Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Polska publiczność poprosiła PiS o bis

28-10-2015 22:37 | Autor: Maciej Petruczenko
No to mamy powtórkę z rozrywki. Polską będzie ponownie rządzić Prawo i Sprawiedliwość, które już w 2005 zyskało pełnię władzy, gdy prezesem Rady Ministrów został Kazimierz Marcinkiewicz, a prezydentem RP Lech Kaczyński, brat bliźniak szefa tej partii – Jarosława Kaczyńskiego. W 2006 ten ostatni zastąpił Marcinkiewicza na stanowisku premiera.

Jak wiadomo jednak, jesienią 2007 Jarosław podał swój rząd do dymisji, która została przyjęta, a prezesurę Rady Ministrów przejął Donald Tusk z Platformy Obywatelskiej i ta partia utrzymała władzę w kraju aż przez 8 lat, by po niedawnych wyborach parlamentarnych (25 października) pogodzić się z faktem, że zostanie zastąpiona przez PiS. Jedni rozpaczają z tego powodu, jakby nastąpił koniec świata, inni się cieszą do tego stopnia, że pisowskie zwycięstwo skwitowali okrzykiem: „Ojczyznę wolną pobłogosław, Panie” (jak napisała „Gazeta Polska”).

Poprzez tak ekspresyjne sformułowanie GP dała do zrozumienia, że kraj był przez osiem lat zniewolony, cierpiąc pod butem dyktatorów z PO i jej wasalnego sojusznika – Polskiego Stronnictwa Ludowego, które w tych wyborach tylko cudem zdołało się wcisnąć do Sejmu, tracąc przy okazji dwu wielkich wodzów: Waldemara Pawlaka i Janusza Piechocińskiego, naszego sąsiada z Piaseczna, który teraz straci funkcję wicepremiera i może spokojnie oddać się grzybobraniu w Lasach Chojnowskich.

W wielu kręgach atmosfera zatem taka, jakbyśmy ponownie wyzwolili ojczyznę spod jarzma zaborców albo po pięciu latach hitlerowskiej okupacji przepędzili Niemca. Zwykła zmiana w trybie procedury demokratycznej została przyjęta jako swego rodzaju rewolucja, która całkowicie odmieni bieg naszych dziejów. Wcale się jednak temu nie dziwię, bowiem pewność siebie, samozadowolenie, a nawet hucpa prominentnych działaczy PO to było coś, co w pewnym momencie nadojadło nawet gorącym zwolennikom tego ugrupowania. Bardzo możliwe, że gwoździem do trumny PO były „taśmy prawdy”, czyli podstępne nagrania platformianych polityków w dwu prestiżowych restauracjach warszawskich. Z twarzy ministrów i posłów nagle spadły maski i publiczność poznała rzeczywiste oblicze wybrańców narodu. W ślad za tym przyszła przegrana wywodzącego się z PO Bronisława Komorowskiego, który nie utrzymał pozycji prezydenta RP, oddając ją namaszczonemu przez PiS Andrzejowi Dudzie. I jakby nieszczęść było Platformie za mało, dosłownie w przeddzień wyborów sprawująca funkcję wiceministra sprawiedliwości w koalicyjnym rządzie PO - PSL Monika Zbrojewska została przyłapana na prowadzeniu samochodu, będąc nawalona jak stodoła po żniwach i z pozycji zawodowego adwokata przeszła – jeśli wierzyć policyjnym informatorom – na pozycję przestępcy-amatora. Teraz na pewno – jako doktor nauk prawnych – sama chętnie zajrzy do własnego opracowania (Dobrowolne poddanie się karze w kodeksie postępowania karnego).

Wydawało się, że przynajmniej Warszawa będzie platformianym bastionem nie do zdobycia. Ale i tu Platformie noga się powinęła. Chociaż w swoich matecznikach – Ursynowie (75,2 proc.) i Wilanowie (77,1 proc.) – kandydaci tej partii uzyskali w wyborach wyraźną przewagę nad rywalami, w skali całego miasta górą był PiS (30 proc. kontra 27,5 proc.). Tym sposobem społeczeństwo udzieliło rządzącej dotychczas partii surowego upomnienia. W wyborach przepadł między innymi skaperowany niedawno przez PO były prominent PiS Ludwik Dorn, który zaimponował kiedyś towarzystwu, przyprowadzając do Sejmu własną sukę Sabę, a teraz może być na Wiejskiej co najwyżej psami poszczuty.

Mimo wszystko Platforma nie czuje się skompromitowana, bo w skali kraju zebrała ponad 24 procent głosów (przy 37 proc. PiS-u), a na liderkę tej partii akurat zagłosowało najwięcej Polaków (230 894) przy 202 424 obywateli, którzy postawili krzyżyk przy (a nie na) Jarosławie Kaczyńskim. Z lokalnego punktu widzenia można mieć satysfakcję, że świetnie wypadł nasz sąsiad Ryszard Petru, lider świeżo utworzonej partii Nowoczesnej (129 088 głosów), a to ugrupowanie, mocno popierane przez Wilanów, weszło – wbrew powszechnym oczekiwaniom do Sejmu. W ławach sejmowych znalazł się również ursynowianin Artur Górski (PiS), który najpierw pokonał raka, a potem politycznych konkurentów (wielkie brawa!). W Senacie zasiądzie mieszkający na Kabatach lekarz Konstanty Radziwiłł (również PiS). Z parlamentarnej gry wypadli natomiast z gry dwaj inni inni ursynowianie, weterani lewicy: Leszek Miller i Tadeusz Iwiński. Ich koalicja pod nazwą Zjednoczone Lewica nie przekroczyła wymaganego progu ośmioprocentowego, no i trzymając się dawnego bon motu Millera, wypada teraz powiedzieć, że nareszcie wiemy jak kończy prawdziwy mężczyzna.

Niestety, spośród ursynowskich kandydatów odpadł również nasz stały felietonista, legenda Solidarności, najuczciwszy z polityków lewicy Andrzej Celiński, który – o ironio! – nie dostał się do Senatu, mimo że oddało na niego głos ponad 64 tysiące rodaków...Dobrze byłoby, żeby ktoś z dysponentów władzy zechciał docenić zaufanie, jakim obdarzyło Andrzeja społeczeństwo. Bo tak znakomity wynik w wyborach parlamentarnych naprawdę coś znaczy.

Gdy już całkiem opadną emocje wyborcze, trzeba będzie powrócić do szarej rzeczywistości i zmierzyć się z wieloma prozaicznymi problemami, a przede wszystkim policzyć kasę i zacząć spłacać dług publiczny. Zanim jednak zaczniemy się martwić, skąd wziąć pieniądze na tę spłatę i na wypłaty emerytur, cieszmy się chociaż, że Most Łazienkowski na powrót przejezdny, a ciepła woda wciąż leci z kranu.

Wróć