Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Polityczna poprawność zrujnuje Europę

12-06-2024 21:01 | Autor: Tadeusz Porębski
Jak co roku o tej porze, wybrałem się nad śródziemne morze. Konkretnie do Benidormu na Costa Blanca, gdzie moja córka nabyła nieruchomości. Costa Blanca to fragment hiszpańskiego wybrzeża Morza Śródziemnego o długości około 244 km, zlokalizowany we Wspólnocie Autonomicznej Walencji. Dzięki pięknym plażom Benidorm uznawany jest za jeden z najpopularniejszych i najchętniej odwiedzanych kurortów turystycznych w Hiszpanii. Od 1893 r., kiedy na plaży Levante otwarto Casa de Baños, pierwsze kąpielisko w tej dawnej rybackiej wiosce, Benidorm odwiedziło prawie 100 mln turystów. We wczesnym średniowieczu tutejsi mieszkańcy cierpieli z powodu licznych ataków piratów.

W 1448 roku miasto zostało zniewolone przez Berberów, a do hiszpańskiej korony wróciło dopiero w XVI wieku. Od 1893 r. systematycznie się rozwija, choć jeszcze do 1975 r. nie zezwalano kobietom na opalanie się na plaży w stroju bikini. Dopiero po śmierci dyktatora Francisco Franco na plaże w Benidorm dotarł powiew społecznych i politycznych przeobrażeń w tym kraju. Dzisiaj „Caudillo” zapewne przewraca się w grobie, bo na plażach Benidormu wprost roi się od kobiet w strojach topless. Na jednej z plaż znajduje się „Biblioplaya”, czyli plażowa biblioteka ze specjalnie przygotowanymi i zacienionymi strefami do czytania książek i gazet. W kurorcie wybudowano także „Aqualandię”, jeden z największych parków wodnych w Europie z wymyślnymi zjeżdżalniami.

Region Walencja jest ojczyzną narodowej potrawy Hiszpanów zwanej paella. W oddalonym od Benidormu o około 150 km mieście Walencja, którego piękno, architektura, rozwiązania komunikacyjne i nadmorski bulwar wprost zachwycają, założono w 1922 roku małą restauracyjkę Casa Carmela przy Platja Malvarrosa, w dogodnej bliskości wspaniałego nadmorskiego bulwaru. Przez dekady jadłodajnia rozwijała się zyskując prestiż, ponieważ zaczęli ją odwiedzać wielcy tego świata – m. in. Pablo Picasso i Salvador Dali. Dzisiaj bywa tam znany aktor Javier Bardem z żoną Penelope Cruz. By móc zjeść lunch w weekend w Casa Carmela, trzeba rezerwować stolik kilka tygodni wcześniej. Ponoć tamtejsza paella jest uznawana za najlepszą na świecie (paella valenciana). Przyrządzają ją na wolnym ogniu z drewnianych polan. Udało mi się odwiedzić Casa Carmela. Czy mają tam najlepszą paellę na świecie, nie wiem, ale faktem jest, że smak po niej pozostaje w ustach przez kilka godzin. Co czyni paellę tak sławną? To, że jest to połączenie prostoty z lokalnymi produktami, a także ogromne możliwości modyfikacji tego dania, opartego przede wszystkim na ryżu z dodatkiem szafranu, podsmażanym i gotowanym na metalowej patelni z dwoma uchwytami (tzw. paellera lub paella). W zależności od odmiany paella może zawierać kawałki owoców morza, mięsa królika, drobiu i różnych warzyw.

Ale inspiracją do dzisiejszego felietonu nie były ani smakowita paella, ani piękne plaże w Benidormie, ani też ciekawa historia tego kurortu. Inspiracją było zjawisko „okupas”, które dla setek tysięcy Hiszpanów jest przysłowiowym cierniem w tyłku. To owoc tzw. poprawności politycznej uprawianej w ramach radosnej politycznej twórczości przez lewicowy rząd premiera Pedro Sancheza. Poprawność występuje także w Polsce. Walencja jest regionem konserwatywnym, niektórzy twierdzą nawet, że jest to najbardziej rasistowski region w Hiszpanii, choć ja i moja rodzina tego nie doświadczyliśmy. Tak czy owak, przypadków „okupas” jest tu zdecydowanie mniej niż na przykład w Katalonii. „Okupas” wywodzi się od hiszpańskiego słowa „ocupación”, oznaczającego bezprawne zajęcie cudzej nieruchomości. Dzicy lokatorzy typują niezamieszkaną czasowo nieruchomość, wchodzą „z drzwiami”, zamawiają pod ten adres na przykład pizzę, bądź inny towar, zatrzymują kuriera, płacąc za dostawę i znikają na 48 godzin. Zgodnie bowiem z uchwalonym przez hiszpańską lewicę prawem, szybka eksmisja, niewymagająca wyroku sądu, jest możliwa tylko w ciągu 48 godzin od nielegalnego zajęcia lokalu. W przypadku wezwania policji „okupas” okazują paragon z adresem dostawy, potwierdzający, że przebywają tam dłużej niż 48 godzin. I nic już nie można im zrobić.

