Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Podróże uczą…

09-02-2022 22:02 | Autor: Mirosław Miroński
Niewiele rzeczy jest w stanie mnie zaskoczyć. Zdarza się jednak, że napotykam takie, które wręcz porażają. Życie pisze własne scenariusze, a to oznacza, że ciągle mamy do czynienia z rzeczami nieprzewidywalnymi, niespodziewanymi. Właśnie wróciłem z tygodniowego pobytu w Zakopanem i chciałbym podzielić się z naszymi czytelnikami swoimi wrażeniami.

Podobnie jak wielu warszawiaków lubię naszą zimową stolicę. Bywam w niej od kilkudziesięciu lat. W tym czasie Zakopane bardzo się zmieniło i to (w mojej ocenie) wcale nie na korzyść. Oczywiście, przybyło dużych pensjonatów, park wodny na Antałówce, Spa w pensjonatach, restauracji, kawiarni oraz miejsc, w których można zjeść i napić się czegoś latem i zimą. Jeśli chodzi dostęp do stoków narciarskich – nie jest najlepiej. Podobnie jak z parkowaniem, informacją turystyczną etc. Krótko mówiąc, z tymi rzeczami, które decydują o atrakcyjności całego terenu pod względem turystycznym. To podaje w wątpliwość prymat Zakopanego jako narciarskiej Mekki. Brak udogodnień dla narciarzy i zapóźnienia w tym względzie w porównaniu z zagranicznymi rozwiązaniami, z którymi możemy spotkać się za granicą, sprawia, że zasadne jest pytanie: czy Zakopane wciąż jest stolicą zimową Polski? Czy jeszcze na to miano zasługuje?

Werdykt wydają sami narciarze, którzy upodobali sobie Białkę Tatrzańską, rezygnując z przyjazdu do Zakopanego. Trzeba przyznać, że ma to swoje uzasadnienie i w pełni ich rozumiem. Dziś Zakopane zimą coraz mniej kojarzy się z narciarstwem, a w coraz większym stopniu z wielkimi masami ludzi, tłoczącymi się nie wiedzieć dlaczego na kilku wąskich ulicach. To w Białce zainwestowano z rozmachem w infrastrukturę narciarską, czego nie da się powiedzieć o Zakopanem. Tu jakby czas się zatrzymał. Turysta może być pod wrażeniem tłumów skupiających się na Krupówkach, ale to wszystko. Cepry, czyli przyjezdni, przesuwają się wzdłuż tego jedynego w swoim rodzaju deptaku w górę i w dół. Zimową porą drepczą w mokrej błotnistej mazi utworzonej ze śniegu, soli i miejskiego brudu. Masakra – jak mówią młodzi. I mają rację. Śniegowa breja jest zresztą w całym Zakopanem i pokrywa zarówno ulicę, jak i chodniki. Z tym że na tych ostatnich jest tego znacznie więcej, bo pługi śnieżne zgarniają śnieg z ulic i jezdni na chodniki. Tu już zostają aż do zmiany pogody, zwykle oznacza to, że błoto poleży do wiosny. Określenie „masakra” pasuje jak ulał do kolejnego zjawiska, rzadko już spotykanego w dzisiejszej Polsce – tutejszej komunikacji. W Zakopanem brak jest regularnych linii autobusowych łączących centrum z położonymi nieco dalej rejonami. Autobusy zostały zastąpione przez prywatne busy, które kursują według uznania kierujących. Najczęściej kursują bez rozkładu, a nawet jeśli takowy gdzieś jest, to i tak kierowca czeka na postoju aż zbierze się wystarczająca liczba chętnych. Dopiero wtedy pojedzie dalej. Miejscowa ludność radzi sobie z tym jakoś, bo po latach takiej komunikacyjnej prowizorki wie już co i kiedy jeździ. Turyści ani nie mają takiej wiedzy, ani nie rozumieją jak to wszystko działa. Dlatego skazani są na przypadek, a to nie pomaga dostać się gdziekolwiek na czas. Jeszcze gorzej jest z toaletami: znalazłem dwie i to położone w dużej odległości od najchętniej odwiedzanych miejsc. Widocznie tego rodzaju ludzkie potrzeby nie są priorytetowo traktowane przez tamtejszych włodarzy.

Prawdziwą porażką są zakopiańskie dworce: autobusowy i kolejowy. Ten pierwszy to jedynie stanowiska do podjeżdżających pojazdów dalekobieżnych i lokalnych linii prywatnych, zaś drugi, czyli kolejowy – to zabytek, na którym lepiej przebywać jak najkrócej. Drzwi trzeba otwierać klamką, co nie jest łatwe z bagażami. Brak siedzących miejsc dla pasażerów. Ogólnie: ciasnota i dziadostwo, żeby nie używać ostrzejszych określeń. Ściany zdobią jakieś wąskie gzymsy, a brak jest rzeczy potrzebnych dla podróżnych. Informacje podawane przez megafon przypominają te na lotnisku z kluskami w ustach w filmie „Miś” Stanisława Barei.

Żeby nie było, że tylko w Zakopanem podróżny czy turysta może natknąć się na nieprzyjemności, muszę wspomnieć o przyjeździe do Warszawy, bądź co bądź stolicy naszego kraju. Wyżej wymienieni: podróżny czy też turysta słusznie mogliby zakładać, że po widokach z tzw. prowincji tu czekają go widoki godne tego miana. Tymczasem, zamiast robiących wrażenie na przyjezdnych nowoczesnych rozwiązań, czeka ich niemiła niespodzianka. Dworzec Zachodni w Warszawie to jedno z tych miejsc, których lepiej nie odwiedzać, nawet za dnia. W nocy to zupełna tragedia. Pod każdym względem. Brak przejść pozwalających przenieść bagaże. Wysokie, brudne, powykrzywiane schody, po których może przejść ktoś w dobrej kondycji fizycznej. Brak informacji, jak z tego zadupia się wydostać. Komunikacja miejska przestaje działać po godzinie 23. Ktoś najwidoczniej uznał, że po tej godzinie należy spać, a nie jeździć po mieście. Na autobusy nocne nie można liczyć, bo jeżdżą rzadko (mniej więcej co godzinę). Pozostają jedynie taksówki. Przejścia podziemne zamieniły się w śmietniska, których nikt już nie sprząta. Dramat – albo jeszcze gorzej. Wstyd dla stolicy i mieszkańców. Po przedostaniu się w okolice Pałacu Kultury i Nauki możemy zobaczyć jeszcze inne obrazki z życia nocnego stolicy. Przy wejściu do stacji metra Centrum jakaś osoba bez skrępowania załatwia swoje potrzeby, stojąc przy koszu na śmieci, z którego wyciąga potrzebne jej do sfinalizowania akcji papiery i gazety.

No cóż, może kiedyś doczekamy się w naszym mieście miejsc, z których będziemy dumni. Na to jednak musimy jeszcze poczekać.

Wróć