Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Polityczne rozdwojenie jaźni

17-01-2024 21:10 | Autor: Maciej Petruczenko
W Radomiu „Boże coś Polskę...” śpiewał Jarosław Kaczyński – i chór z nim! Zdaniem Kaczyńskiego, siedzący tam w więzieniu niedawny minister spraw wewnętrznych i administracji, a wcześniej szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego Mariusz Kamiński, mimo skazania prawomocnym wyrokiem sądowym – zamiast odsiadki za kratami – zasługuje na państwowe odznaczenie. I właśnie ta rozbieżność oceny pewnych dokonań Kamińskiego stała się symbolem obecnego rozdwojenia jaźni obywateli. Bo z jednej strony wskazuje się i skazuje niektórych jako przestępców, z drugiej zaś – chce im się wznosić pomniki. Tę ostatnią czynność bardzo lubi szanowny pan Jarosław.

W ostatnich dniach przedstawiciele wciąż kierowanej przezeń partii Prawo i Sprawiedliwość przywoływali przykład ludowego działacza Wincentego Witosa, który zaczął polityczną działalność jeszcze w Polsce pod zaborami, a w międzywojniu został nawet premierem, którego rząd został obalony w drodze zamachu stanu, dokonanego w 1926 przez ludzi wiernych bohaterowi narodowemu Józefowi Piłsudskiemu. Sam Witos trafił na początku lat trzydziestych jako więzień do twierdzy brzeskiej, w której nie tylko nie dbano o jego zdrowie, jak się dba o Mariusza Kamińskiego w Radomiu, ale czyniono wprost przeciwnie.

Ostatnie przypomnienie przez PiS podłych działań władz sanacyjnych w kontekście Witosa wcale mnie nie dziwi. Tyle tylko, że Witos był człowiekiem absolutnie niewinnym, natomiast obecny więzień radomski, Mariusz Kamiński – nie za bardzo. Bo pod szyldem walki z korupcją realizował w wielu wypadkach zadania polityczne.

Zainicjowana przezeń akcja (afera gruntowa), miała skompromitować Andrzeja Leppera, wicepremiera i ministra rolnictwa w rządzie kierowanym przez Jarosława Kaczyńskiego. Żeby osiągnąć cel, Kamiński, z pomocą posłusznych wykonawców, sztucznie wykreował przestępstwo korupcji, pozwalając na dodatek na niedopuszczalne fałszerstwo dokumentów. Nadto operacja ta kosztowała niemałe publiczne pieniądze, które zostały w tej sytuacji ewidentnie sprzeniewierzone. Lepper przestał Jareczkowi pasować, więc usiłowano go wykończyć. W pewnym stopniu przypominało to wspomniany zamach stanu, poprzez który Piłsudski obalił w 1926 siłą militarną rząd Wincentego Witosa, co nie obyło się bez kilkuset ofiar śmiertelnych. Przypomnienie najhaniebniejszego posunięcia pozostającego do dzisiaj bohaterem narodowym Józefa Piłsudskiego nie było chyba dla PiS w ogóle, a dla prezesa tej partii Jarosława Kaczyńskiego argumentem najszczęśliwszym. Chociażby dlatego, że Jarosław poniekąd wymógł postawienie pomnika swojego brata bliźniaka, cenionego przeze mnie prawnika i polityka śp. Lecha Kaczyńskiego na placu, któremu akurat patronuje Piłsudski. Zbiegiem okoliczności przekonaliśmy się, jak łatwo na skutek emocji popełnić polityczną gafę.

Osadzenie Kamińskiego i jego zastępcy w czasach CBA Macieja Wąsika stało się sensacją światową, ponieważ obu skazańców zakuto w kajdanki w pałacu prezydenta RP Andrzeja Dudy, który – jak się okazało – zamierzał udzielić swoistego azylu tej dwójce, lubiącej traktować państwo jak zabawkę. Sam Kamiński czuł się do tego stopnia bezkarny, że w ławach sejmowych, niczym łobuziak spod budki z piwem, pokazał zgromadzonym posłom i całej opinii publicznej przysłowiowego „wała”, chcąc wykazać organom ścigania: i tak mi nic nie zrobicie. Po aresztowaniu dobranej dwójki prezydent Duda wzruszył się prośbami żon Kamińskiego i Wąsika, nie mogąc znieść myśli, że jedna z nich po prostu zamarznie w domu, bo nie umie bez pomocy męża włączyć ogrzewania. Krzywdy, jakie dwaj doskonale bawiący się rycerze antykorupcyjni wyrządzili wielu współobywatelom, nie miały dla Dudy żadnego znaczenia. A przecież nie chodziło tylko o śmierć bezpodstawnie oskarżonej posłanki śp. Barbary Blidy czy też sfrustrowanego w następstwie działań CBA śp. Andrzeja Leppera.

Bo przecież już pierwsza wielka afera, wywołana w 2007 przez Kamińskiego, doprowadziła do zahamowania ratujących życie ludzkie przeszczepów, które przeprowadzał dr Mirosław Garlicki w szpitalu klinicznym MSWiA w Warszawie. Nie mnie sądzić tego znakomitego skądinąd kardiochirurga, którego skazano ostatecznie na rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata, uznając, że przyjął od pacjentów... 17,5 tysiąca złotych łapówek. Faktycznie było podobno tak, że mnóstwo wdzięcznych za udany przeszczep pacjentów śpieszyło do Garlickiego z dowodem wdzięczności, wkładając mu np. pieniądze do ofiarowanej książki. W trakcie śledztwa akta tysięcy pacjentów (jak donosiły media) zostały na długi czas zatrzymane przez służby Kamińskiego, co uniemożliwiało poddanie się prze nich operacji. Ówczesny minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro zakrzyknął publicznie pod adresem doktora Garlickiego, że „już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie”. Za te słowa musiał potem przepraszać. Cała akcja CBA natomiast uderzyła w polską transplantologię. I nikt z władz państwa nawet nie próbował zapytać, ile osób z tego powodu musiało umrzeć.

Dziś mamy taką sytuację w kraju, że zarówno w parlamencie, w urzędzie prezydenta, jak i w mediach, przepisy prawne, w tym konstytucja, interpretowane są w skrajnie różnych wersjach. Rząd z premierem Donaldem Tuskiem mówi swoje, a prezydent Andrzej Duda swoje. Dla jednych więc ktoś tam jest przestępcą, dla innych człowiekiem godnym najwyższych odznaczeń. Z tego powodu, jak wspomniałem, społeczeństwo musi cierpieć na rozdwojenie jaźni. Choćby z tego powodu, że Duda co innego mówił wcześniej, a co innego teraz. I to jest dopiero rozkład państwa!

Wróć