Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Przemyślenia o sensie tulipanowego istnienia

01-11-2023 21:05 | Autor: Barbara Jastrzębska
W ramach integracji, a za zgodą Zarządu Zieleni, pracownicy jednej z firm zorganizowali akcję sadzenia tulipanów w okolicach Centrum Onkologii od strony ul. Roentgena.

Inicjatywa, o której czytamy „Piękna akcja w Warszawie. Posadzili wielkie morze tulipanów na Ursynowie. Umilą spacery mieszkańcom i pacjentom szpitala”. Miałam okazję spacerować tamtędy, gdy w pięknym jesiennym słońcu sadzili te 20 tysięcy tulipanów. Oczywiście, zwróciłam uwagę na zamieszanie, prosząc o udzielenie krótkiego wywiadu.

Dowiedziałam się, że cała akcja wynikała z czystego zaangażowania wolontariuszy, którzy chcieli coś dobrego zrobić dla lokalnej społeczności i nie jest ona pierwszą organizowaną przez nich tego typu inicjatywą. To jak mówi Pan w rozmowie ich sposób na integracje zespołu oraz na robienie czegoś dobrego dla świata. Ursynów jest im nieznany, jednak zależało im by droga wiodąca z parkingu do szpitala była przyjemniejsza.

Niestety, mieszkańcy w tamtym rejonie nie byli pytani o to, czy woleliby zachować swój zielony trawnik przez większą część roku, czy też zastąpić go na kilka tygodni kwitnącymi tulipanami. Inicjatywa była dyktowana jedynie potrzebą serca wolontariuszy, którzy lubią od czasu do czasu zrobić coś dla lokalnej społeczności, jak powiedział Pan w rozmowie. Lokalnej społeczności w tamtym miejscu, nikt nie pytał czy wolą dywan pięknej zielonej niemal cały rok trawy, czy kilka tygodni kwitnące tulipany.

Gdybym została zapytana, na pewno nie wyraziłabym tak dużego entuzjazmu dla całej akcji, jak wolontariusze. Osobiście lubiłam spacerować pośród traw, szczególnie gdy były one wysokie i nie przycinane. Podobał mi się subtelny szelest wiatru między źdźbłami traw i kojący zapach koniczyny. Oczywiście, kiedy zakwitną tulipany, będzie pięknie, ale pytanie, które się nasuwa, to czy po przekwitnięciu nie będą przypominały mieszkańcom oraz pacjentom o przemijaniu, które tak nieodłącznie kojarzy się z tym miejscem?

Jakiś czas temu elewacja budynku straciła swoje unikalne szyby, które odbijały promienie słońca. Mimo, że to zawsze był szpital. Jednak w tych brązach zdawał się być mniej surowy, bezwzględny i szpitalny. Bardziej przypominał budynek biurowy, troszkę domowy. Dziś to potężny moloch, który przytłacza i zastrasza Ursynów, krzycząc „Jestem szpitalem”.

Przez 30 lat, mieszkając u podnóża Centrum Onkologii, nigdy nie miałam dreszczu, jaki wywołuje we mnie samo słowo „szpital”. Dziś mam wrażenie, że onkologia straszy szpitalną szarością, bielą, sterylnością. W przeszłości trawniki zostały zamienione w dywany kwiatowe od strony Ul. Pileckiego. Tak piękne gdy kwitną i tak wymowne gdy straszą martwe kikuty przekwitłych kwiatów. Pytanie, które pojawia się gdy już przekwitną to czy dziś, jesienią to wciąż jest pole nadziei? Czy może jest to miejsce, który codziennie przypomina, że kiedyś niczym te kwiaty przeminiemy i my sami? Zastanawiam się czy trawa, chociaż również przemija, nie byłaby mniej sugestywnym przypomnieniem o śmierci?

W rozmowie ze mną pan stwierdził, że „robią to z potrzeby serca dla lokalnej społeczności”. Ech, gdyby ktoś wcześniej zapytał lokalnej społeczności, zapewne dowiedział by się, że ta lubi te swoje trawniki, że podobały się im zachody słońca odbijające się w szybach tego molocha i że wolała starą elewacje, stary trawnik, tuje i świerki wzdłuż trawnika. Gdyby ktoś zapytał mieszkańców dowiedziałby się, że lubiliśmy panią Dorotkę, która prowadziła jeden z tamtych sklepów. Dowiedział by się, że tęsknimy za zapachem świeżo wypiekanego chleba z naszej małej piekarni. Gdyby ktoś zapytał mieszkańców dowiedziałby się, jak bardzo potrzebne były i są tamte blaszane budy, w których można było kupić chleb, wodę, niezbędne przedmioty.

Gdyby ktoś zapytał tak mieszkańców jak i gości tego kompleksu, dowiedziałby się, że wielkie drzewa potrzebne są by zasłonić smutną biel szpitala. Dowiedziałby się, jak trudno jest wyjechać z osiedla w godzinach pracy gabinetów zabiegowych szpitala. Niestety, nikt nie zapytał mieszkańców…

Ktoś z dumą posadził trzy drzewa w miejscu tak potrzebnych sklepików i lekką ręką zdarł 40 lat rosnący trawnik, by w jego miejscu posadzić 20 tysięcy tulipanów.

Długo zastanawiałam się nad treścią tej notatki. Wszak doceniam i zapał i trud wolontariuszy, i potrzebę ich serca. Trudno mi się jednak zgodzić, że to kolejna zmiana dla dobra lokalnej społeczności. Wszystkie dotychczasowe pokazały bowiem, że jest tylko gorzej.

Wróć