Po upływie 48 godzin, aż do czasu wydania prawomocnego orzeczenia sądowego, właściciele nieruchomości muszą wnosić do wspólnoty i ratusza wszelkie obowiązkowe opłaty, mimo że zajmują ją obcy ludzie. Niewniesienie opłat może spowodować utratę nieruchomości. Szacuje się, że obecnie „okupas” zajmują ponad 100 tys. nieruchomości na terenie całej Hiszpanii. Oficjalne dane hiszpańskiego MSW wskazują, że w ciągu ostatnich pięciu lat liczba zasiedleń przez dzikich lokatorów wzrosła o 63 procent. Sytuacja zaostrza się, a lewicowy rząd Sancheza nadal toleruje bezprawie. Niedawno napadnięto na biuro ONAO (organizacji zrzeszającej osoby poszkodowane przez dzikich lokatorów) w Collado Villalba koło Madrytu. W lokalu, w którym ofiary dzikich lokatorów mogły zwrócić się o pomoc prawną, nieznani sprawcy już po raz drugi wybili szyby i zniszczyli sprzęt biurowy. „Jesteśmy na pierwszej linii walki przeciwko nielegalnemu zajmowaniu cudzej własności – powiedział Tony Miranda, przewodniczący ONAO. – Stawiamy czoła lewakom, popieranym przez grupy socjalistyczno – komunistyczne . Będziemy walczyć dotąd, aż skończymy z tym procederem w Hiszpanii i w Europie".

Wydaje się, że koniec bezprawia jest blisko. Hiszpańska lewica, rządząca od 2018 r. krajem, przegrała niedzielne wybory do Parlamentu Europejskiego. Zwyciężyła Partia Ludowa (Partido Popular - PP), ugrupowanie mocno konserwatywne, chrześcijańsko – demokratyczne. To sygnał, że los hiszpańskiej lewicy wisi na przysłowiowym włosku. Wyniki ostatnich wyborów do PE w największych państwach Wspólnoty zapowiadają duże zmiany w UE. W Niemczech, we Włoszech, a przede wszystkim we Francji, gdzie ugrupowanie prezydenta Emmanuela Macrona zostało wręcz zdeklasowane przez Zjednoczenie Narodowe (dawniej Front Narodowy) Marine Le Pen, prawica znacznie się umocniła. W Niemczech SPD, partia kanclerza Olafa Scholza, też poniosła klęskę, przegrywając sromotnie ze skrajnie prawicową AfD (Alternatywa dla Niemiec). Kolejnym przykładem może być Polska (PiS mimo że w opozycji tylko o 1 punkt procentowy za rządzącą KO, a Konfederacja trzecią siłą z 12,1 proc. poparcia). Poglądy i programy prawej strony sceny politycznej będą więc znacznie szybciej przenikały do mainstreamu. W tej sytuacji możliwe są zmiany przy obsadzaniu stanowisk w nowej Komisji Europejskiej, której skład zatwierdzi nowy Parlament Europejski. Niemal pewne jest także to, że fatalny dla ludzi (nie tylko wsi) „Zielony Ład” już jest trupem, a „Pakt Migracyjny” zostanie poddany radykalnej modyfikacji.

Lewica w całej Europie systematycznie traci poparcie, ponieważ w ogóle nie wsłuchuje się w unijny vox populi. Uporczywie lansuje pojęcie poprawności politycznej, której większość nie kupuje. Jednak wiele znanych i szanowanych nazwisk otwarcie mówi „nie” poprawności. Należała do nich m. in. zmarła w 2006 r. Oriana Fallaci, jedna z najwybitniejszych dziennikarek XX wieku, autorka kontrowersyjnej serii książek krytykujących współczesny islam, jak również szczegółowej analizy kondycji współczesnego świata zachodniego. Po zamachu z 11 września 2001 r. wielokrotnie wyrażała opinie o zagrożeniach, jakie według niej niesie ze sobą islam, który uznawała za religię z natury wyjątkowo agresywną i reakcyjną. Odrzucała tezy o istnieniu umiarkowanego islamu, uznając dialog Zachodu ze społecznościami muzułmańskimi za bezsensowny. Występowała przeciw środowiskom imigranckim w Europie, uznając je za nieasymilowalne. Według Fallaci, tłem dla uzasadnienia konieczności funkcjonowania lansowanej przez lewicę poprawności politycznej jest ideologia wielokulturowości, rozumianej nie jako fakt istnienia wielu i różnych kultur, lecz jako zakaz ich wartościowania, czyli oceniania według obiektywnych kryteriów. Dziennikarka wielokrotnie sygnalizowała też niebezpieczeństwo wynikające z głoszenia haseł równościowych i otwieraniem się na inne kultury. Jej zdaniem, polityczna poprawność odzwierciedla nastrój zwątpienia w europejskie dziedzictwo kulturowe. Powoli jej wizje zaczynają się sprawdzać.

Sam jestem z natury lewicowy, ale dzisiejsze ugrupowania grasujące po lewej stronie polskiej sceny politycznej mają moim zdaniem niewiele wspólnego z ideowo ugruntowaną, krwistą lewicą, broniącą przede wszystkim interesów ludzi pracy. Od dawna każde z tych ugrupowań pachnie mi lewactwem, a ostatnio wręcz wydzielają one według mnie lewacki odór. Mówiąc krótko, wolałbym wpaść w jamę niedźwiedzia grizzly, niż dać w wyborach kreskę komukolwiek z tzw. polskiej lewicy. Niedzielne wybory pokazały, że podobnie myśli coraz większa liczba mieszkańców Wspólnoty. Wydaje mi się, że czas lewicy w UE właśnie się kończy. To mnie uspokaja i zarazem cieszy.

PS. Podziękowania dla p. Eugeniusza Woźnego za celny, choć kontrujący moje tezy, komentarz do mojego poprzedniego felietonu.

Wróć