Uznaję wynik niedzielnych wyborów, ponieważ był to wybór w pełni demokratyczny. Jednak żadna siła nie jest w stanie zmusić mnie do uznania pupila połowy wyborców (10.606.628) za osobę godną objęcia w posiadanie Pałacu Prezydenckiego na Krakowskim Przedmieściu. Należę do drugiej połowy Polaków (10.237.177), którzy czują się zawiedzeni i zniesmaczeni wyborem na prezydenta RP stręczyciela i patologicznego kłamcy, który wyłudził od starszego pana mieszkanie w Gdańsku. Już słyszę głosy, że zarzuty kierowane pod adresem nowego lokatora Pałacu Prezydenckiego to ściema i nagonka reżimu Tuska. Nie do mnie z takimi tekstami. Moje myślenie jest bardzo proste: obrzucany gównem uczciwy kandydat na prezydenta łapie byka za rogi i walczy w obronie dobrego imienia. Niezwłocznie składa pozew w trybie wyborczym rozpatrywanym w 48 godzin i zmusza oskarżyciela do odszczekania przed sądem kłamstw. Natomiast kandydat mający cokolwiek za uszami nie korzysta z tego demokratycznego narzędzia, bo a nuż podczas przewodu sądowego okaże się, że oskarżenia są prawdziwe. Zupełny brak reakcji kandydata PiS na publiczne niszczenie jego wizerunku uprawdopodobnia wszystkie zarzuty.
W odróżnieniu od dziennikarzy kilku stacji telewizyjnych i wielu polityków tzw. październikowej koalicji nie zamierzam dramatyzować, ponieważ mleko już się rozlało. Rozważam jedynie skutki takiego wyniku wyborczego. Skutki, które można łatwo przewidzieć, to rządowy kryzys za kryzysem, bo choć prezydent RP nie posiada narzędzi do sterowania polityką rządu, to posiada na tyle silne umocowanie konstytucyjne, że jest w stanie przeszkadzać rządowi w uprawianiu własnej polityki. Można też przewidzieć płynący strumieniem do kancelarii prezydenckiej katalog wniosków o ułaskawienia, które w większości zostaną uznane za zasadne. Wynik wyborów prezydenckich to kolejny dowód na to, że euforia zwolenników rewanżu i odwetu prowadzi donikąd. Przewodnie hasło o konieczności rozliczania poprzedników już nie działa. Nie można natomiast przewidzieć, jak poradzi sobie nowy lokator Pałacu Prezydenckiego na europejskich salonach. Nie ukrywa swojej niechęci do UE, ale nie może po prostu wypiąć się na Berlin i Brukselę, ponieważ jego obowiązkiem jest reprezentowanie państwa polskiego na zewnątrz, dbałość o zawarte sojusze oraz polityczny i gospodarczy interes RP. Ale poważne europejskie medium nazwało go PIMP-em, więc nikt nie jest dzisiaj w stanie przewidzieć, jak pieszczoch PiS i Prezesa będzie traktowany przez europejskie elity.
Co do przyczyn porażki Rafała Trzaskowskiego, polityka uczciwego i wszechstronnie wykształconego. Niestety, nie był to odpowiedni kandydat na obecne czasy. Już pierwsza tura wyborów pokazała, że polityczny wiatr zmienia kierunek w prawo i znacząco rośnie liczba wyborców antysystemowych. Niektórzy dziwią się, że będący w podobnej sytuacji politycznej Nicusor Dan, burmistrz Bukaresztu, potrafił w drugiej turze wyborów na prezydenta Rumunii rozprawić się z rywalem, a Trzaskowski jakby zawiódł. Tajemnica tkwi w głosach młodych, które wyniosły Dana na szczyty władzy. Dlaczego młodzi zdecydowali się oddać w drugiej turze swój głos na Dana? Bo jako burmistrz stolicy Rumunii odciął się od elit, więc w oczach młodych uchodził za kandydata antysystemowego, choć w rzeczywistości takim nie jest. Natomiast Rafał Trzaskowski kojarzony był i jest z rządzącymi elitami, a oficjalne poparcie udzielone mu w TVP i TVN przez premiera rządu mogło być „pocałunkiem śmierci”. Spójrzmy też na sztab wyborczy Trzaskowskiego, który obsiedli czynni politycy koalicji rządzącej, m.in. minister sportu Sławomir Nitras, minister od edukacji Barbara Nowacka, czy wiceminister obrony narodowej Cezary Tomczyk.
