Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Polskie chamstwo na styku z Europą...

22-12-2021 21:30 | Autor: Tadeusz Porębski
W tym roku rodzinne Boże Narodzenie spędzam w Benidorm, popularnym kurorcie na południu Hiszpanii, w temperaturze 15-19 st. C. To nowe doznanie, nie tylko pogodowe. Zderzenie obecnej rzeczywistości polskiej z zachodnią może przyprawić o szok, a przynajmniej o zawrót głowy. Polska rzeczywistość towarzyszyła mi aż do lotniska w Madrycie. Podróżowałem PLL LOT w biznes klasie, więc miałem nadzieję spotkać i otrzeć się o kogoś znanego i ważnego, z kim taki szaraczek jak ja mógłby choć wymienić tradycyjne "dzień dobry". Trawestując Miećkę Aniołową z serialu "Alternatywy", liczyłem, że w klasie biznes zawsze można kogoś spotkać, a to znanego aktora, a to prezesa telewizji, a może nawet tego słynnego pisarza. No i spotkałem.

W drzwiach ukazała się wspaniała szopa blond lokowanych włosów, pod którą mieściła się postać pani Magdy Gessler, tej od tematów kuchennych, emitowanych w telewizji TVN. Usiadła samotnie w pierwszym rzędzie, a że przybyła na pokład aeroplanu bez obowiązkowej maseczki, stewardessa natychmiast rzuciła się gwieździe z pomocą, wręczając standardowe nakrycie nosa i ust. Jeszcze nie ochłonąłem z wrażenia, kiedy w drzwiach pokazała się kolejna lokowana głowa, choć nie tak imponująca jak głowa gwiazdy kuchni. Jej właścicielem okazał się pan Janusz Palikot, niegdysiejszy poseł na Sejm i producent wódek. On i jego sejmowe ugrupowanie mieli swego czasu uratować Polskę i uczynić ją wielką oraz bogatą, ale jakoś nie wyszło. Panu Januszowi towarzyszyła wychudła małolata (córka?), oboje byli bez maseczek i wcale nie zamierzali ich nakładać. Trzykrotnie powtarzany przez załogę komunikat o obowiązku noszenia maseczki przez cały czas trwania lotu w ogóle nie zrobił na tej parze wrażenie. Stewardzi z niewiadomych mi powodów nie interweniowali.

Większość pasażerów w biznes klasie to byli obcokrajowcy, widziałem ich pełne dezaprobaty spojrzenia. Ci ludzie szanują prawo i przepisy, wiedzą, że w każdej szanującej się europejskiej linii lotniczej podróżowanie w czasie pandemii bez maseczki byłoby nie do pomyślenia. Palikoty założyły maseczkę dopiero po wylądowaniu samolotu na lotnisku w Madrycie, kiedy załoga po raz kolejny poinformowała o tym pandemicznym obowiązku. Pewnie dobrze wiedzieli, że pajacować mogą tylko w liberalnej i rozbisurmanionej ojczyźnie, na Zachodzie pajacowanie się kończy, bo można słono za nie zapłacić. Natomiast

Gwiazda od kuchni często zatrudniała obsługę samolotu poprzez sygnalizowanie potrzeby podniesionym prawie pod sufit palcem, na którym pysznił się diament wielkości mniej więcej orzecha laskowego. Gdzieś po pół godzinie lotu rzuciła wysoko na ścianę kabiny nogi obute w pięknie haftowane trampki, zwane potocznie adidasami, po czym zapadła w czujną drzemkę, budząc się co chwila i wzywając stewardessę. Przyznaję publicznie, że wstyd mi było za moich rodaków, postaci powszechnie znanych w kraju i przypisanych na społecznej drabinie do najwyższego szczebla, czyli elity. To było żenujące i przez myśl mi przeszło, by głośno zwrócić uwagę jednemu, że maseczka obowiązuje wszystkich bez wyjątku pasażerów i nikt nie jest uprzywilejowany, a drugiemu, że kabina business class w samolocie to nie podrzędna knajpa w Bangladeszu, gdzie można rzucać nogi na stół, bądź na ścianę. Odpuściłem, bo pewnie wywiązałaby się awantura i wyszlibyśmy w oczach zachodnich podróżnych na jaskiniowców.

