Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Polskie wyścigi konne w cieniu swarów i idiotycznych zapisów ustawy hazardowej

04-08-2015 12:51 | Autor: Tadeusz Porębski
Wyhodowany w Polsce czteroletni ogier Alladyn rozbił w niedzielę 12-konną stawkę rywali pewnie wygrywając Derby dla koni czystej krwi arabskiej. Wszystko wskazuje na to, że na służewieckim firmamencie pojawiła się gwiazda, która nieprędko zgaśnie.

Już w czerwcowej gonitwie o nagrodę Janowa Alladyn nie dał rywalom żadnych szans, ale wielu bywalców toru miało wątpliwości, czy ten dysponujący niebywałą szybkością ogier wytrzyma dystans o 400 m dłuższy. Obawy zostały rozwiane już w połowie końcowej prostej, kiedy Allanyn odjechał rywalom i niezagrożony minął celownik. Podopieczny trenera Andrzeja Laskowskiego okazał się koniem kompletnym, żeby nie powiedzieć – zjawiskowym. Taki okaz rodzi się raz na kilkadziesiąt lat. Jego konfrontacja z czołówką arabskiej starszyzny zapowiada się pasjonująco.

Ogiera poprowadził do zwycięstwa dżokej Szczepan Mazur. Dzierżawcami Alladyna są Paweł Włostowski wraz z żoną Małgorzatą oraz Małgorzata Ejneberg – Illis i Paweł Illis. Dużą niespodzianką było drugie miejsce niedocenianego Mufida pod amazonką Karoliną Kamińską. Trzeci minął celownik stajenny kolega Mufida, jeden z faworytów wyścigu Szakur, natomiast mocno faworyzowany Arash był dopiero czwarty. Miniona dwudniówka obfitowała w wysokie wypłaty, bowiem poza nielicznymi wyjątkami typowani przez fachowców faworyci doznawali dotkliwych porażek.

Zapadła wreszcie decyzja o przystąpieniu do remontu przypominającej epokę Bieruta trybuny głównej przy celowniku. Po zakończeniu sezonu wyścigowego obiekt zostanie kompleksowo wyremontowany. Na dwa kolejne sezony wyścigowe życie przeniesie się na trybunę środkową, której modernizacja właśnie dobiega końca. Będący w 2007 r. na skraju upadku Służewiec powoli podnosi się z kolan. Po przejęciu w 2008 r. obiektu w 30-letnią dzierżawę przez Totalizator Sportowy, jednoosobową spółkę, której właścicielem jest minister skarbu, w remont zabytkowego hipodromu wpompowano już kilkanaście milionów złotych. Jest to sytuacja zdrowa, ponieważ państwo, w którego imieniu działają państwowe osoby prawne, ma obowiązek dbania o zabytki będące jego własnością. To państwo w okresie ostatnich 25 lat dopuściło do postępującej degradacji wpisanego do rejestru zabytku, więc dzisiaj ma obowiązek łożenia środków na jego odbudowę. To żadna łaska, to norma praktykowana w każdym cywilizowanym kraju.

Na tym, że Służewiec wpisany został do rejestru zabytków, najwięcej skorzystały wyścigi konne. Gdyby przed 1989 r. wicedyrektor PTWK Andrzej Ryńca nie dopiął swego i nie przekonał kogo trzeba o konieczności dokonania stosownego wpisu, na miejscu trybun i zielonej bieżni stałyby dzisiaj apartamentowce, a po wyścigach pozostałyby tylko wspomnienia. Ta piękna, widowiskowa i mająca w Polsce wielesetletnią tradycję dyscyplina sportu upadała bowiem wraz z upadkiem służewieckiego hipodromu. W 2007 r. pojawiła się realna groźba, że kolejne sezony wyścigowe nie odbędą się. Ratunek, w postaci decyzji o przejęciu Służewca przez TS w 30-letnią dzierżawę, powziętej przez ówczesnego ministra skarbu Aleksandra Grada i jego zastępcę Michała Chyczewskiego, przyszedł w ostatniej chwili.

Dzisiaj dzierżawca hipodromu stara się odwrócić trwającą od ponad 15 lat tendencję odpływania graczy z toru. W wielu krajach, jak Anglia, Irlandia, Francja, Australia, USA i Szwecja, wyścigi konne są ważną gałęzią gospodarki narodowej. Zapewne w Polsce byłoby podobnie, gdyby nie fatalna ustawa, zwana "hazardową", upichcona w pośpiechu przez Sejm w listopadzie 2009 r. – Szacuje się, że straty wynikające z obowiązywania ustawy to od sześciu do dziewięciu miliardów złotych rocznie. Stanowi to 10-15 proc. deficytu budżetowego na 2015 rok –  uważa Artur Górczyński, szef parlamentarnego zespołu do spraw efektywnej regulacji gry w pokera.