Młodzi Polacy nie kupują ani polityków kojarzonych z obecnym rządem, ani ich gadki – szmatki. Najwyższy czas przyjąć to wiadomości. Jeśli rząd Donalda Tuska nie chce pójść w 2027 r. z wyborczymi torbami musi dokonać znaczącej korekty swojego wizerunku, zbytnio zalatującego lewactwem i polityczną poprawnością. Przede wszystkim zaś musi poświęcić dużo więcej uwagi młodemu pokoleniu, bo to ono decyduje od 2023 r. o wyniku kolejnych wyborów, a nie seniorzy. Nikt w sztabie wyborczym Rafała Trzaskowskiego nie dostrzegł kluczowej dla wyborów kwestii – zmiany struktury wiekowej wyborców, co działa na korzyść kandydatów antysystemowych, takich jak Sławomir Mentzen z Konfederacji. Mimo że twardo odmawia dziewczynom i kobietom prawa do aborcji – nawet ciąży pochodzącej z gwałtu, mimo że jest zwolennikiem wyłącznie dwóch płci, wrogiem ustawy o związkach partnerskich, wspólnie z prawicowymi fundamentalistami podpisał się pod aktem Konfederacji Gietrzwałdzkiej, oddającym Polskę pod opiekę Chrystusa Króla, jak również zwolennikiem zawierania „nierozerwalnych małżeństw”, potrafił pozyskać młodych wyborców. Trzaskowski i jego sztab nie potrafili tego dokonać.
Sławomir Mentzen rośnie na wytrawnego gracza prowadzącego politykę koncyliacyjną, czym różni się od jastrzębi z PiS i skrajnej prawicy. Ten facet dobrze wie, że zdobycie w Polsce mandatu do samodzielnego rządzenia państwem jest mrzonką. Aby kiedyś być premierem rządu i kierować państwem konieczne będzie zawieranie sojuszy. Co do PiS jest nieufny i słusznie. Hegemon na prawicy dzisiaj łasi się do niego i uśmiecha, ale od zawsze traktował Konfederację jako przystawkę. Stąd spotkanie Mentzena z Trzaskowskim w pubie w Toruniu, które przebiegło w całkiem sympatycznej atmosferze. Wyjątkowo błyskotliwa była riposta lidera Konfederacji na wściekły atak Adama Bielana, oskarżającego go po spotkaniu z Trzaskowskim o zdradę. „Mów mi tak dalej” – napisał krótko Mentzen na platformie X. Ośmieszony i przyparty do muru Bielan przeprosił. Dzisiaj mam przeczucie graniczące z pewnością, że w kolejnych wyborach parlamentarnych to Konfederacja i Mentzen będą głównymi rozgrywającymi. Bez ich udziału sformowanie nowego rządu nie będzie możliwe.
Jestem facetem, który przeżył dyktaturę komunistyczną i zamordyzm oraz siermięgę realnego socjalizmu, stąd mój pozytywny stosunek do naszego członkostwa w UE. Wiem, że dopóki będziemy członkiem Wspólnoty nie grozi nam kolejna dyktatura – proletariatu czy skrajnej prawicy (jak zwał, tak zwał), czego najbardziej się obawiam. Nie wyhamowania gospodarki, nie bezrobocia, czy drastycznego spadku PKB per capita, co spotkało Wielką Brytanię po jej wyjściu z UE, ale właśnie dyktatury. Młodzi Polacy nie mają bladego pojęcia czym jest dyktatura. Tkwią w przeświadczeniu, że wolność nabywają wraz z narodzinami – w pakiecie. To nieprawda. Szef Konfederacji powiedział ostatnio coś, co było miodem na moje skołatane serce: „Uważam, że w tym momencie Polsce opłaca się obecność w Unii Europejskiej. Jestem wielkim zwolennikiem swobodnego przepływu kapitału, osób, usług i ludzi. Gdyby w tym momencie odbyło się referendum, którego nie jestem zwolennikiem i którego nie popieram, to nie poparłbym wyjścia Polski z UE”.
Rola rządu w edukowaniu młodzieży jest kluczowa i obejmuje zarówno tworzenie systemu edukacji, jak i wspieranie polityki młodzieżowej. Należy tworzyć rządowe fundusze aktywujące młodych i wpajające im wartości jakie niesie ze sobą demokracja. Należy przeznaczyć znaczące kwoty z budżetu państwa na tworzenie kolejnych platform, na których młodzi ludzie będą mogli wymieniać się pomysłami, realizować własne projekty innowacyjne i angażować się w projekty obywatelskie. Może wtedy doczekamy się własnego, polskiego super produktu, który będzie pożądany na całym świecie, tak jak niegdyś aparat Nokia, który mała Finlandia wyczarowała ze zwykłej papierni.