Po wylądowaniu w Madrycie, gdzie gościłem przez trzy dni, przeniosłem się w inną rzeczywistość. Co mnie tam urzekło? Przede wszystkim ludzie, ich styl życia i kultura. Tu właściwie mieszka się w barach, tawernach i restauracjach. Do domu chodzi się spać. W knajpach pełno, jak w najlepszych czasach peerelu. Nawet w grudniu w Madrycie i wielu miastach środkowej Hiszpanii funkcjonują ogródki gastronomiczne podgrzewane lampami gazowymi. Ludzie siedzą do późnej nocy, piją, lulki palą i gadają. Ciągle gadają prowadząc nieskończone dyskusje, zawsze w szerokim gronie. Singli można policzyć na palcach jednej dłoni. Anglicy mają duże poczucie odrębności, Hiszpanie i pozostali południowcy na odwrót – ciągną do towarzystwa. Co mnie jeszcze urzeka? Zero agresji i zero rozpuszczonych niczym dziadowski bicz dzieciaków, biegających po restauracjach i kawiarniach oraz wrzeszczących przy tym wniebogłosy. Takie zachowanie, czyli zakłócanie spokoju pozostałym biesiadnikom, uważane tu jest za mocno niestosowne. Odwiedziłem wiele lokali gastronomicznych i nie spotkałem się z takim zachowaniem, siedzące przy stolikach dzieci znajdowały się pod pełną kontrolą rodziców. Nikt nikomu nie ubliżał i nikt się z nikim nie pobił, choć wszędzie tłok niemiłosierny.

Co do Bożego Narodzenia, to celebruje się tu wigilię i pierwszy dzień świąt, ale bez opłatka i choinki. To jedyne dni w roku, które Hiszpanie w całości spędzają w domowych pieleszach. W Benidorm zamiast choinek obwieszone światełkami palmy, prawie na każdym balkonie świąteczne iluminacje. Wiele kawiarń i knajp jest zamkniętych, otwierają się tylko w sezonie od początku kwietnia do końca października, ale w tych poza sezonem otwartych trzeba rezerwować miejsce przynajmniej jeden dzień wcześniej. Jedzenie bardzo urozmaicone, w większości oparte na owocach morza. Region Walencji słynie z najlepszej paelli, narodowej potrawy, opartej przede wszystkim na ryżu z dodatkiem szafranu, podsmażanym na specjalnej metalowej patelni z dwoma uchwytami. Jest wiele odmian tego popularnego dania, może być z krewetkami, mięsem z królika, drobiu i z dodatkiem wielu warzyw. Ponoć to właśnie w Walencji wymyślono przed wiekami tę wspaniałą potrawę. To danie główne podczas świąt Bożego Narodzenia. Hiszpanie żyją na luzie i podobnie jak Polacy kombinują jak zarobić, byle się nie narobić, ale w życiu codziennym są zorganizowani i mocno zdyscyplinowani. Większość wspaniałych zabytków zostało odrestaurowanych i oglądając je, można dostać oczopląsu. Na ulicach czysto, ponadtrzymilionowy Madryt kwitnie, znakomita komunikacja miejska, funkcjonalność, dbałość o pieszych – wszystko gra niczym w przysłowiowym szwajcarskim zegarku. Co ważne – tu w odróżnieniu od Warszawy – nie ma problemu ze śmieciami. W 2018 roku radni Madrytu opracowali strategię, której głównym punktem jest zapobieganie powstawania odpadów, zarządzanie nimi oraz podniesienie poziomu recyklingu z obecnych 19,6 do 50 proc. w roku 2020. Cel został osiągnięty. Kolejny cel to zaprzestanie spalania odpadów do 2025 roku. Mówiąc krótko: wycieczka decydentów z warszawskiego ratusza do Madrytu i pobranie tam nauk w kwestii gospodarowania odpadami konieczna i ze wszech miar uzasadniona.

Wesołych Świąt i Dosiego 2022 roku!

Wróć