Nasza ustawa jest najbardziej restrykcyjna w skali całej Europy. Legislacyjny gniot zakazuje na przykład gry w pokera nawet wtedy, gdy gra nie toczy się o pieniądze! Zakazuje również zakładów wzajemnych operatorom legalnie działającym na terenie Polski, prowadzenia działań reklamowych, co jest ewenementem w skali świata. W Polsce obowiązuje jeden z najwyższych podatków od zakładów wzajemnych – 12 proc. od uzyskiwanego obrotu. W krajach takich jak Chorwacja, Bułgaria czy Rumunia podatek z tego tytułu wynosi 5 proc. Wielka Brytania poszła jeszcze dalej. Wprowadzono tam 15-procentowy podatek od zakładów wzajemnych, ale nie od obrotu, tylko od zysku.

W Polsce wszystko postawione jest na głowie. Tam gdzie konieczne byłoby wprowadzenie podatku od obrotu (np. wielkie sieci handlowe), obowiązuje podatek od zysku. Państwo traci miliardy, bo cwani właściciele handlowych gigantów wykorzystują różne sztuczki i nie wykazują żadnych zysków. Natomiast tam, gdzie powinien obowiązywać podatek od zysku (np. zakłady wzajemne), obowiązuje podatek od obrotu. I tu państwo traci miliardy. To trochę przypomina kraj Zulu-Gula.

Szacuje się, że obroty nielegalnych firm bukmacherskich, osiągane z tytułu zawierania zakładów wzajemnych na terenie Polski, 10-krotnie przewyższają obroty firm działających legalnie. Aż 91 procent rynku hazardowego w Polsce znajduje się w szarej strefie. Polacy grają na potęgę w Internecie dając zarabiać firmom bukmacherskim zarejestrowanym m. in. na Malcie i na Gibraltarze. Polski parlament od pięciu lat biernie przygląda się jak kraj traci miliardy, a inni dorabiają się fortun na polskich graczach. Najsmutniejsze jest to, że nie ma wielkich szans na to, aby kolejna ekipa rządząca naszym krajem dostrzegła bezsens wpisany w ustawę oraz wynikające z tego tytułu straty w budżecie państwa i znowelizowała legislacyjny bubel.

Fatalna ustawa hazardowa jest dla naszych polityków niczym zgniłe jajo – boją się podjąć działania w kierunku jej nowelizacji, aby nie być posądzonymi o działanie na rzecz firm bukmacherskich. Polska to kraj dzielnych ludzi rządzony przez idiotów – powiedział swego czasu premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill. Im więcej wody upływa w Wiśle, tym słowa wielkiego polityka są coraz bardziej trafione. 

Na Służewcu funkcjonują dwa podmioty: pierwszy to Totalizator Sportowy, który administruje 137-hektarowym hipodromem, organizuje i sponsoruje gonitwy oraz finansuje bieżące remonty zrujnowanej zabytkowej substancji. Drugim jest powołany na mocy ustawy z 2001 r. Polski Klub Wyścigów Konnych, do którego zadań należy m. in. opracowywanie regulaminów, powoływanie członków komisji technicznej i odwoławczej, czy organizowanie szkoleń i egzaminów dla jeźdźców oraz trenerów. Organami PKWK są prezes i powoływana przez ministra rolnictwa na 4 lata 25-osobowa rada klubu. TS corocznie przekazuje PKWK czynsz dzierżawny w wysokości kilku milionów zł. Środki te, jak również dotacja z budżetu skarbu państwa, przeznaczane są na bieżącą działalność polskiego jockey clubu.

