początku kontrowersyjne oceny. Jedni nazywali go bowiem Darem Stalina, inni zaś Zemstą Stalina, faktycznego dyktatora imperium sowieckiego, który zabrał nam kresowe ziemie wschodnie, a obdarzył należącymi do Niemiec Ziemiami Zachodnimi.

Facet doprowadził do śmierci wielu milionów ludzi w Europie i Azji, był komunistycznym jedynowładcą i tyranem. Całe narody i państwa przestawiał na mapie jak pionki. W 1940 kazał zamordować 20 000 polskich oficerów, co świat zapamiętał jako zbrodnię katyńską. Z drugiej strony jednak przepędził z naszego terytorium niemieckiego okupanta, choć z nim wcześniej po cichu się dogadywał. Na koniec chciał być dla Polaków dobrym wujkiem , który zafunduje im najbardziej imponującą budowlę, mającą też być symbolem „wiecznej przyjaźni polsko-radzieckiej”. No cóż, przyjaźń jakoś nie przetrwała. Co więcej, nie przetrwał też sam  Związek Radziecki (albo Sowiecki, jak kto woli). Ale PKIN pozostał. I choć jest to konstrukcja staromodna, wciąż więcej z niej pożytku niż z supernowoczesnego Stadionu Narodowego za Wisłą, który zbudowano jako specjalistyczny obiekt dla potrzeb piłki nożnej, a tu jak na złość – meczów futbolowych tam tyle, co kot napłakał.

Gdy w roku 1955 w samym centrum Warszawy wystrzeliła w niebo imponująca konstrukcja Pałacu, warszawiacy wpadli raczej w przygnębiający nastrój. Oto powstał bowiem namacalny dowód panowania Związku Sowieckiego nad Polską i ta nowa budowla miała już po wsze czasy przypominać, kto rządzi naszym krajem „z tylnego siedzenia”. To wtedy na obrzeżach budowy PKiN powstał legendarny dowcip barowy: Kto zamawiał ruskie? Nikt, same przyszli...

Pałacu też nikt z polskiej strony u Rosjan nie zamawiał, tym bardziej, że nie chodziło o projekt  oryginalny. Wzniesionych w podobnym stylu budowli postawiono w Moskwie bodaj siedem. Miałem w 1973 roku okazję mieszkać w jednej z nich. Był to hotel Ukraina, w którym można było zauważyć więcej tajniaków niż schodów. Pamiętam, że gdy pochodząca z polskiej rodziny ze Lwowa śliczna pracowniczka mieszczącego się w hotelowym lobby sklepu walutowego Bieriozka pozwoliła sobie na swobodną rozmowę ze mną, na drugi dzień już ją wylali z roboty. Nic dziwnego, że z moskiewską wersją PKiN-u nic dobrego mi się w zasadzie nie kojarzy. Przyjemniaczek Stalin kazał nabudować ileś tam pomników swojej potęgi i jednym z nich po prostu obdarzył Polaków, którzy pewnie już zapomnieli, że do 1956 roku niemal w każdym naszym mieście główna ulica nosiła  właśnie imię Stalina, a całe miasto Katowice przemianowano na Stalinogród. Tym bardziej przykre, że dzisiaj w podobny sposób rozmienia się na drobne Jana Pawła II, którego pamięci to po prostu uwłacza. Bo co za splendor płynie z tego, że jest się patronem co drugiego skrzyżowania ulic?

W 1955 Warszawa świętowała jednocześnie nie tylko oddanie do użytku Pałacu Kultury i Nauki oraz przepięknego Stadionu Dziesięciolecia, będącego już absolutnie polskim dziełem (wedle projektu prof. Jerzego Hrynieweckiego). Tamtego lata odbył się otóż w naszej stolicy Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów, impreza z wyraźnym wydźwiękiem politycznym, mająca wykazać wyższość systemu socjalistycznego nad kapitalistycznym. Trzeba przyznać, że – niezależnie od wyznawanych poglądów – młodzież się bardzo zintegrowała, przy czym największym zainteresowaniem warszawiaków, a zwłaszcza warszawianek,  cieszyli się egzotyczni przybysze z dalekich Chin i Afryki, co zostało wkrótce udokumentowane licznymi narodzinami kolorowych potomków. Festiwal przyjęto w Warszawie z ogromnym entuzjazmem głównie dlatego, że w jego części sportowej wystąpili najwięksi mistrzowie lekkoatletyki (stadion Wojska Polskiego), boksu (Hala Gwardii), siatkówki (stadion Skry) i wielu innych dyscyplin.

Gdy po 1956 Stalina zdjęto z piedestału, Pałac Kultury przestał budzić negatywne skojarzenia. Zaczęto doceniać tę potężną budowlę chociażby ze względów utylitarnych. W części zwanej Pałacem Młodzieży kusił elegancki basen i. sale do najróżniejszych zajęć kulturalnych. To właśnie w Pałacu Młodzieży rozpoczął karierę sportową (początkowo pływacką i bokserską) późniejszy mistrz olimpijski w pchnięciu kulą Władysław Komar, zaś przyszła gwiazda biegów sprinterskich Irena Kirszenstein (Szewińska) należała do kółka teatralnego i pewnego razu przeistoczyła się nawet w Ofelię, grając w „Hamlecie” Szekspira.

Przedstawiciele starszego pokolenia na pewno pamiętają, że słynny dramaturg szwajcarski Friedrich Dürrenmatt padł na kolana z zachwytu, ujrzawszy swego „Romulusa Wielkiego” w mieszczącym się w PKiN Teatrze Dramatycznym, gdzie główną rolę wprost genialnie zagrał Jan Świderski. A któż nie pamięta jak  wspaniałe obrazy z całego świata oglądało się w jeszcze jednej placówce PKiN – Kinie Dobrych Filmów „Wiedza”?

Mająca aż trzytysięczną widownię Sala Kongresowa obrosła legendą. Nie tylko dlatego, że rekordową liczbę recitali miał tam Bohdan Łazuka, a w 1990 Mieczysław Rakowski rozwiązał  Polską Partię Robotniczą, wydając słynną komendę: sztandar wyprowadzić! W Kongresowej występowali przecież najsławniejsi artyści światowi. A obok, w restauracji „Kongresowa”, kąpali się co roku w fontannie uczestnicy organizowanego przez „Przegląd Sportowy” Balu Mistrzów Sportu.

Już Adam Mickiewicz cytował popularne kiedyś przysłowie: wart Pac pałaca, a pałac Paca. Może więc Warszawa warta jest Pałacu Kultury, a Pałac wart Warszawy?

Wróć