Szczególnie razi to, że autorzy Polskiego Ładu okazali się ignorantami, którzy wymyślili rozwiązania uderzające w coś, co rząd powinien najbardziej popierać, czyli w przedsiębiorczość. I w dodatku nie bardzo zdawali sobie sprawę, jakie będą praktyczne skutki wprowadzenia ustawy podatkowej, tak skomplikowanej i niejasnej, że nie ma mowy, by istniała jej jednolita interpretacja. Jak Polska długa i szeroka, księgowi rwą sobie włosy z głowy. A to samo czynią pracownicy urzędów skarbowych. W tym wypadku powrócono do najgorszych wzorów „realnego socjalizmu” z czasów PRL i teraz rząd walczy z problemami, które sam stworzył. Tylko że w tej walce muszą uczestniczyć – chcąc nie chcąc – również obywatele. Wiadomo, że właściwi ministrowie postanowili wziąć się wreszcie za poskramianie szarej strefy zarobkowej w postaci burdeli, nie zauważając jednak, iż koledzy z rządu stworzyli jednocześnie w sferze podatkowej – jeden wielki burdel. Pomógł im w tym dziele sam prezydent RP i po podpisaniu ustawowego bubla beztrosko wyjechał sobie na narty, udając niewiniątko. Tylko bezpośrednio odpowiedzialny za stworzenie prawnego chaosu premier jął się – wobec gwałtownych protestów społeczeństwa – gęsto tłumaczyć. Pobił przy tym absolutny rekord w tworzeniu bałaganiarstwa. Z jednej strony bowiem nie był w stanie „odwołać” Polskiego Ładu, z drugiej jednak zaproponował tym obywatelom, których nowe rozwiązania uderzyły po kieszeni, by – jeśli zechcą – rozliczali się w urzędach skarbowych po staremu. Równie dobrze pan premier mógłby zapowiedzieć: wprawdzie z mocy prawa nie można zabijać ani kraść, ale jeśli ktoś ma w tym roku na to ochotę, niech to czyni bez obawy, że zostanie ukarany. Na miły Bóg, nie może pozostawać u steru państwa chłopiec w krótkich majteczkach – bo tylko dziecko mogłoby rzucać takie propozycje.
Zamiast się wycofać generalnie z nieprzemyślanych rozwiązań i przyznać do ewidentnej porażki, rząd usiłuje łatać to, co zdążył lekkomyślnie zepsuć. W rezultacie mamy przypieczętowane ustawą zamieszanie i tak naprawdę każdy sąd powinien uniewinnić obywatela, któremu w tej sytuacji będzie się przypisywać przestępstwo skarbowe.
Poza wszystkim, gołym okiem widać, że decydujący się lekkomyślnie na najróżniejsze kosztowne wydatki nasz miły rząd szuka teraz na gwałt pieniędzy w kieszeniach podatników. Łudząc wielu naiwnych obywateli, że im dołoży kasy, w rzeczywistości ich łupi, co przy potężnej inflacji i narastającej drożyźnie już teraz zaczyna doprowadzać ludzi do rozpaczy. Ty, szary człowieku, płacz i płać, a pan Morawiecki nie wstydzi się tego, że zmarnotrawił bodaj ponad miliard złotych, wpompowanych w bezsensowny projekt elektrowni w Ostrołęce i że utrudnia nam dopływ funduszy z Unii Europejskiej, burząc też nasze relacje z kontynentalną wspólnotą, dzięki której Polska rozwinęła się, jak jeszcze nigdy w historii. Skądinąd wiadomo – o czym prawię w tym miejscu nie po raz pierwszy – że Morawiecki przepisał znaczny majątek na żonę. Polski jednak, co podkreślam raz jeszcze, przepisać się nie da, więc musi ponieść pełną odpowiedzialność za swoje działania. Bo Polska to nie ruletka, w której kasy przybędzie lub ubędzie w zależności od tego jak się potoczy kulka.
Zawsze byłem zdania, że o właściwe rozwiązania prawne i gospodarcze należy prosić oblatanych w świecie wytrawnych praktyków. I zgadzam się z tymi, którzy pamiętają, że na ostatnim etapie PRL nagle jednym ruchem przywrócił nam gospodarkę wolnorynkową ówczesny minister przemysłu w rządzie Mieczysława Rakowskiego, jego imiennik zresztą – Mieczysław Wilczek. Zainicjowana przezeń i w bardzo prosty sposób sformułowana ustawa uruchomiła od 1 stycznia 1989 na powrót prywatną przedsiębiorczość, zachęcając ludzi do samodzielnego decydowania o swoim losie. W przeciwieństwie do cokolwiek przechwalonego, późniejszego reformatora Leszka Balcerowicza Wilczek nie był li tylko teoretykiem gospodarki. Facet stał się najpierw wybitnym wynalazcą, autorem licznych patentów w dziedzinie chemii (słynny proszek IXI 65), jednocześnie zdobywając gruntowane wykształcenie prawnicze i zyskując znajomość państwowych kolosów przemysłowych. A przy tym „przejrzał na oczy”, bywając w zachodnich sferach kapitalistycznych. No i jeszcze w majestacie Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej zerwał więzy, krępujące najeżoną koncesjami gospodarkę socjalistyczną. Dzięki Wilczkowi niekoncesjonowany nareszcie handel wyległ szeroko na ulice, on sam zaś wypracował jedną z największych fortun w Polsce. Jak na ironię jednak, z czasem kolejni urzędnicy zaczęli tłumić, u nas gospodarczą wolność, wprowadzoną przez Wilczka i tak to trwa do dziś, bo stopniowo nakłada się nie tylko kolejne więzy gospodarcze, lecz również rozwija niespotykaną inwigilację obywateli. Skutki są coraz bardziej zatrważające. Jedni w tych warunkach wyciągają do państwa proszalną dłoń, żebrząc o podwyżki, inni, bardziej przedsiębiorczy natomiast – uciekają do krajów, gdzie wolność nie jest jedynie pustym słowem.