Prezesowanie PKWK to tłusta synekura warta kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie. Według wyliczeń Passy średnia pensja w klubie w 2014 r. wynosiła ok. 8 tysięcy złotych. Chodzą słuchy, że w klubie chce znaleźć miękkie lądowanie kończący kadencję senator kiedyś związany z wyścigami. Obecnie polskim jockey clubem formalnie rządzi Pani Prezes, a nieformalnie Pan Mecenas, który oficjalnie robi za jej doradcę. Pan Mecenas został uznany prawomocnym wyrokiem sądu za kłamcę lustracyjnego, IPN twierdzi, że kapował już jako student wydziału prawa. To żadna tajemnica, powyższe informacje można znaleźć w Internecie, m. in. na stronach IPN. Pod rządami tej pary PKWK zamiast rozwijać się, raczej się zwija. Sypią się skargi do ministra rolnictwa na Panią Prezes i zatrudnionego przez nią Pana Handikapera, którego radosna i niekontrolowana twórczość, zdaniem wielu osób ze środowiska wyścigowego, wypacza wyniki gonitw i szkodzi wyścigom. Pan Handikaper – zamiast rzetelnie ustalać handicapy dla koni – wdaje się w utarczki sądowe z trenerami, strasząc ich pozwami i prywatnymi aktami oskarżenia.

Natomiast Pan Mecenas prowadzi zakulisowe gierki naiwnie sądząc, że, po pierwsze, nikt postronny się o nich nie dowie, a po drugie, że ma szanse cokolwiek ugrać. Tymczasem jest to robota bez żadnej przyszłości. Skoro bowiem szczegóły gierek są już znane osobom postronnym, to lada moment staną się one tajemnicą publiczną znaną również pewnym organom. PKWK powoli przekształca się w magiel. Klub stał się centrum rozpowszechniania plotek i sensacyjnych newsów, ostatnio o rychłym podobno odwołaniu dyrektorów służewieckiego oddziału TS. Zapytani przez Passę dyrektorzy odpowiedzieli, że jeszcze nic nie wiedzą o ewentualnych dymisjach, z czego można wysnuć wniosek, iż rozsiewający tę sensację Pan Mecenas stawia się w roli prezesa TS, a przynajmniej personalnego tej wielkiej państwowej spółki. Tego typu postawa rodem z piaskownicy zaburza statutową działalność PKWK i uderza w wizerunek jockey clubu, organizacji cieszącej się na całym świecie wielkim prestiżem.

Rada PKWK zachowuje zadziwiającą wstrzemięźliwość. Podobnie minister rolnictwa, który z mocy ustawy sprawuje nadzór nad działalnością PKWK. Widząc brak reakcji na to, co dzieje się w klubie, zdecydowaliśmy się poinformować ministra rolnictwa o kilku trapiących nas wątpliwościach, co do zgodności z prawem wyboru w ubiegłym roku dwojga członków Rady PKWK. Zebraliśmy pełną dokumentację dotyczącą dwóch stowarzyszeń, z których rekomendacji nominacje do rady otrzymało dwoje  wspomnianych wyżej członków. W jednym przypadku stowarzyszenie nie prowadzi od 2005 r. działalności statutowej i posługuje się fikcyjnym adresem, co potwierdzają wyciągi z KRS. Druga kwestia ma jeszcze ciekawszą otoczkę, ponieważ dotyczy bezpośrednio Pani Prezes. Po wnikliwym zbadaniu dokumentacji przekazanej nam przez KRS powzięliśmy poważne wątpliwości, czy w dniu składania do ministra wniosku o powołanie tej pani w skład Rady PKWK rekomendujące ją stowarzyszenie dopełniło w KRS wszelkich niezbędnych formalności.

Poprosiliśmy ministra, aby zlecił swoim służbom dokładne zbadanie tych dwóch spraw i rozwianie naszych wątpliwości. Jeśli jednak miałoby się okazać, że faktycznie dwa "martwe" stowarzyszenia wprowadziły ministra w błąd rekomendując mu do mającego status państwowej osoby prawnej PKWK "martwe dusze", będziemy domagać się natychmiastowego odwołania tych osób i poinformowania o ewidentnym oszustwie organów ścigania. Członkowie powołanego mocą sejmowej ustawy organu powinni bowiem być czyści niczym żona Cezara. Oczekując na  odpowiedź ministra rolnictwa apelujemy do członków Rady PKWK o podjęcie działań mających na celu zachęcenie Pani Prezes i Pana Mecenasa do wykazania większej inicjatywy w działalności sensu stricto statutowej i zalecenie im większej wstrzemięźliwości w działalności plotkarskiej, która, ogólnie rzecz ujmując, jest radosna i przynosi pewnej grupie osób z wyścigowego środowiska wiele satysfakcji, ale niszczy ideę wyprowadzania polskich wyścigów konnych z absolutnego dna na szerokie wody.

Wróć